Światło Nadziei.

Joanna Topornicka

 Apokálypsis

Tom I

 Światło Nadziei

  

„Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo.(…) Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa.

A przeto rozumiejcie chwilę obecną: teraz powstała dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli.

Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności i przyobleczmy się w zbroję światła! ”

 

Rz 13,  8,10,11-12

 ~Ochojec, 2011 rok~

       

                                                                        Wstęp   

 

 

«Umrzesz długo po Mnie, Janie, lecz nie uskarżaj się z tego powodu. Najwyższy zostawi cię na świecie, a uczyni to dlatego, żebyś służył Jemu i Jego Słowu.»

«Ale potem...»

«Potem będziesz służył. Ileż czasu musiałbyś żyć, żeby Mi służyć tak, jak nasze dwa serca tego pragną. Nawet kiedy umrzesz, będziesz Mi służył.»

«Jak to uczynię, mój Nauczycielu? Jeśli będę z Tobą w Niebie, będę Cię wielbił. Nie będę więc mógł służyć Ci na ziemi, kiedy ją opuszczę...» [– dziwi się Jan.]

«Naprawdę tak myślisz? Powiadam ci, że będziesz Mi służył, aż do Mojego nowego przyjścia, które będzie ostatecznym... Przed ostatecznym czasem wielu wyschnie jak rzeki. Najpierw będą pięknym prądem niebieskiej i zbawiennej wody, a kiedy wyschną staną się ziemią próchniczą, pokrytą kurzem i suchymi kamieniami. Ale ty, ty nadal będziesz rzeką, brzmiącą echem Mego słowa i odbijającą Moje światło. Będziesz światłem najwyższym, pozostającym dla przypominania Chrystusa. Będziesz światłem całkowicie duchowym. Ostateczne zaś czasy będą walką ciemności ze światłem i ciała – z duchem. Ci, którzy będą umieli wytrwać w wierze, znajdą siłę, nadzieję, umocnienie w tym, co po sobie zostawisz i co będzie wciąż tobą... Przede wszystkim zaś to będzie jeszcze Mną, gdyż ty i Ja miłujemy się i gdzie ty jesteś, Ja jestem, a gdzie Ja jestem, tam ty jesteś.

Obiecałem Piotrowi, że Kościół, którego fundamentem będzie Moja Skała, nie zostanie zburzony przez Piekło, mimo powtarzanych przez nie i coraz okrutniejszych napaści. Teraz zaś mówię tobie, że to, co jeszcze będzie Mną i co ty pozostawisz jak światło dla szukających Światła, nie zostanie zniszczone, pomimo wszystkich wysiłków Piekła dla unicestwienia tego. I jeszcze więcej. Nawet ci, którzy będą we Mnie wierzyć niedoskonale, gdyż przyjmą Mnie, a nie przyjmą Mojego Piotra, będą zawsze przyciągani do twego światła jak łódki bez sterników i bez busoli, które pośród swoich burz kierują się ku światłu. Światło bowiem oznacza też zbawienie.»

«Ale cóż ja zostawię, mój Panie? [– pyta Jan.] Jestem... ubogi... nieuczony... Mam tylko miłość...»

«To właśnie: zostawisz miłość. A miłość do twego Jezusa stanie się słowem. I wielu, bardzo wielu – nawet spośród tych, którzy nie będą z Mojego Kościoła, którzy nie będą z żadnego kościoła, lecz którzy będą szukać światła i pociechy pobudzani przez swe niezaspokojone duchy, przez potrzebę znalezienia współczucia w swych udrękach – przyjdzie do ciebie i znajdzie Mnie.»

«Chciałbym, żeby jako pierwsi znaleźli Cię ci okrutni żydzi, ci faryzeusze i uczeni w Piśmie... Lecz w tym nie jestem tak bardzo użyteczny...» [– mówi Jan.]

«Nic nie może wejść tam, gdzie wszystko jest zapełnione. Ale nie zniechęcaj się...»

 

Maria Valtorta, Poemat Boga-Człowieka

 

 

Prolog

 

Tłumy ludzi zmierzały w kierunku rynku w Rouen, który i tak już był zatłoczony. Dzień był upalny, a panujący wokół hałas i gwar potęgowały uczucie przytłoczenia oraz tragicznej nierzeczywistości w umyśle zakapturzonego młodzieńca. Przepychał się przez rozgadany motłoch nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. Wiedział, że gdzieś wśród tych prostych ludzi czają się szpiedzy, którzy mieli pilnować aby egzekucja przebiegła bez zakłóceń. Zdawał sobie sprawę, że sama jego obecność w tym miejscu była dla nich sporym zakłóceniem, nie wspominając już o ryzykanckim planie ratunkowym.

W końcu udało mu się przepchnąć na odpowiednie stanowisko. Stanął z boku pod szyldem pracowni rzemieślniczej. Miał doskonały widok na niedawno przygotowany stos. Gwałtownie pobladł i ostrożnie zacisnął roztrzęsione dłonie na niewielkich kamieniach, które trzymał w kieszeni. Przybył tu wbrew licznym zapewnieniom i uratuje ją, chociaż przyrzekł , że tego nie uczyni. Złamie Najwyższe Prawo by ocalić przyjaciółkę. Był zbyt słaby aby podjąć inną decyzję.

Wybiło południe. Zobaczył ją. Kroczyła dumnie mimo spętanych rąk, zabrudzonej szmaty, którą miała na sobie i prowadzących ją żołnierzy. Chłopak wyciągnął z kieszeni kamyk, zrobił zamach i... usłyszał głos nad swoim uchem:

-Jesteś tego pewien?

Opuścił rękę.

-Co ja wyprawiam…- wyszeptał patrząc ze strachem na trzymany w ręce kamień.

-Ratujesz tą, którą miłujesz- odpowiedział mu drugi głos.

 Była coraz bliżej stosu. Poczuł się jak w koszmarnym transie…

 -Ale Bóg…

-Skąd wiesz, że pragnie jej śmierci?

Zamknął oczy i starając się uspokoić mamrotał:

-Posłuszeństwo… posłuszeństwo… posłuszeństwo…

-Zastanów się, co jest Jego pragnieniem!

-Odejdź ode mnie!- krzyknął i otworzył oczy. Panowała taka wrzawa, że nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Spojrzał na zapalający się stos i otworzył dłoń. Kamyk bezwładnie spadł na bruk. Odbił się parokrotnie od ziemi. Stuk, stuk, stuk...

 

STUK! STUK! Stuki zamiast zamierać przybrały na sile. Umilkły na sekundę przed skrzypnięciem nienaoliwionych drzwi.

-Kto...kto tam...?

-No nareszcie, musiało ci się bardzo dobrze spać, skoro nie słyszałeś mnie, pomimo że waliłam w te drzwi od ponad pięciu minut.

Nawet nie otwierając oczu bez trudu określił tożsamość gościa. Była to pani domu, w którym obecnie gościł.

-Co się stało, proszę pani?- zapytał, a potem ziewnął.

-Nie budziłabym cię gdyby nie coś pilnego. Ktoś pragnie z tobą rozmawiać. Ktoś bardzo ważny.

 

Gdy otworzył drzwi biblioteki zastał 'ważnego gościa’ przyglądającego się uważnie zebranemu tam księgozbiorowi.  Emanował nieziemską światłością i choć miał postać człowieka, to nie był istotą cielesną. Ciało, które przybrał, zostało stworzone z niebiańskiej materii. Jego szata była wręcz oślepiała swą bielą. Natomiast narzucony na nią granatowy płaszcz zdawał się być żywą morską wodą. Niesamowicie piękne oblicze okalało zmaterializowane światło, tworzące delikatne kosmki złotych włosów.

Chłopiec upadł na kolana przed gościem, wpatrując się w niego z szacunkiem i bezgraniczną radością.

-Witaj, Williamie- zagadnął pogodnie klęczącego w drzwiach młodzieńca.- Proszę, powstań. Obaj przecież jesteśmy wyłącznie współsługami.

Powstał, ale był wciąż onieśmielony.

Anioł uśmiechnął się łagodnie.

-Może usiądziemy na tych fotelach? Nie zabawię tu długo, ale lepiej mi się rozmawia na siedząco.

Ten swobodny ton i bezpośredniość zdumiały Williama. Nigdy mu nawet przez myśl nie przeszło, że pewnego dnia odwiedzi go sam Archanioł Gabriel, a nawet gdyby jednak przeszło, to raczej nie wyobraziłby sobie zwykłej rozmowy na fotelach.

Gdy obaj usiedli ponownie się odezwał Archanioł:

-Pierwszy raz cię widzę i muszę ci wyznać, że przypominasz matkę. Jest z ciebie bardzo dumna. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jesteś dość sławny.

-Czy to ma jakieś znaczenie?- spytał patrząc z niepokojem na gościa. Sława nie kojarzyła mu się z niczym dobrym

-Ogromne- odparł poważnie.- Martwi jednak Najwyższego Pana naszego, że tak długo żyłeś w mroku.

-Nie miałem sił aby dłużej funkcjonować w PREX- wymamrotał wstydząc się własnych słów.

-Wybrałeś wygnanie, Williamie. Przybyłem tu dzisiaj, aby uświadomić ci, że nie zrobiłeś niczego złego i nikt do ciebie nie żywi urazy. Minęło już tyle czasu. Miłosierny Ojciec ma nadzieję, że ty również zdążyłeś sam sobie przebaczyć. 

William po chwili wahania przytaknął.

-Świetnie. Skoro dawne rany już przestały dokuczać nadszedł czas, aby je do końca wyleczyć.

-W jaki sposób?

-Wrócisz do Światła, a twoje zadanie polegać będzie na odnalezieniu Siedmiu Powierników Tajemnicy, tak aby w odpowiednim czasie zjednoczyli się pod skrzydłami jednego Nauczyciela.

Oczy Williama zalśniły nowym blaskiem.

-Siedmiu Powierników ma się zjednoczyć? Czyżby już miał nastąpić koniec wyznaczonych czasów?

Święty Gabriel uśmiechnął się pocieszająco:

-Proces już się rozpoczął. Jedyny i Przedwieczny Król Wszechstworzenia ubolewa nad tym, czego ma dokonać Jego sprawiedliwość, gdyż miłosierdzie zostało odrzucone. Jednak Pisma muszą się wypełnić. Czas panowania namiestników tego świata przemija. Należy zwrócić tron prawowitemu Władcy.

Will pokiwał głową i spuścił wzrok.

-To bardzo odpowiedzialne zadanie. Nie wiem czy mu podołam, zwłaszcza, że... Mając na uwadze pewną osobę... i moją słabość.

-Wyzbądź się wątpliwości. Zostałeś wybrany przez Nieomylnego Króla. Nakazał mi powtórzyć ci Swoje słowa wypowiedziane ongiś do Jego ucznia: Mój mały chłopcze! Ty jesteś powierzony twojej miłości. Ona jest tak silna, że poprowadzi cię jak matka. Nie daję ci poleceń ani wskazówek. Zostawiam cię na wodach miłości. One są w tobie rzeką tak spokojną i tak głęboką, że nie troszczę się o twoje jutro.

Gdy wypowiedział te słowa powstał z fotela.

-Mogę mieć do ciebie prośbę, panie?- spytał pospiesznie Will rumieniąc się.

-Oczywiście.

Spojrzał w przecudne oczy anioła, a następnie spuścił wzrok.

-Proszę, zanieś memu Panu, Jezusowi Chrystusowi, moje dziękczynienie za tak nieskończone łaski i gotowość do wypełnienia Jego Najświętszej Woli.

Archanioł podszedł do Williama i podniósłszy jego głowę odrzekł:

-Pan pragnie usłyszeć te słowa bezpośrednio z twych ust, Williamie. Nie mogę odebrać Mu radości spotkania z tobą.

 

 

Prolog II

 

 „Skoro więc Chrystus cierpiał w ciele, wy również tą samą

myślą się uzbrójcie, że kto poniósł mękę na ciele, zerwał z grzechem,

aby resztę czasu w ciele przeżyć już

nie dla [pełnienia] ludzkich żądz, ale woli Bożej”

1P 4, 1-2

 

Giovanni spojrzał z niejakim roztargnieniem na bałagan na jego biurku. Zwykle panowały na nim nieskazitelne harmonia, ład i porządek, lecz dzisiaj było inaczej. To bardzo zły omen. Nie należy być przesądnym, jednak jeżeli sam mistrz nie potrafi zapanować nad chaosem na własnym biurku to co dopiero z tym całym ziemskim bałaganem?

Sprawowanie władzy to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność i nieustanne źródło trosk i zmartwień. Giovanni zdawał sobie sprawę z tych wszystkich negatywnych stron, kiedy obejmował stanowisko mistrza, potocznie mówiąc szefa.

Aby je objąć musiał się wyrzec życia ziemskiego… Początkowo brzmi to niezwykle poważnie i patetycznie, ale gdy przychodzą momenty śmierci traci swą całą powagę i pozostaje ból czysto ludzki. Bowiem dopiero kiedy coś tracimy poznajemy tego prawdziwą wartość. Dopiero wtedy dowiadujemy się jak bardzo nam na czymś zależało. Życie, rodzina, własne imię i historia umarły, jednak Giovanni wiedział, że w jego żyłach jeszcze płyną resztki ludzkiej krwi. Zdawał sobie sprawę, że będzie ją musiał stracić, aby zyskać to, czego pragnie jego dusza.

Potrząsnął głową, aby odpędzić się od przygnębiających myśli. Dość egoizmu, trzeba pamiętać o obowiązkach. Przede wszystkim obowiązki, a później dogadzanie sobie.

To, na co teraz patrzył- wieżowce raportów, sprawozdań i gazet leżące w bezładzie na biurku- było ponurym przypomnieniem o tym, co się obecnie dzieje na świecie. Zabrał się do porządkowania bez większego zapału, ale za to z sumiennością i najlepszymi chęciami.

Wkrótce pojawiło się na blacie stołu dziesięć równiutkich wieżyczek. Mistrz zmarszczył czoło patrząc na dwie najwyższe z nich. Obie składały się ze sprawozdań z Ziemi. Pozostałe dotyczyły innych spraw organizacyjnych.

-Wybuch wulkanu we Włoszech. Cztery tysiące ofiar śmiertelnych- przeczytał pierwsze wersy jednego z raportów z najwyższej kupki i sięgnął po następny.-Gwałtowny pożar spalił Ateny. Poważane zniszczenia w całej Grecji. Potwierdzona manipulacja Anarchistów.

Później dowiedział się o tsunami w Indiach, śnieżycy w Portugalii, o panice związanej z nowym wirusem grypy, huraganach nawiedzających zachodnie wybrzeże Ameryki, masowych samobójstwach we Francji, przelewanej krwi na Bliskim Wschodzie…

Ziemia się rozpada… Mrok, jaki ją ogarnął przed wiekami, zagęszcza się coraz bardziej. Kłamstwo blokuje wychłodzonym ludziom dostęp do promieni Światłości, która desperacko szuka choćby szczeliny, przez którą mogłaby przeniknąć, aby nieść ratunek. Lecz gdy żeńcy wyjdą na pole… wróci Prawda i minie czas nawrócenia do Światła.

Udręczona mina Giovanniego wyrażała coraz większy ból. Co za dużo złego, to niedobrze. Starał się poukładać wszystko w porządku chronologicznym, zaczynając od 23 do 30 października. Została mu już jedynie połowa drugiego gigantycznego stosu, gdy zgasł ogień w kominku i płomienie świeczek.

Ze spokojem spojrzał przed siebie. Pokój powoli zaczął się rozświetlać nieziemskim, białym światłem. Zamknął oczy gdyż jego wzrok nie mógł znieść przybierającego na sile blasku.

-Spójrz.

Usłyszał dobrze mu znany głos. Na jego twarzy zawitał pełen ciepła uśmiech. Posłuchał go i rozchylił powieki.

 

Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.

Szef odwrócił wzrok od niezwykłego życia gwiazd toczącego się za oknem i wpatrując się w drzwi stojące tuż obok wygasłego kominka, powiedział ze smutkiem w głosie:

-Proszę wejść. Drzwi są otwarte.

Wiedział czego się może spodziewać. Cóż innego mogłoby to być?

Drzwi gwałtownie się otworzyły i pokazała się w nich niewysoka blondynka o zaczesanych do tyłu włosach. Była w godnym pożałowania stanie. Miała na sobie brudne, postrzępione spodnie z rozległymi plamami zeschniętej krwi oraz skórzaną brązową kurtkę w nie lepszej kondycji-również postrzępiona i zakrwawiona, a zamiast rękawa lewa ręka w całości została owinięta już zabrudzonym i przesiąkniętym krwią bandażem. Na prawym policzku dominował rozległy czerwono-fioletowy siniec.

-Witaj Jessico, nie sądzisz, że lepiej by było gdybyś najpierw udała się do Oddziału Leczniczego?

-Lekarze mają teraz ręce pełne roboty, a przychodzę z niecierpiącymi zwłoki wiadomościami. Niestety nie poszło nam najlepiej. Powiedziałabym nawet, że poszło nam fatalnie- głos miała hardy, ale mina zdradzała zażenowanie.

Mistrz ponownie spojrzał przez okno.

-Dzisiejszej nocy był nów- powiedział w zamyśleniu.

Dziewczyna nie odpowiedziała.

-Proszę, opowiedz mi, co się wydarzyło na tamtej polanie- poprosił zwracając się twarzą do niej.

-Ależ mistrzu, przecież ty to już wiesz- odparła zaskoczona, zastanawiając się czy przypadkiem nie jest w błędzie.

Giovanni uśmiechnął się.

-Wiem, ale pragnę byś mi powiedziała. Będzie ci lżej na sercu.

Nagle drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem stał w nich mężczyzna i starsza pani w jasnofioletowym fartuchu.

-Witaj szefie- przywitał się wesoło, na przekór swojemu opłakanemu wyglądowi.

Jessica obdarzyła go karcącym spojrzeniem, ale on tego nie zauważył.

-Witaj, Klaus-odparł uprzejmie mistrz i zamilkł wyczekująco.

Zanim Jessica zdecydowała się odezwać z pomocą przyszła kobieta w fioletowym kitlu:

-Colin Stick zapadł w śpiączkę godzinę temu, moje badania wykazały, że jego pamięć została bezpowrotnie zmodyfikowana. Bezpośrednią przyczyną zgonu będzie zatrzymanie się pracy serca, podejrzewam, że pod wpływem jadu używanego przez Upiory Podziemne. Znajduje się obecnie w szpitalu w Dover.

-Colin Stick...- wyszeptał i ukrył twarz w dłoniach.- Więc jest aż tak poważnie?

-Nie doceniliśmy sił wroga, sir- odparł łagodnie Klaus.- Nie mieliśmy pojęcia, że jednym z tych dwóch Anarchistów, o których nam mówił Colin, jest...jest Alexander...

Przez plecy mistrza przebiegł lekki dreszcz. Spojrzał uważnie na Klausa, czekając na dalszy ciąg.

-...Southman- dokończył ponuro Klaus.

-Jesteście absolutnie pewni?- dopytywał się mistrz.

Wiedział, że tam był jakiś Anarchista, ale jego Przewodnik nie pozwolił bliżej się mu przyjrzeć.

-To był on szefie- zapewniła go Jessica.- Jeszcze przed północą dostaliśmy się na miejsce. Rytuał odbywał się na polanie, więc okrążyliśmy ich chowając się w cieniu drzew. Przed wyruszeniem na misję, ostrzegałam Colina, że pod żadnym pozorem nie może wzbudzać podejrzeń i koniecznie musi uczestniczyć w tym całym obrzędzie, ale...

-Ale...?-ponaglił ją Giovanni.

-Niestety nie posłuchał mnie. Jak tylko ujrzał jak jeden z członków opuszcza polanę i wchodzi do lasu… a nie wiedział kto to był, ponieważ cała trzynastka miała na sobie identyczne płaszcze. Dlatego...- Jessica wzięła wdech.-Gdy Colin to zobaczył niemal natychmiast, po kryjomu oczywiście, opuścił swoje miejsce w kręgu i wszedł do boru. Jak tylko doszło do niego, że śledzi Southmana, wpadł w panikę i kompletnie stracił głowę. Gdybyśmy nie przybyli w porę pewnie byłby już martwy. Jak tylko ten Anarchista nas zobaczył, zostawił Colina w spokoju i przywołał niewielki oddział widm. Nawet nie zwróciłam uwagi na moment, kiedy się ulotnił, ale nie sądzę żeby chciało mu się długo patrzeć jak upiory robią z nas miazgę.

Giovanni w milczeniu przyglądał się swoim gościom.

-Rozumiem, że to widma tak was pokiereszowały i nie wchodziliście w żadne bezpośrednie potyczki z... innymi istotami?

-Dobrze rozumujesz, mistrzu- przytaknął gorliwie Klaus ze złośliwym uśmieszkiem.

Jessica spojrzała na niego chłodno i od razu uśmiech spełzł mu z twarzy.

-Innymi słowy, misja zakończona kolejną porażką w tym tygodniu- westchnął mistrz.- Tak źle jeszcze nigdy nie było, stracić strażnika... Profesor Vildaglis, czy jest dla pana Sticka choćby odrobina nadziei?

Kobieta stanowczo zaprzeczyła ruchem głowy.

-Niestety. Jego czas już przeminął.

Szef westchnął ciężko.

-W takim razie należy przygotować się na wizytę na cmentarzu w dwudziestopierwszowiecznej Anglii. Obawiam się, że rodzice tego biedaka przeżyją niemały wstrząs. Z tego co wiem, nie zdążył powiedzieć im, że jest strażnikiem. Ach… nienawidzę patrzeć na umierających strażników w tak młodym wieku… Klaus, zbierz niezbędną ekipę i załatw wszystkie formalności. Dwadzieścia cztery godziny po jego odejściu plan ma wejść w życie.

-Tak jest, sir.

-Jessico, w twoje ręce oddaję zadanie odnalezienie nowego strażnika. Orientujecie się może jak wygląda sprawa z naborem?

-Łucja powiedziała, że w najbliższym czasie da nam namiary na nowych rekrutów.

-Znakomicie! Przed rekrutacją pragnę jeszcze zobaczyć się z nowymi uczniami. Sytuacja wymaga czasu, którego my nie posiadamy. Bractwo Nowiu robi się coraz bardziej niebezpieczne, musimy je szybko i sprawnie unieszkodliwić. Lecz jak to zrobić skoro brakuje modlitw? Gdy patrzę na te raporty... No cóż, uważam że musimy odrobinę zmienić taktykę, Jessico.

-Zajmę się tym.

-Jeszcze jakieś zmiany mamy w planie na nadchodzący sezon?- zapytał Klaus.

-Jedna drobna w personelu-odrzekł powoli.- Możecie już iść. Koniecznie odwiedźcie OL[1].

Jeśli szef o czymś nie mówi, to nie robi tego przez przypadek i nie należy mu się narzucać. Zwłaszcza, że Jessica domyślała się jaką ‘zmianę’ może mieć na myśli.

-Dobrej nocy, mistrzu- powiedziała i wyszła z pomieszczenia.

-Bóg zapłać. Klaus?

-Tak, szefie?

-Proszę, skontaktuj się ze swoim znajomym Maksem i przekaż mu krótki list.

Giovanni wyjął z szuflady zapisaną, niewielką karteczkę i włożył do koperty, którą następnie zapieczętował.

-Nie jest zaadresowana- zauważył Klaus biorąc ją do ręki.

-Nie martw się, będzie wiedział komu ma to dostarczyć.

-Czy to w związku z tą zmianą w personelu?- zapytał ostrożnie Klaus.

-Nadszedł czas zmian, mój drogi. Musimy wyjąć naszego asa z rękawa, nawet jeżeli skutki uboczne będą bolesne.

-Ma pan na myśli Williama, prawda?- zapytał biorąc od niego list.

-Tak- odpowiedział cicho.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

       

Rozdział I

Pierwsze kroki

1

 

“Znowu zaspałam!”, pomyślałam ze zgrozą, gdy zobaczyłam, jaką godzinę wskazują wskazówki mojego zegarka. Była już 7.40, a lekcje zaczynają się o 8.00! W wielkim pośpiechu (mówiąc delikatnie) wykonałam wszelkie niezbędne czynności, takie jak ubranie się, umycie, zjedzenie śniadania, spakowanie książki z historii, nad którą zasnęłam dzisiaj nad ranem…

Mieszkam w domu razem ze starszym bratem, młodszą siostrą i bratem i oczywiście rodzicami, a od pewnego czasu również z babcią. Pech chciał, że akurat w czwartki wszyscy mają na późniejsze godziny, poza mną, dlatego najczęściej się spóźniam.

Na szczęście, jeżeli chcę to potrafię działać naprawdę szybko. Dziesięć minut później zapinałam kurtkę i zamykałam za sobą drzwi wejściowe do niewielkiego, jednorodzinnego, nowoczesnego domu, z którego do szkoły miałam 15 minut sprintem, 20 autobusem lub 40 spacerkiem.

Nie namyślałam się długo, którą opcję wybrać. Zarzuciłam torbę na plecy i szykowałam się do biegu, gdy nagle w coś wdepnęłam. Zaskoczona odskoczyłam krok w tył i spojrzałam na chodnik. Leżał tam czarny kot, który lizał swój ogon przytrzymując go łapkami i przysuwając do pyszczka. Nie miałam czasu na podziwianie tego zjawiska, ale gdy przeskakiwałam przez płot nieużywanej działki (mój tajemny skrót) zaczęłam się zastanawiać. Czemu ten kot nie pisnął, gdy przydeptywałam mu ogon?

Jednak szybko o nim zapomniałam i skupiałam się tylko na tym, żeby nie wpaść do jakieś dziury, nie potknąć się o kamień czy też nie wplątać się w bliżej niezbadane chaszcze, takie jak dzikie jeżyny. Wypadałoby żebym zwróciła uwagę na fakt, że działka, którą biegłam, była dosłownie obrośnięta wszystkim, a w dodatku miała ponad 500 metrów długości! Właśnie dzięki tej drodze uzyskuję pięciominutową przewagę nad autobusem, rzecz jasna, jeżeli po drodze nie zdarzy się jakaś niespodzianka. Na szczęście dzisiaj się obeszło bez ekstremalnych przygód i do stalowego ogrodzenia dobiegłam po czterech minutach.

Teraz czekał mnie bieg przez miasto. Nie zatrzymując się wymijałam kolejnych pieszych (w Krakowie zawsze jest mnóstwo ludzi, nawet o tak wczesnej godzinie) i przebiegałam kolejne uliczki.

W końcu dobiegłam do starej, rozpadającej się kamienicy. Nie miałam pojęcia, czy ktoś tam mieszka, wydawałoby się, że nikt, jednak parę razy napotkałam tam jakiś ludzi, dlatego też nie lubię tędy przechodzić i używam tego przejścia w ostateczności, a nie ma nic gorszego niż spóźnienie na matematykę w dniu, kiedy zaplanowana jest kartkówka.

Od tej strony drzwi zawsze są zamknięte, więc musiałam wchodzić przez stłuczone okno. Miałam w tym trochę wprawy, więc się nie pokaleczyłam, co na początku mojej edukacji było dość częste.

Wokół panowała złowroga ciemność. Wyjęłam zapalniczkę z kieszeni i oświetlając sobie drogę, ostrożnie posuwałam się naprzód. Serce waliło mi jak opętane, zawsze bałam się, że ktoś w końcu mnie nakryje i oskarży o włamanie, albo okaże się, że to główny magazyn heroiny i już nigdy nie zobaczę światła słonecznego wąchając kwiatki od spodu. Sekundy dłużyły mi się niemiłosiernie. Jak tylko zobaczyłam drzwi wyjściowe rzuciłam się w ich stronę, pchnęłam je i ogarnęła mnie fala ulgi, gdy zobaczyłam moją szkołę stojącą po drugiej stronie jezdni.

Wtedy nagle usłyszałam przeraźliwy skrzek. Wrzasnęłam głośno i wystrzeliłam do przodu jak torpeda, zatrzymując się przy zatłoczonym wejściu do budynku szkolnego. Dopiero gdy opanowałam drgawki, a łomotanie serca nieco zelżało, odważyłam się spojrzeć za siebie. Pod drzwiami kamienicy siedział nieruchomo czarny kot. Po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Dwa razy widzieć czarnego kota w ciągu jednego dnia…

To wszystko trwało zaledwie parę sekund. Zanim zdołałam się wcisnąć do środka, kątem oka przyglądnęłam się twarzom pozostałych wpychających się do budynku i tych dopiero dobiegających. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Odetchnęłam z ulgą– przynajmniej nikt nie będzie wytykał mnie palcem na korytarzu i mówił– “To ta, która przestraszyła się kota! Ha, ha, ha!”.

Gdy już udało mi się przecisnąć przez drzwi wejściowe zadzwonił dzwonek na lekcje. Uff… nie spóźniłam się, ale za to byłam śmiertelnie wykończona i z trudem łapałam oddech. W końcu pobiłam swój rekord!

Z przyspieszonym oddechem, przepychając się przez tłum, dotarłam do mojej szafki. Uderzyłam w nią dwa razy pięścią, przekręciłam kluczyk i z całej siły szarpnęłam stukając łokciem jakiegoś wystraszonego pierwszoklasistę.

Przeprosiłam go zanim przepadł w tłumie i wyciągnęłam z szafkowej otchłani podręcznik z matematyki, polskiego i geografii. Robiąc zamach, mający na celu zamknięcie drzwiczek, ot tak popatrzyłam w lewo i… zamarło mi serce. To był on i powoli zmierzał w moim kierunku. Wprawdzie na mnie nie patrzył (wątpię, żeby w ogóle zdawał sobie sprawę z mojego istnienia), ale i tak krew mi uderzyła do głowy na jego widok i jak skończony półgłówek wetknęłam głowę do szafki, aby przypadkiem nie zobaczył jak się w niego wpatruję. Wyjęłam ją dopiero wtedy, kiedy miałam stuprocentową pewność, że się oddalił na dobre. Nie zaprzeczę, że moje zachowanie jest dziwne. Po prostu podoba mi się najprzystojniejszy (moim zdaniem) chłopak w szkole, za którym szaleją wszystkie podstrzelone dziewczyny z młodszych roczników, a nie chcę, żeby ktoś przypadkiem zaliczył mnie do ich grona.

Kiedy już drugi raz zamierzałam zamachnąć się i zamknąć szafkę ktoś mi wrzasnął do ucha:

-Cześć Wiktorio! Prawie się dzisiaj nie spóźniłaś!

-O rany!– wysapałam odwracając się. Czułam w kościach, że jeżeli w dalszym ciągu w takim tempie będzie następowało zatrzymanie pracy serca to nie dożyję południa!– Tyle razy cię prosiłam… nie wyskakuj tak znikąd, bo za którymś razem dostanę tego zawału serca!

To była Laura. Moja najlepsza koleżanka, z którą chodziłam do klasy już trzeci rok.

-Jesteś taka przewrażliwiona! Nie marudź już, tylko chodź! Wprawdzie dopiero co był dzwonek, ale Talewska zawsze przychodzi punktualnie.

W milczeniu przyznałam jej rację i ruszyłyśmy schodami na pierwsze piętro. Na półpiętrze z przyzwyczajenia wyglądnęłam przez okno, żeby popatrzeć na moją ulubioną lipę. Doznałam dziwnych żołądkowych sensacji, gdy zobaczyłam czarnego kota siedzącego na jednej z gałęzi. Może to początki paranoi, ale odniosłam nieodparte wrażenie, że patrzy na mnie!

-Wiktoria, nie ociągaj się!

Laura pociągnęła mnie za ramię i w ten sposób doprowadziła pod same drzwi, które akurat w tym samym momencie zostały otwarte przez profesor Talewską.

Matematyka i dwie następne lekcje przebiegły w miarę normalny sposób. Udało mi się zapomnieć o kocie-prześladowcy i nawet nie dostałam żadnej negatywnej oceny, a kartkówka poszła mi całkiem nieźle. Jednak ten stan rzeczy nie trwał długo.

Po dzwonku na czwartą lekcję, jaką była znienawidzona przez całą klasę historia, gdy wszyscy usiedli w jednoosobowych ławkach (ja w ostatnim rzędzie pod oknem) profesor Elżbieta Duch uśmiechnęła się do nas wymownie. Jej uśmiech zwykle miał jednoznaczne znaczenie- “Ach, moje kochane dzieciątka! Nawet nie wiecie, jaką radość mi sprawi rzeź, którą dla was na dzisiaj przygotowałam!”. Nazwisko też miała nie przypadkowe, chociaż bardziej by pasowało coś w stylu Elżbieta Upiór, Koszmar z Ulicy Wiązów… Ja wcale nie przesadzam! Ta koścista, na oko stuletnia nauczycielka, z malutkimi, wszystkowidzącymi oczkami schowanymi za cienkimi szkłami, wyglądała jak najprawdziwszy duch ze swoją bladością, żywotnością i sukniami z początku XX wieku.

Wzięła głęboki wdech i na wydechu oświadczyła nam z ociekającą słodyczą, co dzisiaj zamierza z nami zrobić:

-Za wami praktycznie już dwa miesiące nauki w ostatnim roku w tym gimnazjum. Jeżeli chcecie dostać się do dobrego liceum koniecznie musicie posiąść wiedzę z historii na przyzwoitym poziomie. Dlatego już we wrześniu zapowiedziałam wam, że pod koniec października będę urządzała całogodzinne odpytywania z materiału z dwóch poprzednich lat i omawianego na bieżąco. Tak się składa, że dzisiaj jest nasza ostatnia lekcja w październiku.

Rozglądnęłam się po sali. Wszyscy siedzieli wyprostowani w ławkach i bladzi z przerażenia wpatrywali się w profesor Duch. To nie miało znaczenia, że się z nami na taki układ nie umawiała, ani nawet półsłowem o nim nie wspomniała. Duch po prostu poczuła zew wpisywania jedynek, a dochodzenie praw ucznia na historii jest śmiertelnym błędem, kończącym się (w najlepszym wypadku) wydaleniem ze szkoły. Każdy się jej bał, wliczając niektórych nauczycieli i uczni, których nie uczyła. W szkole legendy o jej okrucieństwie krążą już od co najmniej dwudziestu lat (według naszego nauczyciela z biologii, który zbliża się do sześćdziesiątki). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że moje nazwisko figuruje na samym szczycie jej permanentnych ofiar. Dlatego już od pierwszej klasy uczyłam się na każdą lekcję (w miarę możliwości) i choć na jej pytania odpowiadałam poprawnie, dokładnie i jak mało kto, to i tak najwyższą oceną z odpowiedzi ustnej było -4. W tym semestrze pytana już byłam pięć razy i za każdym podejściem udało mi się udowodnić moją niezłomną historyczną wiedzę. Dzisiaj jednak nareszcie spełni się odwieczne pragnienie Duch i wpisze do dziennika przy moim numerze “1”.

-Dzisiaj jest trzydziesty, mamy dziesiąty miesiąc, więc odpowiadać będzie… 20.

Dwie ławki przede mną blady jak ściana chłopak podniósł się z krzesła. Zawsze odpowiadaliśmy z ławek, tak aby cała klasa była świadkiem naszej klęski.

-Doskonale Karolu. W takim razie na początek zadam ci parę pytań z prehistorii…

Przez moment nic nie słyszałam, bo ciśnienie podskoczyło niebezpiecznie w górę. Mam dziesiąty numer…!

-No wwięc…eee… homo habilis, pani proffesor– odparł Karol jąkając się.

-Niestety nie, mój drogi, homo erectus. Chyba się nie nauczyłeś, ale mam dzisiaj dobry dzień, więc zadam ci pytanie pomocnicze.

Karol przełknął ślinę, tak głośno, że nawet ja usłyszałam. W tym wypadku “pomocnicze” należałoby zamienić na „pogrążające”.

-Powiedz mi proszę, ile wynosiła pojemność mózgoczaszki twojego homo habilisa?

Biednego chłopaka zatkało.

-Trudno– odparła z udawanym smutkiem, wpisując do dziennika swoją ulubioną ocenę.– Możesz usiąść. Kto następny? Są jacyś ochotnicy?

Parę osób odwróciło się w moją stronę z błagalnym wyrazem twarzy. Bez przesady! Nie będę robić z siebie kozła ofiarnego! Chociaż z drugiej strony i tak za bliższy czy dalszy moment na stówę zostanę zapytana…

-Żadnych ochotników? To może teraz zrobimy wyliczankę, co wy na to?

Odpowiedziała jej grobowa cisza. Nauczycielka zmrużyła oczy i każdego po kolei mierzyła wzrokiem potakując głową w rytm tylko jej znanej wyliczanki. Zrobiła takie dwie rundki po klasie, aż w końcu jej głowa znieruchomiała. Przez całe, przerażające dwie sekundy patrzyła na mnie! Potem jej wzrok przeniósł się na siedzącą przede mną Kasię.

-Doskonale Katarzyno. W takim razie zadam ci parę pytań ze starożytności…

Więcej nie byłam w stanie usłyszeć, bo głośne dudnienie serca wypełniało mi całą głowę. Ona robi to specjalnie! Nie ma innego wytłumaczenia– ona chce mnie nerwowo wykończyć! Już widziałam trumnę z moim ciałem wynoszoną z sali po dzwonku na przerwę…

Żeby się choć trochę uspokoić wyjrzałam przez okno i starałam się wyciszyć głuchy łomot w głowie. Wyobraziłam sobie, że jestem jedną z chmurek śpiącą na zachmurzonym niebie… To zawsze pomaga. Gdy już mi się udało wrócić do normy, nienawistny głos przywołał mnie do rzeczywistości:

-No widzę, że panna Wrzos jest znudzona lekcją i szuka atrakcji za oknem.

Odwróciłam głowę w jej stronę i starałam się malujący się w moich oczach strach, zastąpić niewzruszoną obojętnością i odwagą, lecz sądząc po uśmiechu pełnym satysfakcji na twarzy Duch, nie odniosłam zamierzonego efektu.

-Katarzyno, możesz już usiąść, natomiast teraz czekamy na ciebie, Wiktorio.

Odsunęłam krzesło z głośnym zgrzytem i stanęłam na wiotkich nogach.

-Twoja koleżanka nie potrafiła nic powiedzieć o Ajschylosie, ani o jego dziełach…

Uśmiechnęłam się do siebie, Ajschylos to jeszcze nie tragedia…

-…ale ty opowiesz mi o drugiej wojnie punickiej. Lata jej trwania, przywódców, siły zbrojne obu stron, przyczyny jej wybuchu i może jeszcze… skutki.

Mina mi od razu zrzedła. To był cios poniżej pasa!

-Odpowiesz mi na to pytanie, czy od razu mam ci wpisać 1?– zapytała słodko.

Nie wytrzymałam i musiałam odwrócić wzrok od tej, wykrzywionej złośliwym uśmiechem twarzy. Mój wzrok automatycznie powędrował do okna.

To, co się stało później, trwało zaledwie parę sekund. Tuż za szybą zobaczyłam głowę czarnego kota i parę dużych, niezwykle niebieskich oczu (jeszcze nigdy w życiu nie widziałam takiego odcienia niebieskiego, coś jakby szafirowy lazur), świdrujących mnie na wylot. Coś się zaczęło dziać z moimi płucami. Nie mogłam złapać oddechu i czułam się tak, jakbym była przygniatana ogromną masą powietrza. Kiedy zaczęłam się dusić na dobre, Duch, kot i cała klasa, zostali pochłonięci przez czarną pustkę.

***

Do moich uszu, jak zza mgły, zaczęły dochodzić jakieś słowa, których znaczenia na początku nie zrozumiałam. Po pewnym czasie usłyszałam wyrwane z kontekstu “zdrowa”, “głupota”, “niebezpieczeństwo” i “ryzyko”.

Otworzyłam oczy. Kręciło mi się w głowie. Gdy w końcu obraz się ustabilizował zobaczyłam jasnozielony sufit, zielone ściany, białą zasłonę i niewygodne łóżko lekarskie, na którym leżałam. Teraz też wydedukowałam, że słyszę głos szkolnej pielęgniarki, która była w trakcie zażartej rozmowy telefonicznej, bo mówiła z prędkością czterech słów na sekundę.

Na to wygląda, że zemdlałam w sali historycznej i kiedy byłam nieprzytomna zaniesiono mnie do gabinetu pielęgniarki. Odetchnęłam z ulgą. W takim razie cudem umknęłam jedynce z historii! Jednakże chwilę później przypomniałam sobie o tym wrednym kocie i ogarnęła mnie taka złość, że obiecałam sobie, że jeśli znowu go zobaczę to wypatroszę i ….

-Dzień dobry Wiktorio! Jak się czujesz?

Pielęgniarka była starszą panią w okularach o nienagannej szczupłej sylwetce i całkowicie białymi włosami spiętymi w kok z tyłu głowy. Wprawdzie rzadko bywałam w tym gabinecie, jednak nie przypominam sobie, abym wcześniej widziała tę kobietę.

-Dobrze, ale mam jeszcze zawroty głowy.

Spróbowałam usiąść, ale pielęgniarka bezceremonialnie odepchnęła mnie z powrotem na materac.

-W takim razie nie wrócisz już na historię, a jeśli będziesz chciała do zwolnię cię do domu.

-Nie ma takiej potrzeby…– zaczęłam, lecz mi nie pozwoliła dokończyć.

-To bez znaczenia. Lepiej mi opowiedz dlaczego zemdlałaś.

Chciałam odpowiedzieć, że to przez nerwy i duchotę panującą w sali, ale głos mi uwiązł w gardle i jakaś tajemnicza siła sprawiła, że powiedziałam:

-Zobaczyłam kota.

No to koniec. Teraz wyjdę na jakąś rozhisteryzowaną wariatkę! Zarumieniłam się ze wstydu i zażenowania. Jednak pielęgniarka nie uznała tego za zabawne czy nienormalne. Na jej twarzy nawet nie było cienia uśmiechu. Przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem tak dokładnie, aż mi się zrobiło głupio.

-Z tego co wiem, sala historyczna znajduje się na trzecim piętrze, w pobliżu nie rosną żadne drzewa, a okna nie posiadają parapetów. Skąd tam się wziął kot?

Zarumieniłam się jeszcze mocniej. Od rana prześladował mnie czarno- futerkowy wytwór mojej wyobraźni. Zawsze podejrzewałam, że coś ze mną jest nie tak, teraz mam na to niepodważalny dowód– halucynacje.

-Wątpię żeby to było złudzenie– powiedziała spokojnie pielęgniarka, jakby czytając w moich myślach.– Cóż, poleżysz tutaj do końca tej lekcji, a później będziesz mogła zrobić co będziesz chciała. Mogę cię uspokoić– myślę, że limit dzienny na spotkania z czarnymi kotami już wyczerpałaś.

Dziwna pielęgniarka miała rację. Kolejne lekcje mijały, a ja czułam się znakomicie i nigdzie nie widziałam żadnych kotów. W tym samym pogodnym nastroju przed szesnastą wróciłam do domu, odrobiłam lekcje i po jedenastej zasnęłam wyczerpana po całym dniu ciężkich przeżyć. Na szczęście nawet we snach nie widziałam kotów, tylko co jakiś czas widziałam duże, niebiesko-fioletowe oczy…

 

Nagle coś wytrąciło mnie ze snu. Wprawdzie nie otworzyłam oczu, ale się przebudziłam. Zła na siebie, że budzę się z byle powodu, w trakcie tak fantastycznego snu (rozmawiałam ze smokiem o profesor Duch, która okazała się złą czarownicą), chciałam ponownie zasnąć, lecz wtedy… usłyszałam czyjeś ostrożne kroki w mojej sypialni.

Momentalnie wzrósł poziom adrenaliny w mojej krwi i wszystkie zmysły się wyostrzyły, a serce zaczęło walić jak opętane. Jeżeli to złodziej? Może ucieknie, jeśli zauważy, że nie śpię, ale jeżeli to morderca…? Niepotrzebnie w poniedziałek faszerowałam się tymi horrorami…

Przez parę sekund tak straszliwie się bałam, że wybrałam najlepsze wyjście– leżałam w miarę nieruchomo w łóżku, udając, że śpię, w pełnym gotowości oczekiwaniu na jakiś nagły przypływ odwagi.

-Nie wiem czy to dobry pomysł– odezwał się całkiem sympatyczny męski głos.

Może ja nadal śnię…?

-Obawiasz się, że może nie zrozumieć?– dopytywał się kobiecy głos, który również brzmiał miło.

Zaczęłam się porządnie zastanawiać. Skoro tych dwoje, nawet się nie trudzi, aby mówić szeptem, to znaczy, że nie mogą być ani złodziejami, ani tym bardziej mordercami (chociaż jestem w tych sprawach laikiem i mogę się mylić). W takim razie, co robią w moim pokoju po dwunastej w nocy?

-Może odrobinę… Chociaż nie, bardziej boję się, że możemy ją bezpowrotnie stracić, że to pułapka. Tak bez przygotowania… Przed czasem…

-Nie mamy wyjścia– właścicielka głosu była tak blisko, że niemal czułam jej oddech na twarzy. – Nie możemy sobie pozwolić za zwłokę. Poza tym ja w tym widzę rękę Opatrzności.

-Obyś miała rację- cicho westchnął.- Zamierzasz już budzić?

Chłodna dłoń nieoczekiwanie dotknęła moje odkryte ramię i niemal natychmiast przez całe moje ciało przebiegł silny impuls elektryczny. Z głośnym jękiem poderwałam się z łóżka i dostałam dreszczy. Roztrzęsiona siedziałam na łóżku i przyglądałam się moim naelektryzowanym gościom.

Wbrew moim wyobrażeniom w pokoju było jasno, ponieważ światło księżyca i ulicznych latarni oświetlały każdy kąt i przedmiot w sypialni. Dlatego też zobaczyłam tajemniczych włamywaczy w całej ich okazałości.

Dziewczyna była średniego wzrostu blondynką o prostych włosach sięgających ramion. Jej twarz można opisać jednym przymiotnikiem– idealna. Jakby ożywiono jedną z rzeźb renesansowych artystów i dodano sporą dawkę czystego piękna. Przy tym oświetleniu wyglądała jak duch przepięknej królewny z baśni, jednak nie miała na sobie nic, co przypominałoby zwiewną suknię, podkreślającą jej urodę. Wręcz przeciwnie. Na jej ubiór składała się bordowa bluzeczka z krótkim rękawem oraz zwykłe granatowe jeansy.

Wygląd mężczyzny nieco mnie rozczarował. W ogóle nie wyglądał idealnie– po prostu zwyczajnie. Krótkie, jasnobrązowe włosy, małe oczy, duży nos… Miał na sobie skórzaną kurtkę, bluzę i sztruksy– wszystko w odcieniach czerni.

Oboje wyglądali na trzydzieści lat i sprawiali wrażenie osób bardzo sympatycznych. Dziwne, ale opanowało mnie uczucie, że z chwilą kiedy na mnie popatrzyli, staliśmy się przyjaciółmi i to takimi, których z miejsca obdarzyłabym natychmiastowym i bezgranicznym zaufaniem (a z natury jestem beznadziejnym przypadkiem niedarzącym zaufaniem nikogo poza sobą).

Mężczyzna uśmiechnął się do mnie figlarnie.

-Jak ci się spodobał dotyk anioła?

-Daj jej spokój Klaus! – dziewczyna szturchnęła go łokciem w żebra.- Lepiej migiem nastawiaj zegarek.

-Już się robi, Jess.

Wyjął z kieszeni kurtki niewielką klepsydrę, coś przy niej zmajstrował i położył na moim biurku. Widząc moje zdumione spojrzenie wytłumaczył:

-To jest nawigator. Dzięki niemu kontaktujemy się z… bazą i sprowadzamy transport.

-Kim jesteście?– spytałam całkowicie pozbawiona strachu, kierowana wyłącznie ciekawością.– Co tu robicie? Czym jest “dotyk anioła”? Dokąd ma was zabrać ten transport?

Wyrzuciłam te pytania z siebie na jednym wydechu, na wypadek gdyby to był sen i mogłabym o nich zapomnieć w miarę rozwoju akcji.

-Spokojnie, na odpowiedzi jeszcze przyjdzie właściwa pora– uśmiechnęła się czarująco nieznajoma.– Nazywam się Jessica, a to jest Klaus. Jesteśmy Rycerzami Światła, członkami organizacji pozaczasowej PREX. Służymy dobru ludzkości, niosąc jej pomoc.

-Ja… chyba nie rozumiem.

Patrzyłam na nich osłupiała.

-Nic nie szkodzi– Klaus uśmiechnął się jeszcze szerzej.– Niektórzy tego nie są w stanie pojąć nawet po śmierci, a ty masz przed sobą jeszcze całe życie!

-W ten sposób odpowiedzieliśmy na pierwsze pytanie– kontynuowała Jessica nie zważając na uwagę towarzysza.– Teraz czas na drugie. Przybywamy, w celu złożenia ci oferty…

-Oferty?

Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Członkowie niezwykłej organizacji przybywają w nocy do mojego pokoju i składają mi ofertę! Ale numer… ciekawe jak zareagowałaby na to Laura, gdybym jej o tym opowiedziała…

-Czy chciałabyś być jedną z nas?

Właśnie takiej oferty się spodziewałam, ale i tak się zaskoczyłam.

-Ojej! Jesteście pewni, że mnie chcecie? To wygląda trochę jak działalność Batmana, a ja nie mam żadnych jego cech… W dodatku jestem dopiero piętnastoletnią…

-Wiek nie gra tu większej roli- przerwał mi Klaus- wszystko zależy od tego, w jakim stopniu pozwalasz, aby Duch Święty przez ciebie działał. Aczkolwiek rekrutowane nie są przypadkowe osoby. Przynależność do PREX oferowana jest jedynie tym, którzy zostali do tego powołani.

-Więc składacie mi tę ofertę, bo zostałam powołana?

Jessica już otwierała usta, aby odpowiedzieć, ale Klaus był szybszy:

-Dokładnie tak. Każdy został powołany do odegrania konkretnej roli w życiu. Dlatego radziłbym ci przyjąć naszą propozycję, ponieważ składamy ją ci po raz pierwszy i ostatni…

-Klaus! Czy ty możesz choć na chwilę zamilknąć?– upomniała go, po czym zwróciła się do mnie:

-Decyzja całkowicie należy do ciebie. Pamiętaj– nie ma złej odpowiedzi, zrespektujemy twoją każdą decyzję. Walka z Ciemnością nie należy do prostych, więc przed jej podjęciem zastanów się nie raz. Czas się kończy, więc pozwól, że zabierzemy cię do Świetlistego Zamku, gdzie poznasz szczegóły.

Nic nie odpowiedziałam, tylko dalej wpatrywałam się osłupiona w przybyszów. Oni wyraźnie wzięli to za dobrą monetę. Jessica bezceremonialnie chwyciła mnie za rękę. Przez moje ciało ponownie przebiegł impuls, tym razem słabszy. Zaraz po tym zaczęło mi się kręcić w głowie. Przed moimi oczami najpierw wirowały chmury, później gwiazdy, a na końcu srebrne wnętrze windy. Zaraz… windy?

Dziewczyna mocniej ścisnęła moją dłoń i natychmiast ją puściła. Wnętrze windy przestało się kręcić, a ja stałam nieruchomo pomiędzy Jessicą a Klausem i patrzyłam na bezszelestnie rozsuwające się drzwi. Przez myśl mi przemknęło, że to jest odpowiedź na moje pytanie dotyczące transportu.

-Witaj w Świetlistym Zamku, Głównym Centrum Zarządzania PREX– wyszeptał Klaus, mrugnął do mnie porozumiewawczo i pierwszy opuścił kabinę.

Moim oczom ukazał się szeroki korytarz przepełniony ludźmi o najróżniejszej karnacji, wieku i strojach. Po obu stronach korytarza stały tysiące wind, a przy każdej z nich niewielki stoliczek z płaskim monitorem. Za każdym stolikiem znajdowało się olbrzymie okno wypełnione maswerkiem oraz doniczka z kwiatkiem. Drzwi od wind ciągle się otwierały i zamykały. Panował tu taki gwar i hałas, że aż zaczęło mi się robić słabo.

Jessica popchnęła mnie delikatnie do przodu, poczym podeszła do ekranu stojącego przy naszym stoliku. Przypatrywałam się uważnie co robi. Trochę mnie zdziwiło, gdy zobaczyłam jak powoli porusza palcem w odległości pięciu centymetrów od czarnego i niepodłączonego do prądu monitora. To trwało zaledwie chwilkę. Jak skończyła wyprostowała się i powiedziała trochę zmienionym głosem:

-Wyszła mała komplikacja. Artur siedzi teraz w Kanadzie.

Klaus ściągnął brwi.

-Rzeczywiście mamy problem… Lepiej będzie, jeśli natychmiast udam się do tej Kanady.

-Słusznie– odparła.

Klaus machnął niedbale ręką przed monitorem i wszedł z powrotem do windy. Nie zdążyłam się spytać, o co w tym wszystkim chodzi (w szczególności mając na myśli te dziwne monitory), bo Jessica chwyciła mocno moją dłoń i zagłębiłyśmy się w kolorowy i rozgadany tłum.

Nigdy nie widziałam tylu różnych osób na raz. Oprócz takich, których widuję na co dzień, byli też ludzie o wszelkich możliwych karnacjach, w przedziwnych strojach, z jakimi się nigdzie nie spotkałam oraz takimi, z którymi miałam już styczność w podręcznikach– na przykład średniowieczne dworskie szaty, ubrania plemienne, stroje ze starożytnej Grecji, siedemnastowiecznej Francji… mogłabym dłużej wymieniać, ale myślę, że tyle w zupełności wystarczy.

Nagle zrobiło mi się gorąco z zażenowania. Ciągle miałam na sobie piżamę, a w dodatku z nadrukowanym Kubusiem Puchatkiem! Fakt ten dotarł do mnie, gdy już weszłyśmy do mniej zatłoczonego korytarza, gdzie zamiast wind i stoliczków, było mnóstwo mahoniowych drzwi. W tym właśnie korytarzu większość mijających nas ludzi witało się z moją przewodniczką po imieniu, a mi się badawczo przyglądali. I to niby ja mam bawić się Batmana…

W końcu korytarz się skończył. Na jego końcu stały dębowe drzwi ozdobione rzeźbionymi motywami florystycznymi.

Jessica już podnosiła rękę by zapukać, gdy chwyciłam ją za przegub.

-Co się stało Wiktorio?– spytała zdziwiona.

Jak tylko złapałam trochę powietrza odpowiedziałam:

-Przepraszam, ale czy to są drzwi prowadzące do gabinetu…eee… szefa?

-Tak.

-Z jego…eee… tytułu wynika, że pełni znaczącą funkcję, więc czy nie wypadałoby żebym przebrała się w coś bardziej… odpowiedniego?

-Nonsens. W tym miejscu ubiór jest najmniej istotny. Tutaj liczy się twoje wnętrze a nie sposób prezentacji zewnętrznej.

Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i zapukała.

Jednak nadal odnosiłam nieodparte wrażenie, że pidżama z Kubusiem Puchatkiem nie przedstawi mnie pozytywnie w oczach szefa.

 

Rozdział II

Nowy świat

1

-Proszę wejść-odpowiedział głos zza ściany.

Jessica uchyliła drzwi i weszła do środka, a ja tuż za nią. Znajdowałyśmy się w przytulnym gabinecie z kominkiem, licznymi obrazami, makietami różnych budowli i urządzeń, a za biurkiem siedział ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku, wskazujący nam dwa puste fotele.

-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

-Na wieki wieków. Amen.- Odparła Jessica i podprowadziła mnie do fotela.

-Cieszę się, że przyszłaś Jessico i kogoś mi przyprowadziłaś.

Siedziałam jak sparaliżowana wlepionymi we mnie przenikliwymi zielonymi oczami. Pod maską życzliwości i zwykłej ciekawości zauważyłam również smutek.

-Dokładnie tak jak mnie pan prosił– odparła powoli.

Szef uśmiechnął się i popatrzył na mnie już mniej wnikliwie.

-Jak się nazywasz, moja droga?

-Wiktoria– odpowiedziałam ze ściśniętym żołądkiem.

Później moją uwagę przykuł płaski monitor na jego biurku i stojący obok świecznik w kształcie pędzla, w którym stała wypalona do połowy żółta, starodawna świeczka, koło której zauważyłam dwie ramki ze zdjęciami odwrócone tylną stroną.

-Moje imię brzmi Giovanni- odparł obdarzając mnie serdecznym uśmiechem.- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego się tu znalazłaś. Co takiego uczyniłaś, byś mogła zobaczyć to wszystko. Otóż, moja droga, nic nie uczyniłaś i nic nie uczynisz takiego, byś mogła powiedzieć, że jesteś godna by przebywać w Świetlistym Zamku. Twoja obecność w tym miejscu jest Łaską Bożą. Bóg obdarza Swą łaską, kogo zapragnie, kiedy zechce i udziela jej tyle każdemu ile uzna to za stosowne. On ją nam daje, choć nie zasłużyliśmy na nią i nigdy nie zasłużymy. Musisz pamiętać, że tak samo jak jej udziela, może ją również odebrać. Jeżeli zaczniesz obnosić się samozadowoleniem, pyszną radością, że jesteś uczniem PREX, tak jakby to było wynikiem twojego dobrego sprawowania się, i jeżeli zaczniesz patrzeć na ludzi z wyżyn, na które wzniósł cię Bóg oraz mówić, czy myśleć o nich jako o biednych i ułomnych grzesznikach niegodnych łaski, to Bóg odwróci się od ciebie.

Nieustannie pamiętaj, że poprzez źle wykorzystany Dar możesz łatwo doświadczyć Gniewu Pana. Dlatego im więcej łask otrzymujesz tym większa bojaźń powinna cię ogarniać przed utratą ich, ponieważ wówczas ogromna będzie niełaska, w którą wpadniesz w oczach Najwyższego. Pycha to najczęstszy powód straty łask. Jest ona grzechem zbuntowanego Anioła, pierwszych rodziców… Spójrz, do czego doprowadziło ich pyszne samozadowolenie z życia w Łasce! Grzech pierworodny przez tysiąclecia zamykał bramy niebiańskie dla ludzkości, natomiast dla Aniołów, którzy zgrzeszyli, nigdy się one nie otworzą.

Pycha. Wystrzegaj się jej jak ognia piekielnego. Pokonuj ją pokorą. Myśl o sobie jak o niegodnym grzeszniku, który musi się stać mniejszy od marniejszego robaka, by nie zobaczono twej marności.

Słowa te być może wydadzą ci się okrutne, jednak wiedz, że wszystko ma odwieczny sens przypisany przez Jedynego Boga. Pokora sprowadza na człowieka niewiarygodną łaskę, gdyż Chrystus niesamowicie umiłował pokornych, bo oni tak bardzo przypominają Mu Jego Samego. On, Nieskończony Bóg, zniżył się do tego stopnia by urodzić się człowiekiem i poddać się tak jak inni ludzie Prawu Boskiemu. Chociaż był Bogiem nie stał ponad Prawem, które jako Słowo Boga ustanowił. Co więcej, zniżył się on do roli sługi człowieka! Bóg służący człowiekowi. To doskonała Pokora. Wówczas, w Wieczerniku, nie umył Swym apostołom stóp po to, aby poczuli się wyjątkowi. Oni sami znali swoją ułomność, znali Boskość Chrystusa… Wszyscy rozpoznali w sobie niegodnych tej usługi, lecz nie mogli zakwestionować czynów Boga, gdyż kwestionując je odrzuciliby niewyobrażalną łaskę. Przez tą Pokorę, Nauczyciel udziela niezwykle istotnej lekcji- skoro sam Bóg zniża się by przyklęknąć i obmyć ci stopy, jakże możesz nie pragnąć samemu służyć innym, nawet swym największym wrogom, aby sprawić Mu radość? Ta lekcja ma jeszcze jedno przesłanie- najistotniejsze. Bóg Najwyższy obmył, czyli oczyścił Swych uczniów z brudów codziennego życia. Obmył ich Swą Pokorą. Bowiem tylko skrucha wynikająca z prawdziwej, szczerej pokory serca, jest w stanie wybłagać u Boga przebaczenie grzechów. Odrobina skruchy wystarczy by dusza została oczyszczona z najobrzydliwszych grzechów. To nauka wypływająca z pokory.

Proszę, bądź zawsze surowym sędzią dla siebie i nigdy nie miej błędnego przekonania, że jesteś bez winy, bo każdy człowiek jest grzeszny.

Westchnął cicho i potarł czoło.      

-Muszę cię na to uczulić, bo bycie członkiem PREX ma wiele zobowiązań, z których niewywiązanie kończy się na ogół śmiercią wieczną dla duszy. Odpowiedzialność jest ogromna i ciąży na każdym człowieku. Jest to odpowiedzialność za swoją duszę, rodzinę, znajomych, przyjaciół… wszystkich ludzi, z którymi spotkaliśmy się nawet tylko raz w życiu. Jednak na tych, którzy zostali obdarzeni większą wiedzą niż inni- nauczycielach, naukowcach, mędrcach, ludziach wykształconych; czy też na tych, którzy stoją bliżej Prawdy niż inni- kapłani, zakonnicy- na nich wszystkich ciąży jeszcze większa odpowiedzialność. Jako bardziej obdarowani, więcej muszą oddać Bogu i swym bliźnim. Ci natomiast, którzy stoją już w Świetle samej Prawdy, czyli przykładowo my, członkowie PREX, zarówno ludzie jak i istoty niebiańskie, są obarczeni odpowiedzialnością niewyobrażalną. Tak niewyobrażalną jak niewyobrażalnie wielką jest łaska przez nich otrzymana. A jakże łatwo jest ten drogocenny Dar utracić!

Nie mówię tego by cię straszyć, lecz byś się zastanowiła. Decyzja czy zostaniesz Rycerze Światła, czy też nie, zależy wyłącznie do ciebie. Bóg cię powołał, ale do niczego cię nie zmusza, ani nie namawia. Przedstawiłem ci stan rzeczy. Nie będziesz mogła powiedzieć, że źle postąpiłaś, bo o czymś nie wiedziałaś. Powiedziałem ci wszystko byś później nie mogła rościć do nikogo pretensji.

Żołądek jeszcze bardziej mi się skręcił z podekscytowania i strachu. Kątem oka spostrzegłam jak Jessica uważnie mi się przypatruje, ale nie miałam chęci na analizę tego spojrzenia. Właśnie zostało mi zaproponowane członkostwo w organizacji u boku prawdziwych Aniołów! Miałam dziwne wrażenie, że to tylko sen…to zbyt piękne by mogło być rzeczywiste, ale i przerażające…

-Nie chcę byś teraz mi odpowiadała. Masz jeszcze czas by podjąć decyzję. Rozważ ją.

-Dobrze.

Szef uśmiechnął się przyjacielsko i trochę smutno zarazem.

-W takim razie do zobaczenia już wkrótce na Inicjacji. W odpowiednim momencie ktoś po ciebie przyjdzie. Najważniejsze jest to abyś się nie denerwowała zanadto.

-Spróbuję.

Już zaczynałam się denerwować. Inicjacja? Co oni każą mi tam zrobić?

-Myślę, że na początek wystarczy. Niech rozważanie Pokory zajmuje twe serce. Inne drogowskazy na ścieżce Prawdy poznasz już niebawem. Niech was Bóg błogosławi.

Jessica wstała, a ja tuż za nią. Miałam lekko niestabilne nogi.

 

 

Opuściłam gabinet zaraz za Jessicą.

Szłyśmy korytarzem w milczeniu, tym razem wolniej. W mojej głowie kłębiła się co najmniej setka różnych myśli i jeszcze więcej pytań. W końcu nie wytrzymałam i zadałam jedno z nich:

-Szef powiedział, że do PREX należą istoty wyższe i zwykli ludzie. To miał na myśli Klaus mówiąc ‘dotyk anioła’, jesteś aniołem, prawda?

Jessica spojrzała na mnie w rozkojarzeniu. Widać rozmyślała o czymś intensywnie. Przez jej piękną twarz przebiegł cień wielkiego smutku.

-Nie, przynajmniej nie w rozumieniu ludzkim. Istnieje wiele istot, o których człowiek nie ma pojęcia. Ci, którzy służą w PREX są Coffretenami, potocznie mówiąc aniołami ziemskimi, istotami stojącymi na najniższym szczeblu drabiny jakubowej.

-Można powiedzieć, są takimi aniołami stróżami?

-Nie, oni współpracują z ludźmi, są istotami stworzonymi z materii ziemskiej, tak jak my, mogą przebywać na Ziemi w pełni zmaterializowani, czego nie może uczynić typowy anioł. Stróże stoją znacznie wyżej i ich egzystencja jest znacznie trudniejsza.

-Niesamowite.

Byłam pod wielkim wrażeniem. W końcu nie rozmawia się z prawie-aniołem na co dzień. A gdybym została członkiem tego preksu pewnie dowiedziałabym się dużo więcej o nich, o Ziemi, Niebie czy w ogóle poznałabym odpowiedzi na wszelkie nierozwiązane zagadki świata! Jak powstał człowiek? Czy istnieje UFO? Kto zbudował piramidy? Czy duchy istnieją? Czy…?

-Klaus, gdzie Artur?– spytała Jessica sprowadzając mnie na ziemię.

Byłam tak zajęta wymyślaniem tych wszystkich pytań, które zadam Jessice po przyjęciu tej posady, że nie zauważyłam zdyszanego Klausa podbiegającego do nas, gdy już wchodziłyśmy do Głównego Głośnego Korytarza (tak go nazwałam).

-Och, Klaus– wystękałam zaskoczona.

-Okropne mordobicie w tej Kanadzie. Zaspy po pas, śnieżyca na całego, a te wiedźmy z Lefkady urządziły sobie masowe ofiarowanie ludzi z pobliskiej wsi, w sumie zginęło ich pięćdziesięciu. Nasz Przewodniczący ma ręce pełne roboty i prosi o wsparcie, chyba go ominie spotkanie z Wiktorią.

-Same problemy.

-Aha– krótko skomentował Klaus.

-Zbierz posiłki i leć tam. Odprowadzę Wiktorię i do was dołączę.

-Dobrze- odpowiedział, po czym zanurzył się w różnorodnym tłumie.

Jessica pospiesznie podeszła do najbliższego czarnego monitora i zrobiła przed nim parę serpentynek palcem wskazującym. Gdy się wyprostowała drzwi windy bezszelestnie się otworzyły okazując srebrno- metalowe wnętrze. Jessica wpuściła mnie przodem i już chciałam zapytać jak działają te czarne monitorki, ale wkrótce zobaczyłam cały Wszechświat gwałtownie kurczący się do rozmiarów mojej sypialni, wobec czego moje pytanie momentalnie wyparowało.

Nieco skołowana usiadłam na łóżku.

-Jak się czujesz?- zagadnęła mnie Jessica biorąc do ręki klepsydrę, postawioną przez Klausa na moim biurku.

-Nieźle- odpowiedziałam starając się ogarnąć to wszystko.- Trochę dziwnie, ale w gruncie rzeczy nieźle.

-Wkrótce się przyzwyczaisz. Zobaczysz, że po Inicjacji zaczniesz się czuć dobrze.

Spojrzałam na nią nieprzekonana.

-Czym jest ta Inicjacja? To zwykła uroczystość na cześć nowicjuszy, czy coś straszniejszego?

-Coś pomiędzy- zaśmiała się cicho.- W każdym razie nic niebezpiecznego. To pewnego rodzaju zimny prysznic, coś takiego, aby adepci przygotowali się na poznanie prawdy.

-Jak prysznic przed wejściem do basenu?- zapytałam niezbyt uspokojona.

-Hm, tak. Jednak preksowski basen ma dużo niższą temperaturę, od waszych ziemskich, a na dodatek jest niemalże bez dna.

-To ciągle jest przenośnia, prawda?- byłam zmęczona i trochę się pogubiłam.

-Chyba myślisz teraz jedynie o spaniu- uśmiechnęła się przecudnie.

Chciałam zaprzeczyć, ale zamiast tego potężnie ziewnęłam.

-Zrozumiałam. W takim razie pójdę już. Życzę ci miłej nocy.

-Zaczynam się denerwować, chyba nie zasnę- odpowiedziałam kładąc się na łóżku.- Wyjdę beznadziejnie.

-Nie sądzę żeby było aż tak źle. Dobrze ci pójdzie, zobaczysz. Nie masz się czego obawiać.

Uśmiechnęłam się z niemałym wysiłkiem do rozpływającej się w powietrzu Jessiki. Potem wstałam z łóżka i podeszłam do biurka. Zapaliłam lampkę i chwyciłam na długopis. Musiałam to napisać. Musiałam mieć dowód, że to nie zwykłe senne halucynacje.

 

2

Czarny kot po swoim ostatnim niefortunnym widzeniu z mdlejącą Wiktorią, postanowił udać się gdzieś indziej. Miał przy niej się kręcić i zrobił to. Nie jego wina, że zemdlała. W każdym razie dzięki temu już nie będzie musiał być jej cieniem przez resztę dnia.

Dla niego nie istniały bariery ustanowione przez czasoprzestrzeń. Dlatego bez problemu potrafił dostać się do najbardziej niedostępnych miejsc...

 

 Kiedy już wszystko zostało załatwione, wrócił do domu. Mieszkał w rozpadającej się stodole przerobionej do celów mieszkalnych. Nie był to zbyt luksusowy lokal, ale za to okolice były do pozazdroszczenia. Zwłaszcza teraz, gdy blask zachodzącego słońca wszystko zabarwił na fioletowo. Kilkunasto hektarowe wrzosowisko, okolone gęstym lasem, daleko od jakichkolwiek oznak cywilizowanego świata. Żadnych drutów, spalin, hałasów, ludzi... Cisza i spokój. Najlepsze jest to, że nikt o położeniu tej spróchniałej chaty nie wiedział, więc żadnych nieproszonych gości.

Kot stanął przed drzwiami wejściowymi, a później podrapał je przednią łapą. Po chwili otworzył mu niewysoki jegomość, który miał nogi kozła i małe różki wystające spod siwej czupryny. Grek powiedziałby, że to satyr, Rzymianin, że faun, on sam mówi o sobie Jim, a o jego nietypowej przynależności gatunkowej nie należy przy nim wspominać.

-Miło, że już jesteś- przywitał kota z szacunkiem w głosie, uchylając szeroko drzwi.- Mleko już wystygło, czeka we wnęce kuchennej.

Kot przeskoczył próg i powoli skierował się w stronę kuchni, czyli stołu, dwóch krzeseł, szafki bez drzwiczek i kociołka nad paleniskiem, w którym dogorywały ostatnie płomyczki.

Powykrzywiana metalowa miseczka z mlekiem czekała na środku stołu. Czarny kot niechętnie się do niej zbliżył, a pić zaczął dopiero po długim obwąchaniu zawartości.

Jim poszedł za nim. Usiadł na rozklekotanym krześle i popatrzył nieśmiało na pijące mleko zwierzę. Chrząknął parę razy i wziął parę głębokich wdechów. Nie należał do osób wstydliwych i potrafił się postawić, ale coś w tym kocie zawsze sprawiało, że czuł się nieswojo, dlatego nigdy nie ucinał sobie z nim pogawędek a wręcz starał się unikać. Teraz jednak wręcz musiał odezwać się do tego czworonoga i nie miał pojęcia jak zacząć, a ten zwierzak kompletnie go ignorował!

-Posłuchaj, wiem, że nie powinienem się naprzykrzać w żaden sposób...- przerwał, chrząknął i wziął się w garść.- Wiem, że coś się dzieje. Nie było go już chyba z tydzień. Nic mnie nie obchodzi gdzie spędza noce, ale może ciebie to obchodzi. To taka uwaga na marginesie. Poza tym przyszedł list, leży na komodzie.

Kot przestał chlipać mleko. Oblizał się i spojrzał na Jima.

Po tym niezwykle długim monologu satyr opuścił z czystym sumieniem kuchnię i wrócił do swojej izby sypialnej.

Kot po chwili gwałtownie wyprostował głowę i zastrzygł uszami. Nasłuchiwał. A to, co usłyszał w ogóle mu się nie spodobało. Stracił ochotę na kolację i zeskoczył ze stołu. Wdrapał się na komodę stojącą przy kominku i przez moment trzymał pyszczek przy zalakowanej kopercie.

Kiedy już poznał treść listu zszedł na ziemię i położył się przy dogorywającym ogniu. Gdy ostatni płomyczek zgasł, spod powieki wyłoniła się pojedyncza łza.

 

Rozdział III

Ciemność i Jasność

 

1

Ta noc była dla mnie najniezwyklejszą, a zarazem najwspanialszą w moim życiu. Pamiętałam dokładnie te nietypowe przeżycie i kiedy się obudziłam opanował mnie dziwny smutek i przeświadczenie, że zaraz okaże się, że to był jedynie sen. Nie zapomniałam o notatniku, w którym wszystko opisałam. Ale się normalnie bałam, że jak podejdę do biurka i otworzę notatnik to zobaczę jedynie pustą kartkę!

-WIKTORIO!!! Wstajesz czy nie?!- usłyszałam krzyk mojego najstarszego braciszka- Roberta.

Poderwałam się z łóżka i spojrzałam na zegarek. Parę minut po siódmej. On sobie chyba żartuje! Ponownie położyłam się i wpatrzyłam się w sufit starając się ignorować nawoływania brata. Gdyby wiedział gdzie byłam tej nocy... Właśnie, trzeba koniecznie sprawdzić, czy w ogóle tam byłam.

Wzięłam się w garść. Podeszłam do biurka, chwyciłam drżącymi rękoma notatnik i zamknęłam oczy. Otworzyłam go, policzyłam do dziesięciu, uchyliłam powieki.

Chwilę później cały dom wypełnił mój radosny okrzyk.

Ktoś uchylił drzwi do mojego pokoju. Ujrzałam w nich zaspaną mamę, widocznie przed chwilą się obudziła.

-Coś się stało, Wiktorio?

-Nie, nic- odpowiedziałam wesoło.- Prawda, że mamy piękny piątek? Dzisiaj mamy Halloween, wymarzona pogoda na imprezę u Laury.

Mama ziewnęła i uśmiechnęła się do mnie:

-Lepiej się już zbieraj, aby się nie spóźnić.

Jeszcze raz ziewnęła i zamknęła drzwi.

Ubrałam się, błądząc przy tym myślami daaaleko w górze. Strasznie się cieszyłam. Chwyciłam plecak i już chciałam wychodzić z domu, gdy zatrzymał mnie zaniepokojony głos babci:

-A śniadania nie chcesz dzisiaj jeść, kochanie?

Klepnęłam się w czoło i wycofałam się do kuchni, gdzie siedział już mój tata w garniturze popijający kawę, babcia krojąca ser, moja malutka siostrzyczka Zuzia rysowała coś zawzięcie na podłodze, a Robert wcinał płatki kukurydziane tak jakby przez tydzień nie jadł.

-Kompletnie o nim zapomniałam- powiedziałam radośnie.- Dzień dobry wszystkim!

-Ciepłe mleko jest w garnku- powiedziała babcia przypatrując mi się uważnie.- Widzę, że dobrze ci się spało.

-Tak- odparłam zalewając sobie płatki mlekiem.

-Noo...- odezwał się Robert  z pełnymi ustami.- A to jakaś nowa moda, te koszulki ubierane tył na przód?

Machnęłam niedbale ręką i zabrałam się za płatki. Nawet źle ubrana koszulka, nie była wstanie odwrócić moich myśli od PREX.

 

Do szkoły poszłam w radosnych podskokach i mniej więcej w ten sam sposób później z niej wracałam. Miły dzień w szkole (tzn. bez historii i negatywnych ocen) tylko spotęgował mój wyśmienity nastrój. Czułam, że cała promienieję z tej radości.

Teraz czekało mnie jedynie przyjęcie u Laury, z okazji Halloween. Jakoś tak nie miałam okazji żeby wcześniej zastanowić się w co się ubrać. Gdyby to był normalny dzień straciłabym głowę i załamałabym się, ale dzisiaj było inaczej. Dzisiaj brak kostiumu nie był powodem do zmartwień.

Wyciągnęłam z  „szafy na śmieci“ worek ze starymi ubraniami. Zatargałam go do mojego pokoju, wyrzuciłam zawartość na podłogę i przyjrzałam się im krytycznie. Najbardziej mi się spodobała długa, czarna (już spłowiała) suknia z paroma dziurami.

Chwyciłam nożyczki, nitkę oraz igłę i do dzieła! Tam przycięłam, tu zaszyłam, tam coś przerobiłam i powstała unikatowa suknia czarownicy! Tak mi się spodobała, że aż musiałam zrobić jej parę zdjęć. Kto wie, czy po imprezie będzie jeszcze cała?

 

Przyjęcie było fantastyczne! Przyszły same fajne osoby, jedzenie było znakomite (nawet kurczak prosto z rożna), a coca-cola lała się hektolitrami. Na deser oglądnęliśmy „Madagaskar II“ i pograliśmy drużynowo na Play-Station. Takie przyjęcia mogłyby być częściej. Jak Laura już coś zorganizuje to jest to prawdziwy majstersztyk.

Niestety wszystko co dobre się kiedyś kończy. Mieszkałam zaledwie parę przecznic od domu Laury, więc nie musiałam zostawać na noc. Pożegnałam się z zostającymi na pidżama- party niedługo po dwunastej. Co za dużo, to niezdrowo, a ja już byłam padnięta. Ojciec Laury zaofiarował się, że mnie odprowadzi do domu, ale dzielnie odmówiłam. Dzisiaj żadne ciemne ulice nie są mi straszne! Jestem silna, odważna, niemal dorosła i mam ratować świat. Co jest strasznego w tych kilku przecznicach? Już wkrótce miałam uzyskać odpowiedź na to pytanie.

 

Wszystko było w porządku, dopóki nie ogarnęło mnie zmęczenie. Kiedy jestem zmęczona to przestaję być w doskonałym nastroju. Później zrobiło się jeszcze gorzej, bo zaczęłam trząść się z zimna, a brzuch zaczął mi wypominać te hektolitry wypitej coca-coli i kilogramy zjedzonego popcornu.

Potem uruchomiła się moja wyobraźnia i zaczęły mnie nawiedzać myśli typu- Co się dzieje w ciemnych zaułkach z samotnymi dziewczynkami? Ogarnął mnie strach. Jakby tego było mało zaczęło mi wydawać, że ktoś mnie obserwuje.

-Spokojnie, jesteś na głównej ulicy dobrze oświetlonej, to nie ciemny zaułek- tak mrucząc do siebie, rozglądnęłam się wokoło.

Pusto. Ruszyłam raźnym krokiem do przodu wyrzucając sobie moje tchórzostwo. Nagle zobaczyłam trzy wysokie postacie w czarnych płaszczach, stojące oparte o latarnię odległą o jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie.

Przełknęłam głośno ślinę i skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę w lewo. Zrobiłam to zdecydowanie (przynajmniej tak to miało wyglądać), żeby sobie nie pomyśleli przypadkiem, że specjalnie ich unikam. Niestety nie był to dobry pomysł. Ta uliczka była już dużo gorzej oświetlona, a na dodatek słyszałam kroki tuż za moimi plecami.

Przyspieszyłam. Zdziwiłam się, że mój prześladowca tego nie zrobił. Jednak nie chciałam ryzykować. Doszłam do rozwidlenia. Szybka decyzja. W lewo. Środkiem uliczki szły trzy znajome postacie spod latarni. Kolejny błąd. Moje nerwy już nie wytrzymywały. Myślałam, że zacznę krzyczeć i zbierało mi się na płacz. Przemogłam się jednak i zawróciłam.

Teraz biegłam najszybciej jak potrafiłam. Wchodziłam w kolejne alejki, uliczki… aż kompletnie straciłam orientację w terenie. Byłam w czystej panice. Samotna, zagubiona w labiryncie ciemnych uliczek, goniona przez cztery osoby w powłóczystych czarnych płaszczach. Brakuje tylko... ślepego zaułka.

Jak tylko o tym pomyślałam przed moimi oczami stanęła ogromna betonowa ściana. Głośno jęknęłam i odwróciłam się. Pięć niemal identycznych oprychów zbliżało się do mnie powoli, mówiąc między sobą coś szeptem.

Pomimo przerażenia starałam się z wrodzonym profesjonalizmem oszacować siły wroga. Mieli przewagę pod każdym względem, jednak o dreszcze nie przyprawiał mnie ich wzrost czy liczba. Ta piątka wcale nie wyglądała na pospolitą bandę rabusiów, czy innych upitych oprychów. Z nich emanowało zło, nieludzkie zło... Przez moje ciało przebiegały kolejne fale dreszczy. To na pewno nie są ludzie.

Cofnęłam się o parę kroków. Cofałabym się w nieskończoność gdybym nie napotkała oporu ściany. I tak kiedyś muszę zginąć, miałam jednak nadzieję, że nie zdarzy się to tak szybko i w ten sposób.

Prześladowcy stali już zaledwie w odległości kilku metrów. Nie byłam w stanie dostrzec ich twarzy, ale mogłam się założyć, że wyrażały coś więcej niż radość.

-Na kolce Potęgi, ale nam się poszczęściło!- powiedział jeden z nich okropnie skrzekliwym głosem.

-Taki kąsek... Tyle energii, że czuć aż na kilometr- odparł drugi.

-Pewnie należy do PREX- burknął trzeci.

Postacie zatrzymały się i niepewnie patrzyli to na siebie, to na mnie.

-Takie mamałygowate coś? Może ma energię, ale wygląda jak ostatnia ofiara losu. Na pewno nie należy do tego przytułku dla skrzydlatych- powiedział najwyższy z nich wszystkich władczym tonem.

Pewnie ich szef. Nadeszła pora na akt odwagi...

-Jestem z PREX- powiedziałam załamującym się głosem i zaraz tego pożałowałam.

Pewnie będą teraz myśleć, że powiedziałam to ze strachu.  

Ich przywódca przystąpił krok do przodu.

-Naprawdę, dziewczyneczko? To wiele zmienia, będziemy musieli cię zabić na miejscu- odparł i zaśmiał się szyderczo.

Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję, zemdleję, zacznę krzyczeć i nie wiem co jeszcze. Zamiast tego stałam  sparaliżowana drgawkami, których dostałam ze strachu i zdenerwowania.

-Szefie...- zaczął czarny nr 2- załatwiamy ją teraz?

Wzruszył ramionami.

-Lepiej nie ryzykować, jeszcze po drodze wykręci nam jakiś numer. Kerik! Zaczynaj! Ja w tym czasie zawiadomię kogo trzeba.

-POMOCY!!! Ratunku!!!- wrzasnęłam ile sił w płucach. Pewnie i tak mnie nie usłyszy, ale nic nie zaszkodzi.- O Boże, ratuj!!!

Czarny nr 1 wyciągnął przed siebie dłoń. Wokół niej utworzyła się czerwona kula, od której odchodziły niebiesko-srebrne promienie, wyglądające jak przebłyski elektryczne...

-Ach!- nagle ugięły się pode mną kolana i zaczęło się kręcić w głowie.

Popatrzyłam jeszcze raz na tego czarnego i zrozumiałam, a raczej poczułam jak jakaś nieznana siła ciągnęła mnie naprzód, lecz równocześnie stałam przytwierdzona do ziemi. Oni wysysają ze mnie życie! Upadłam na ziemię. Resztkami sił starałam się nie stracić przytomności, choć nie miałam pojęcia co by to zmieniło. Słabłam...

-Dobry wieczór.

Przez całą uliczkę przebiegł, głęboki głos, delikatny, ale zarazem mający w sobie siłę. Usłyszałam go niezwykle wyraźnie pomimo głośnych szumów w głowie.

Cała piątka odwróciła się do tyłu. Czarny nr 1 również, co spowodowało zniknięcie tej morderczej czerwonej kuli. Odetchnęłam z ulgą. Zamazany do tej pory obraz wyostrzył się, a kręcenie w głowie momentalnie przeszło. Mogłam lepiej przyglądnąć się właścicielowi tego hipnotycznego głosu.

Szedł środkiem uliczki. Miał na sobie czarne spodnie i śnieżnobiałą koszulę, w stylu „Piratów z Karaibów“. Ciemne włosy niemal sięgające ramion powiewały za nim.

-Dobry wieczór, sir- powiedział przywódca czarnych kłaniając się w pasie.-Właśnie jesteśmy w trakcie spożywania kolacji, więc jeśli pan wybaczy...

-Kolacji?- zapytał z ironią przybysz.- Kogo ty chcesz oszukać Maulin? Od kiedy to demony używają czerwonych kul do spożywania kolacji? Mnie nie opłaca się okłamywać, moi drodzy panowie.

Kerik zrobił krok do przodu.

-Nie rozumiem, dlaczego nam przeszkadzasz. Przecież możesz się odwrócić i zająć własnymi sprawami, no nie? Nic tobie nie zrobiliśmy.

Szef ‘wampirów energetycznych’ chwycił go za rąbek płaszcza i chciał odciągnąć do tyłu, ale było już za późno. Mój dziwny wybawiciel przesunął się do przodu i zwrócił się bezpośrednio do Kerika obracając w opuszczonej dłoni rewolwer, który pojawił się znikąd.

-Czyżbyś zapomniał kim jestem?- zapytał spokojnie, ale nawet ja wyczułam groźbę i strach jaki wywołała wśród demonów.

-Doprawdy, nie ma potrzeby na tak drastyczne posunięcia- wtrącił niepewnie szef.-To prawdziwy ignorant, nie warto zaprzątać sobie nim głowy.

Zwrócił wzrok w stronę szefa i spytał oschle:

-Dla kogo gromadzicie energię?

Moi niedoszli mordercy popatrzyli po sobie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Niezręczne milczenie trwałoby w nieskończoność gdyby nie odwaga Maulina:

-Jesteśmy związani przysięgą- burknął wystraszony.

W odpowiedzi tylko prychnął pogardliwie, schował rewolwer i założył ręce.

-Naprawdę sądzicie, że ze mną można pertraktować? Zabawne. Chyba za dużo nasłuchaliście się wywodów Iklopa. 

Wampir nic nie odpowiedział.

-Chciałem już wam odpuścić, ale okłamaliście mnie dwa razy w przeciągu minuty- kontynuował- a jestem bardzo przeczulony na punkcie kłamstwa, więc macie poważne problemy, drogie pasożyty energetyczne.

Te „drogie pasożyty energetyczne“ chyba zapomniały o strachu, bo zamiast uciekać na drugi kraniec wszechświata, rzucili się na przybysza z syczącym rykiem. Musieli być bardzo wkurzeni. Pomimo iż mieli przewagę (pięciu na jednego) to i tak wiedziałam kto postawi na swoim. No i cóż, nie pomyliłam się.

Pięć głośnych wystrzałów- jeden za drugim- i na ziemi leżało bezwładnie pięciu demonicznych oprychów. Ten typ rzeczywiście był pozbawiony wszelkich skrupułów. Załatwił ich tylko dlatego, że go okłamali! Nie żebym narzekała, ale bałam się co w takim razie zrobi ze mną.

On tymczasem wywołał małą kulkę jasnego światła i pochylił się nad jednym z leżących. Widocznie chciał ich przeszukać. Kiedy kulka nieco opadła w dół, zdołałam ujrzeć twarz mojego wybawiciela, nie aż tak dokładnie, ale wystarczająco dobrze aby ze zgrozą stwierdzić, że to zaledwie (najwyżej) dwudziestoletni chłopak, na dodatek zabójczo przystojny. Zarówno w przenośni jak i dosłownie. Przełknęłam ślinę i wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Czułam się tak, jakbym podświadomie była pewna, że jeżeli będę patrzeć dostatecznie uważnie to ujrzę w nim coś jeszcze. Tak jakby miał jakąś tajemnicę, która zdawała się lada moment eksplodować. Niebezpiecznie fascynujące. Nie na co dzień jest się ratowaną ze szponów energetycznych demonów przez takiego chłopaka...

Gdy skończył już z przeszukiwaniami schował jakiś mały przedmiot do kieszeni i wyprostował się. Machnął prawą ręką, tak jakby zgarniał powietrze ku sobie. Nagle światło z małej kulki zaczęło się rozrastać i przykryło pięć leżących postaci niczym cienka warstwa śniegu. Trwało to może góra dziesięć sekund i było po wszystkim. Światło zniknęło razem z wampirami i w ślepym zaułku znowu było ciemno.

Do tej pory chłopak zdawał się w ogóle nie pamiętać o moim istnieniu, tak że nawet sama zapomniałam, że tam stałam. Dlatego po tej chwili ulgi, poczułam ponownie niepokój kiedy ni stąd, ni zowąd powiedział do mnie:

-Nie mam specjalnie pomysłu co zrobić z tobą.

Przestraszyłam się nie na żarty. Wpadłam z deszczu pod rynnę.

-Jesteś z PREX, prawda? Nie musisz się aż tak bać.

„Aż tak bać“ bardzo dobrze powiedziane. Zresztą nie mogłam wyjść na tchórza- musiałam odpowiedzieć.

-Nie do końca- odparłam zgodnie z prawdą opanowując drżenie głosu.- Jeszcze mnie nie przyjęli.

-Jak tak dalej pójdzie to nie zdążą cię przyjąć- jego ciemna sylwetka przybliżyła się do betonowej ściany. Oparł się o nią plecami i patrzył w głąb uliczki.

-Kim jesteś?- spytałam, przezornie odsuwając się na bok. Stał stanowczo za blisko mnie.

Po chwili milczenia odparł ironicznie:

-Tym kim zapragniesz.

Zrobiło się naprawdę dziwnie. Dlaczego on sobie tak po prostu nie może zniknąć?

-Chyba już wymyśliłem- powiedział nagle. Dopiero po chwili zorientowałam się co ma na myśli.- Pozwolę ci żyć i będziesz moją dłużniczką.

-Dłużniczką?- powtórzyłam niemal bezgłośnie. Potem dodałam już głośniej wskazując na stojący przede mną kosz na śmieci:

-To znowu kot!

Co zrobić? W tym momencie niczego nie widziałam poza tym czarnym kocurem, który przyprawił mnie o upiorne drgawki. Brrr

Mój tajemniczy wybawiciel natychmiast spojrzał w kierunku kota. I tak stali obaj wpatrując się w swoje oczy. Poczułam się, hmm, tak jakbym była nie na miejscu. Jak osoba siedząca przy stole, przy którym dwie inne osoby mówią coś sobie na ucho. Zanim rozpłynęli się w powietrzu, ten chłopak powiedział jedynie:

-Zaraz nadejdzie pomoc.

Westchnęłam z nieopisaną ulgą. Nareszcie sobie zniknął! Wprawdzie słowo 'dłużniczka’ nadal huczało w mojej głowie, ale postanowiłam póki co się tym nie przejmować. Teraz jedynie pragnęłam znaleźć się w domu.

Wtem nieoczekiwanie zmaterializowała się przede mną srebrna winda, a w środku stała jakaś młoda kobieta w krótkiej plażowej sukience w paski. Windę poznałam od razu, kobiety jednak nie potrafiłam zidentyfikować.

Wyszła pospiesznie z windy chwyciła mnie pod ramię i zaprowadziła do srebrnego wnętrza. Po drodze zapytała się czy nazywam się Wiktoria, na co ja odpowiedziałam skinieniem głowy.

Znowu gwiazdy, znowu głośny korytarz i mnóstwo innych identycznych. Strasznie kręciło mi się w głowie i miałam w niej ogromny mętlik, a nogi zamieniły się w dwie podłużne galarety. Nie miałam pojęcia, że te spotkanie z wampirami tak mnie osłabiło.

W końcu mogłam usiąść na wygodnej kanapie w jakimś przytulnym, przestronnym pomieszczeniu, w którym kręciło się jeszcze pięć osób.

Pokój był bardzo ładny- posadzka wyłożona parkietem, pełen światła, w rogu stał fortepian obok doniczki z palmą, a pod ścianą sekretarzyk, sosnowy stół, zegar z kukułką i wiele krzeseł.

-Gdzie jestem?

-W moim gabinecie- powiedziała Jessica, podchodząc do mnie i siadając na wersalce.- Pozwól, że przedstawię ci wszystkich tutaj obecnych. To jest Artur- wskazała na blondyna o kwadratowej twarzy- nasz przewodniczący. Sophia- brunetka w fioletowej sukience plażowej uśmiechnęła się do mnie- z wydziału Telelokacji. Ona ciebie tutaj sprowadziła. James i Matt z Brygady Uderzeniowej oraz Lucy Magellan- drobna blondyneczka w okularach podeszła do mnie trzymając w ręce kieliszek wypełniony zieloną cieczą- medyk pierwszego kontaktu.

-Proszę, wypij to- rzekła Lucy podając mi kieliszek.

-Co to jest?- spytałam przyglądając się podejrzliwie zielonej zawartości.

- Środek wzmacniający. Najlepszy na poprawę samopoczucia po spotkaniu z istotami żywiącymi się energią życiową. Poczujesz się dużo lepiej.

Ostrożnie wzięłam od niej eliksir i wypiłam małymi łyczkami. Nie miało smaku, ale za to poczułam przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym ciele. Podziękowałam jej i oddałam opróżnione naczynie, zastanawiając się czy może przypadkiem jest spokrewniona z Ferdynardem Magellanem.

-Skoro pierwsza pomoc została już udzielona, możemy przejść do rzeczy- powiedział Matt siadając na krześle i wyciągając notesik z kieszeni spodni.- Opowiedz nam wszystko co się wydarzyło w tej ciemnej uliczce.

Wzięłam głęboki wdech i opisałam im dokładnie niedawne wydarzenie. Gdy doszłam do momentu jak mój wybawca powiedział, że będę jego dłużniczką, Artur zaczął nerwowo krążyć po pokoju trzymając się za głowę.

-Spytałaś się kim jest?- spytał kiedy skończyłam moją opowieść.

-No tak, ale powiedział jedynie, że jest tym kim zapragnę.

-Ciekawy typ- skomentował ironicznie Matt.- I jaki skromny.

-To nie jest pora na ironię, Matthew- wtrącić poważnie James.- Wampiry energetyczne zwracały się do niego per pan, na dodatek później niemal bez powodu ich unicestwił. Jestem pewien, że to Anarchista.

-To dlaczego uratował Wiktorię?- zapytał Artur.- To przecież kompletnie nie w ich stylu. Zresztą jak sama Wiktoria stwierdziła, oni nie chcieli pożywić się jej energią, ale ją zakumulować. Jestem pewny, że te draby zostały wynajęte właśnie przez Anarchistów.

-Ale powiedział, że jest jego dłużniczką- odparła Sophie.- Pewnie miał w tym jakiś inny interes.

Artur i Jessica popatrzyli na siebie wymownie.

-Całkiem rozsądne wytłumaczenie, ale od razu wykluczające typowego Anarchistę- odezwał się James.-Co mu przyjdzie z tego, że Wiktoria jest jego dłużniczką, skoro pojęcie 'długu wdzięczności’ nie figuruje w ich słowniku?   

-W takim razie kto to był?- zapytała Lucy.

-Nietypowy Anarchista- odparł swobodnie Matt.

-Szczerze w to wątpię- odpowiedział James.- Ale jeżeli rzeczywiście to był on, mamy duży problem.

-Wszystko na to wskazuje- rzekł przewodniczący tonem pełnym rezygnacji.

-O kim mówicie?- doszłam wreszcie do głosu.- I kim są ci Anarchiści?

Jedynie Jessica usłyszała moje pytanie i już chciała coś powiedzieć, kiedy odezwał się James:

-Musiałby działać na własną rękę. Nie sądzę, aby mógł liczyć na wystarczająco dużo swobody umożliwiającej mu podejmowanie takich działań, podczas gdy musi wypełniać swoje obowiązki względem Bractwa Nowiu.

-Wiktorio, mogłabyś go jeszcze raz opisać?- zwrócił się do mnie Matt.- Jego wygląd?

A czy ktoś mógłby odpowiedzieć na moje pytanie? Nie powiedziałam tego głośno, ale trochę poirytowana ponownie opisałam tego podejrzanego typa.

Sophie pokręciła głową:

-Tak mógł wyglądać każdy. Nigdzie nas to nie zaprowadzi. Czy ktoś z tutaj obecnych widział go w ogóle kiedykolwiek? On przecież unika PREX jak ognia.

-Ja- powiedziała spokojnie Jessica.- Poznałabym go bez problemu. Wiktorio, możesz podzielić się z nami jakąś refleksją, spostrzeżeniem, opinią czy komentarzem odnośnie jego osoby? Bardzo by nam to pomogło.

Wszyscy w skupieniu przyglądali się mi. Poczułam się strasznie głupio. Od mojego „spostrzeżenia“ zależy ostateczne rozwiązanie zagadki „tajemniczego typa“.

-No cóż, on...- zaczęłam i poczułam, że się rumienię. Ale ze mnie mamałyga!- To był chłopak niewiele starszy ode mnie i on... nie wiem, miał w sobie coś takiego niezwykłego. Jakby coś ukrywał...

-Pewnie swoje prawdziwe oblicze- wtrącił Matt.- Oblicze, które skrywa pod maską miss piękności. Bez wątpienia Anarchista.

-Czułaś coś?- spytała Lucy.- Mam na myśli smród. Czy czułaś coś podobnego do... w każdym razie czy śmierdziało na ulicy po jego pojawieniu się?

Zmarszczyłam czoło. Czy śmierdziało? Starałam sobie przypomnieć, ale nic takiego nie kojarzyłam.

-Nie przypominam sobie. Może i coś śmierdziało...

-Gdybyś poczuła odór Anarchisty nie miałabyś wątpliwości, że śmierdzi- stwierdziła Jessica.- Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości?

Zapanowała krótka chwila milczenia, którą przerwał Artur:

-Jeszcze jedno pytanie. Czy on uśmiechał się wtedy kiedy rozprawił się z tymi wampirami?

Zastanowiłam się na dłuższy moment. Sama się zdziwiłam, że taki szczegół jak uśmiech na twarzy, nie umyka zbyt łatwo pamięci, podobnie jak jego brak.

-Nie- zamyśliłam się na chwilkę.

Matt klepnął podsumowująco w kolano i wstając z krzesła wsunął notatnik z powrotem do kieszeni.

-Sprawa załatwiona. Możemy zacząć się poważnie martwić- Wiktoria właśnie została dłużniczką samego geniusza nad geniuszy anarchistycznych intryg.

-Czyli kogo?

Wypadałoby znać chociaż imię potencjalnego wroga, prawda?

-Alexandra Southmana- odparł ponuro Artur.

2

Już kiedyś była w tym gęstym lesie. Już kiedyś czuła tą tajemniczą atmosferę i intensywny zapach żywicy. Jednakże nigdy tak długo przez tę puszczę nie wędrowała. Drzewa trzeszczały złowrogo, jakby były poruszane gwałtownym wiatrem, lecz wiatru nie było. Nawet ptaki nie ćwierkały, chociaż nie zapadł jeszcze zmrok.

W pewnym momencie spojrzała pod nogi. Jeszcze krok, a wpadłaby w przepaść, na której dnie znajdowały się ostre skały. Cofnęła się. Była tak bliska śmierci…

3

To było strasznie dziwne uczucie. Patrzeć na ten zamek… Minęło tyle lat, a ta budowla stoi w tym samym miejscu, bez żadnych śladów, że minął chociażby dzień od jego ostatniej wizyty.

Niewątpliwie czuł strach- w tych murach nadal krąży mnóstwo wspomnień od których chciał uciec. Przypomniał sobie chwilę, gdy po raz pierwszy w życiu ujrzał te mury. Ta obawa przed nieznanym i strach przed własną słabością. Jednak z drugiej strony dziwny rodzaj radości, a niemal ekscytacji na myśl o tych wszystkich niesamowitych wyzwaniach, czekających na niego. Teraz czuł dokładnie to samo, co wówczas ten mały chłopiec- nieświadomy konsekwencji swojej decyzji.

Do środka dostał się sekretnym wejściem, znanym naprawdę nielicznym. Nie chciał budzić sensacji wśród gości Świetlistego Zamku, której nie dałoby się uniknąć w Głównym Holu. Dlatego też zakradł się niczym złodziej, a następnie kluczył rzadko uczęszczanymi korytarzami. Zastanawiał się przy tym kim będzie pierwsza osoba, którą spotka i jak zareaguje na jego widok.

Po parunastu krokach miał się o tym przekonać.

Nagle zza rogu wyłoniła się postać przewodniczącego niosącego niewielki aloes w doniczce, który nieomal wyleciał mu z rąk gdy zobaczył Williama.

-Artur?

-William?

Obaj byli w dość niemałym szoku.

-Co ty tutaj robisz?- zapytał Will nie kryjąc zdumienia.- Przecież byłeś Stróżem?

Artur przez moment stał nie mogąc uwierzyć w to kogo widzi, dopiero po chwili odparł lekko zakłopotany:

-Och, no cóż… PREX przeżywało lekki kryzys na początku zeszłego wieku ziemskiego, więc pomyślałem, że go trochę wspomogę. Od tamtego czasu awansowałem na przewodniczącego i nie sądzę abym prędko wrócił do pełnienia funkcji Anioła Stróża. Ale, Williamie, tak nagle się zjawiłeś… Ach, cieszę się, że cię widzę. Byłem pewien, że nie odrzucisz, że tak powiem, zaproszenia i wrócisz.

Will spojrzał uważnie na tego wysokiego Anioła, którego ostatnio spotkał dawno temu, gdy zabłądził na Równinach. Wówczas wyglądał nieco inaczej- w stroju podróżnego mędrca z laską, prowadził pod ręką jakąś rozkojarzoną kobietę w średnim wieku- swoją podopieczną. Anioł Stróż jest złączony ze swoim podopiecznym na całą wieczność, jeżeli Artur jest tutaj, oznacza to, że tamta kobieta… została potępiona. W takich przypadkach Bóg zsyła na Anioła łaskę zapomnienia, tak że z jego pamięci znika wspomnienie człowieka, którego nie udało mu się doprowadzić do zbawienia. Will spojrzał na niego ze smutkiem, ale nie rozwijał tego tematu.

-Tak, te tułanie się po zakamarkach Wszechświata na dłuższą metę jest strasznie męczące.

Ciekawe miejsce- te Równiny…

Artur uśmiechnął się ze zrozumieniem i poklepał go po ramieniu.

-Tu nie będzie wcale lżej, ale nie martw się, pewnie na najbliższy czas dostaniesz „urlop adaptacyjny”, więc powoli będziesz mógł się zaaklimatyzować do życia w Zamku. Odprowadzić cię do gabinetu mistrza?

-Wielkie dzięki Arturze, ale najpierw pójdę się zaaklimatyzować do mojej sypialni- William uśmiechnął się i uścisnąwszy mu dłoń poszedł dalej.

-Will.

Przystanął i odwrócił się.

-Williamie, nic ci nie jest? Wyglądasz…hm…na przytłumionego.

Will pokręcił przecząco głową i zmusił się do uśmiechu.

-To nic takiego, zwykłe zmęczenie. Odrobina snu i wrócę do normy.

-Ach tak, snu…

-Do zobaczenia- zasalutował mu dziarsko ręką i ruszył do swojego pokoju.

Nie czuł się źle, ale mimo wszystko odczuwał zmęczenie, a na rozmowę z szefem będzie potrzebował dużo sił. Przemykał przez kolejne korytarze i bez zatrzymywania mijał setki kręcących się po Zamku ludzi. W końcu dotarł do swojej komnaty.

Chwycił klamkę i powoli nacisnął. Zastanawiał się czy na pewno chce tam wejść. Ze zniecierpliwieniem wyrzucił z głowy wszelkie zbędne dylematy i zdecydowanym krokiem przestąpił próg.

Jego pokój nic się nie zmienił. Nadal tak samo jasny i przestronny. Paproć na parapecie kwitła w najlepsze, lilie w wazonie roztaczały delikatny zapach, wąskie łóżko nie straciło na miękkości, bałagan na półce z książkami był taki jak za dawnych lat, a na ekranie monitora ani śladu kurzu. Niezwykłe jest to, że czas może tak po prostu nie „płynąć” i stać w miejscu.

Usiadł na obrotowym krześle za biurkiem i zaczął przyglądać się ścianom. Na jednej znajdował się mini fresk Szkoły Ateńskiej, a na przeciwległej jego drobna, żartobliwa modyfikacja. Uśmiechnął się do siebie, na wspomnienie tego dnia gdy te „arcydzieło” powstawało. Spojrzał przed siebie. W przerwie pomiędzy dwoma wysokimi oknami, widniał fresk rozciągający się od podłogi aż po sufit. Widniał na nim ukrzyżowany Chrystus, a pod krzyżem między innymi znajdowała się Matka Jego- Maryja. Tak, to chyba jego ulubiony obraz Rafaela.

Spuścił wzrok i spojrzał na biurko. Na blacie leżało parę egipskich papirusów i pergaminowych zwoi, sponad nich wystawały dwie ramki ze zdjęciami. Odgarnął papirusy żeby lepiej się przyjrzeć fotografiom. Na jednej z nich znajdowali się jego rodzice, a w tle latarnia morska na Faros. Na drugiej natomiast siedział razem z Jeanne i Alexem na grzbiecie tygrysa bengal-skiego. Takie wygłupy należą teraz do niepowtarzalnej przeszłości.

Ktoś zapukał do drzwi.

-Proszę wejść- odparł głośno Will, odpychając się równocześnie stopą od podłogi. Zakręcił się w ten sposób na krześle dwa razy, tak że jak skończył to gość znajdował się już w pokoju. A owym gościem był mistrz we własnej osobie. Nie spodziewał się takiej wizyty.

Giovanni chrząknął cicho i powiedział:

-Witaj Williamie, spostrzegłem, że przybyłeś więc postanowiłem cię przywitać i jednocześnie podziękować, że zdecydowałeś się wrócić.

Will nerwowym ruchem rozmierzwił sobie włosy i przełknął ślinę. A więc nadeszła ta chwila. Spotkanie z szefem było nieuniknione, niemniej jednak Will wolałby je odkładać w nieskończoność. Tyle emocji… Ach, prawdziwa fontanna uczuć wytrysnęła z jego serca! Brakowało jeszcze drugiej fontanny- tej rozumianej bardziej dosłownie. Żal, miłość, tęsknota, wyrzuty sumienia, poczucie krzywdy… Łzy siłą rzeczy muszą to oznajmić. William starał się zachować spokój, ale nie przyszło mu to łatwo. Ile siły potrzeba, aby zapanować nad taką siłą… W końcu odezwał się zachrypniętym głosem:

-Wróciłem, jednak przyczyn było kilka.

-Rozumiem. Została ci powierzona określona misja.

Will przytaknął. Wziął głęboki wdech i odkaszlnął.

-Dokładnie, jest ściśle tajna i to na niej będę się skupiał, ale to wcale nie oznacza, mojej rezygnacji z gorliwego pełnienia funkcji w PREX.

Uśmiechnął się nieśmiało i kątem oka spojrzał na gościa. Nawet nie poszło aż tak źle.

-Cieszę się, że tak mówisz, Will. Na razie nie musisz się niczym przejmować i w spokoju uporządkować swoje sprawy. Później porozmawiamy o twoich obowiązkach- Giovanni odparł urzędowym tonem- zwięźle ale sztucznie, z czego obaj zdawali sobie sprawę.

Zapanowała chwila niezręcznego milczenia. Szef już zaczął zbierać się do wyjścia, lecz wtedy Will zapytał go cicho:

-Mógłbym jednak mieć małą prośbę?

-Oczywiście.

Wiedział, że i tak nic z tego nie wyjdzie, ale warto zaryzykować.

-Chciałbym pełnić funkcję nauczyciela, przynajmniej przez pewien czas.   

Mistrz przez moment nic nie mówił, lecz później odparł powoli:

-Jeśli tego chcesz, to złożę ten urząd w twoje ręce. Jednakże zdajesz sobie sprawę, że obecnie pełni go Jessica?

William odetchnął z ulgą. Brak kategorycznej odmowy zabrzmiał jak wydanie natychmiastowej zgody. Czyżby mistrz w dalszym ciągu mu ufał…?

-W takim razie w najbliższym czasie porozmawiam z nią.

-Koniecznie. Zwłaszcza, że jej pomoc w wypełnianiu twojego zadania będzie ci niezbędna. Proszę cię, nie próbuj niczego przedsięwziąć w pojedynkę. Pamiętaj, PREX jeszcze nikogo nie opuściło w potrzebie. Pozwól sobie pomóc i zaufaj mu.

-Mu?- powtórzył Will patrząc na wazon stojący przy łóżku.- Czyli ty sam nie utożsamiasz się z PREX?

Mistrz zrobił krok w tył i chwycił klamkę. Zanim odwrócił się i opuścił pokój powiedział:

-Nie chcę w żaden sposób ograniczać twoich możliwości, Williamie. Może trudno to zauważyć, ale bardzo mi zależy na twoim dobru. Dlatego pragnę, abyś traktował mnie jak swojego przełożonego- zgrzybiałego staruszka, który troszczy się jedynie o pewną organizację. Którego życie dla rodziny skończyło się wraz z objęciem funkcji mistrza. Musisz to przyjąć do wiadomości. Nie chcę abyś to zrozumiał, pragnę abyś się do tego stosował.

Nie czekał na odpowiedź. Zresztą i tak by się jej nie doczekał. Wyszedł.

William zagryzł wargi i zwrócił wzrok ponownie na Ukrzyżowanego.

-Proszę, obdarz mnie siłą Swego posłuszeństwa…

Po jego policzkach spłynęły pojedyncze łzy.

4

Pierwsza kwadra księżyca. Znowu. Coś za często te pierwsze kwadry mają miejsce. Chociaż już od ponad sześciuset lat co miesiąc zdawał raporty w tym przytułku wszelkiego smrodu i nienawiści, nie przyzwyczaił się do panującej tam specyficznej atmosfery. Może to tylko kwestia jeszcze paru stuleci…

 Santiana- samotna wysepka na Pacyfiku, o średnicy zaledwie dwóch mil. Kto by pomyślał, że to właśnie na niej znajdują się wrota do Piekieł. Podszedł do skalistego urwiska i położył prawą dłoń na ostrych kamieniach ściany skalnej. Poczuł pod stopami lekkie drżenie, które z czasem narastało. Później podłoże zmieniło się w galaretowatą, ciągliwą maź, która ciągnęła go w dół. Obrzydliwe uczucie. Jakby się zostało obsmarowywanym kisielem cuchnącym jak tona zgniłych jajek. Przekleństwa posiadania wyczulonego zmysłu powonienia.

Po chwili trwającej uprzykrzająco długo (to szczyt złośliwości, że każą mu korzystać z wejścia dla interesantów) znalazł się w wilgotnym korytarzu. Posadzkę stanowiła warstwa betonu rozlana nierównomiernie, a ściany były pokryte odchodzącym białym tynkiem spod którego wystawały czerwone cegły. Nie mówiąc już o grzybie, któremu ściany zawdzięczają swój zielonkawo-szary odcień. Parę kroków przed nim pośrodku przejścia stała zgarbiona postać opleciona czarnym materiałem, cerowanym nieskończoną liczbę razy. Twarz miała przesłoniętą obszernym kapturem.

-Chciałbym przejść, Charonie- powiedział spokojnie.

-Wiem, panie- przywitał go gardłowym głosem, ale się nie poruszył.

-Odsuń się- odparł nie tracąc cierpliwości.

-Wedle rozkazu.

Charon przesunął się nieznacznie w prawo, dostając przy tym niekontrolowanego napadu chrypliwego kaszlu.

-Tutejsze powietrze ci nie służy, przewietrz się czasami- rzucił w stronę skręcającego się starca gdy go mijał.

Dopiero w odległości dobrej mili od wejścia korytarz zaczęły oświecać pochodnie i pojawiły się pierwsze oznaki obecności jakiś istot- drzwi.

Pierwsze, drugie… liczył w myślach. Stanął przed dziewiątymi i bez pukania wszedł do środka.

Przez moment stał ogłuszony odorem palonego mięsa i dymem cygara.

-Zamknij te przeklęte drzwi! Robisz przeciąg!- krzyknął ktoś.

Policzył do dziesięciu i dopiero wtedy je zamknął.

-Gdzie jest Iklop?- zapytał.

W pomieszczeniu znajdował się kominek i ponad tuzin osób, siedzących na czym popadnie- fotelach, podłodze, ławeczce zrobionej z zepsutej drabiny, starej oponie, kartonach i innych tego typu śmieciach. Niektórzy oczywiście stali. Większość coś czytała, inni zażarcie dyskutowali, ktoś sobie robił grilla w kominku, pozostali udawali, że śpią. W każdym razie nikt nie zwracał uwagi na przybyłego gościa.

-Hej, Axi! –zawołała jakaś dziewczyna stojąca obok zepsutego zegara z kukułką machając do niego ręką.- Zbliż się, naburmuszone słoneczko! Mam dla ciebie wiadomości od twojego Iklopa.

Stojący obok niej ogromny goryl z cygarem zaśmiał się tak ostentacyjnie, że aż zakrztusił się dymem.

Trzymając nerwy na wodzy Alex wyminął paru śmierdzących degustujących nowy gatunek whiskey i podszedł do Tandary Mylls. Była to zwykła Anarchistka, która parę stuleci temu uparła się, aby stworzyć z siebie najatrakcyjniejszą kobietę na Ziemi. No cóż, oprócz śmiertelników i Anarchistów nikt do tej pory nie dał się złamać jej „urokowi”, co było źródłem jej nieustannej frustracji. Od lat również próbuje ‘zainteresować’ sobą Alexa, co także jej niezbyt wychodziło.

Tandara uśmiechnęła się zalotnie do zbliżającego się Alexandra:

-Jak tam mija ci urocza zabawa z kochaną Kasandrą? Twój ostatni wielki wyskok ze strażnikiem w roli martwej odbił się donośnym echem od Nieba i dotarł aż po krańce Piekła.

-Nic wielkiego- odparł nieporuszony. Jego domysły, że Anarchiści nic nie wiedzą o kulisach tego incydentu potwierdziły się. Nie można powiedzieć, że go to nie uspokoiło.

-W każdym razie niezła robota. Nie sądzę aby aniołkowie zbyt szybko odnaleźli jego następcę. To nam daje szerokie pole do popisu.

Ta rozmowa zaczęła go już męczyć. Nie ma nic gorszego od obłudnego lizusostwa.

-Gdzie jest Iklop?

Mylls odparła niechętnie, zła, że tak szybko zmienił temat:

-Iklop obecnie jest zajęty poważną rozmową z naszym guru. Przesunął wasze spotkanie na jutro, więc masz wolny wieczór.

-W takim razie poczekam na niego tutaj.

-Nie zrozumiałeś?- wtrącił się opryskliwie goryl z cygarem.- Kazał ci stąd zmiatać i wmniątnąć się tu dopiero jutro. Teraz stąd spadaj.

Odwrócił się od niego ostentacyjnie plecami, ale na Alexie nie zrobiło najmniejszego wrażenia.

-Póki co nie mam ochoty niżej upadać-odparł chłodno.

-Master Iklop rozmawia z Władcą?- zagadnął jeden z grillujących.- Czym tym razem podpadł?

Tandara wzruszyła obojętnie ramionami.

-Dostał jakieś nowe zadanie. No wiesz, coś w związku z tym PSP.

-Plan Snu Powszedniego?- prychnął pogardliwie cygarowy goryl.- Przecież to robota dla demonów i Przeklętych.

Krąg przysłuchujących się rozmowie powoli się zwiększał, tak że w pomieszczeniu robiło się coraz ciszej. Jeżeli Anarchista (na dodatek stojący wysoko w hierarchii) wyręcza w czymś istoty tak podalcowate jak chociażby demony, to oznacza, że coś się szykuje.

-Czyżby tak zmalał w oczach Władcy?- zapytał złośliwie ktoś z tłumu. Gdzieniegdzie można było usłyszeć stłumiony chichot, ale nikt nie śmiał się głośniej zaśmiać. On nigdy by nie zdegradował członka swojej Rady.

-Dand, ty kretynie- odparł ten od grilla.- Kosa demonów trafiła na kamień, więc trzeba użyć dynamitu. Czy to coś wielkiego? Zajmijcie się lepiej własnymi tyłkami i przestańcie wlepiać gały we mnie! Nie wpychajcie się do nie swoich interesów!

Powstał cichy szmer, który później zmienił się w przyciszone rozmowy. Nikt wolał nie podpadać Szeolowi.

-Ostro- krótko skomentowała Tandara.

-Masz odrobinę za długi język, Mylls- syknął w odpowiedzi.

-Sam mnie sprowokowałeś do odpowiedzi!- odparła udając urażoną.

-Ten plan, to coś jak zbiorowe śpiewanie kołysanki?- wtrącił od niechcenia Alex.

Tak naprawdę to słyszał o nim całkiem sporo, w każdym razie wystarczająco dużo żeby zrozumieć jego mechanizm. PSP dzieli się na zasadnicze dwie części- jedna jest odpowiedzialna za zamydlanie ludziom oczu, a druga za ataki bezpośrednie na wybrane osoby za pomocą snów lub natrętnych myśli. Nic skomplikowanego, a sam Plan nigdy nie osiągnął statusu Top Sicret. Taka prosta, żmudna robota w sam raz dla chcących się wyrwać z Piekła Przeklętych, ale za mało ambitna dla Anarchisty. Chyba że rzeczywiście trafili na porządny kamień. To byłby już drugi kamień od czasu rozpoczęcia operacji. Brzmi intrygująco.

-Coś w tym stylu, Southman- odezwał się niski głos zza pleców Alexa.

-Szybko cię załatwił, Iklop- przywitał go ten od cygara.

-Później pogadamy, Set, najpierw jednak chcę zamienić parę słów z moim podopiecznym.

Alexander odwrócił się w stronę Iklopa z kamiennym wyrazem twarzy.

-Obiło mi się o uszy, że nie próżnowałeś przez ten miesiąc- mówił z nienawiścią.

-Robiłem co mogłem.

-Nie mam czasu na miłe pogawędki raportowe i przez najbliższy czas nie będę go posiadał, więc nie strugaj idioty i daj mi wreszcie wgląd do swoich wspomnień, Southman.

Alex uśmiechnął się zimno. Wiedział, że już od dłuższego czasu pragnie mieć dostęp do jego umysłu. Świadomość, że może mieć wgląd do myśli każdego Anarchisty oprócz niego, musi być frustrująca.

-Obejdzie się bez tego, zapewniam cię- wyciągnął z skórzanej torby etui i lniany woreczek.- Tutaj masz fajkę, a tu mój raport w formie skondensowanych obrazów z komentarzami. Fajka nie jest jednorazówką, więc staraj się jej nie zgubić, natomiast wkład będę ci dostarczał w każdą pierwszą kwadrę księżyca.

Zdumiony Iklop patrzył na to nie wiedząc co powiedzieć. Takiej możliwości nie przewidział.

-A skąd mam mieć pewność, że to będzie mówiło prawdę, albo że mnie nie otrujesz, albo…

-Daj już sobie spokój z tym myśleniem- odparł Alex wzgardliwie wzruszając ramionami.- Dobrze znasz nasz kontrakt, więc wiesz jakie są zasady. Tak się składa, że nie mam zamiaru skończyć jako zupa atomowa na dnie Tartaru, więc również nie zamierzam łamać żadnych zasad. Czy takie zapewnienie ci wystarcza?

-W rzeczy samej- odparł kipiąc z wściekłości.

-To do zobaczenia za miesiąc.

Kiedy ruszył w stronę wyjścia usłyszał powabny i jednocześnie pełen jadu głos Tamandry:

-Przyznaj Iklop, ten chłopak jest przerażający.

Przerażający, czy nie, będzie musiał tak czy inaczej bliżej przyjrzeć się temu PSP.

    

Rozdział IV

Ziarno zostało zasiane

 

1

Noc była pochmurna, w ogóle nie było widać gwiazd. Na dodatek wiał chłodny wiatr. Chociaż to Grecja, ale pora roku i wysokość robią swoje. Właśnie, Grecja. To tutaj Jessica umówiła się na spotkanie z Alexem. Dokładnie na tym dziedzińcu klasztornym Meteorów za paręnaście minut powinien się pojawić Alex.

-Zimno- wyszeptał Will pocierając ramiona.

-Wyjątkowo nieprzyjemna noc-potwierdziła Jessica.- Chodźmy może do tej altanki, tam są ławeczki.

Poszedł za nią, ale gdy już znaleźli się blisko drewnianej konstrukcji, Jessica stanęła nieruchomo i chwyciła go za rękaw.

-Słyszysz?

Will wsłuchał się w ciszę. Jakieś kroki… trudno powiedzieć czy blisko czy daleko.

-Może to mnich…?

-Nie sądzę…

Po chwili kroki umilkły.

Powoli i ostrożnie usadowili się na ławeczkach. Żeby zapomnieć o chłodzie Will zagadnął szeptem:

-Czy powiedziałaś mu, że przyjdę…?

Odpowiedział mu jednak ktoś inny:

-Nie było takiej potrzeby, panie Sanzio, można powiedzieć, że to przewidziałem.

William wzdrygnął się na dźwięk własnego nazwiska, od tak dawna nieużywanego. Oboje odwrócili się. Na krawędzi tarasu, siedziała postać ze zwisającą jedną nogą z urwiska. Było ciemno, więc trudno było go wcześniej dostrzec.

Po plecach Willa przebiegł dreszcz i ogarnął go dziwny strach. Ten chłopak spowity mrokiem… był kiedyś jego przyjacielem.

-Przyszedłeś za wcześnie- wtrąciła Jessica nie kryjąc zaskoczenia.

-Ty również- zripostował znudzonym głosem.

-Dobra, skoro już wszyscy są załatwmy co musimy i wracajmy do, hm, domu, zanim ktoś przez przypadek zamarznie albo spadnie z tarasu. To co, możemy zaczynać?

-Jasne, Will- odparła nieco zdumiona jego beztroskim tonem.- Alex, dzięki że przyszedłeś. Zadam ci tylko parę rutynowych pytań dotyczących śmierci Colina Sticka. Śledztwem, z wiadomych względów, zajmie się PREX i nie będziemy korzystać z pomocy innych, więc nie będziesz musiał już więcej składać zeznania. Jednak jeżeli nie odpowiada ci, powiedzmy, ta mało oficjalna forma, to mogę załatwić coś bardziej formalnego.

-Nie, wszystko w porządku. Zadawaj pytania.

Nadal machał nogą, ale odwrócił głowę w ich stronę i patrzył z wyczekiwaniem na Jessicę.

-Czy przyczyniłeś się bezpośrednio do śmierci Colina Sticka?

-Nie- odpowiedział spokojnie, w ogóle się nie namyślając.

-A pośrednio?

-Nie sądzę, jednakże jeszcze nie potrafię na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.

Słowo jeszcze odbijało się echem w umyśle Willa. Jeszcze, jeszcze… dlaczego jeszcze?

-No, dobrze- skomentowała poirytowana Jessica. Nie była przygotowana psychicznie na takie odpowiedzi.- Czy to ty przywołałeś te upiory?

-Nie.

-A kto?

Alex uśmiechnął się pod nosem.

-Nie wiem.

Jessica chciała coś powiedzieć, ale Will wszedł jej w słowo:

-Daj już mu spokój, Jess. Nic nowego z niego nie wyciągniesz.

-Och, doprawdy?- spojrzała na Willa, a z jej oczu sypały się iskry.- Nasz strażnik został zamordowany na jego oczach, więc może jednak moje pytania coś pomogą ustalić, czyż nie?

-Ale słyszysz jego odpowiedzi. On nic na ten temat nie wie. Może najpierw zapytaj się go, czy rzeczywiście to stało się na jego oczach.

Jessica zagryzła wargi, ale nic nie odpowiedziała. Natomiast Alex odwrócił głowę i udawał, że nic nie usłyszał.

-Will, to nie ma sensu- powiedziała po chwili.

-Może na razie jest ukryty?- odparł enigmatycznie patrząc ukradkiem na chłopaka siedzącego nad przepaścią. Dobrze wiedział, że jeżeli jest jakiś sens to pewnie znajduje się już w tamtej głowie.

-Macie jeszcze jakieś pytania?- wtrącił wyraźnie zniecierpliwiony Alex. Widać było, że obecna sytuacja wprawia go w poirytowanie.

-Tak- Jessica wzięła głęboki oddech.- Czy byłeś świadkiem śmierci Colina?

-Nie- odpowiedział szybko i stanowczo.- To już koniec? Trochę mi się spieszy do mojego domu.

Jessica stała i starała się przetrawić to co usłyszała. William natomiast nie stracił animuszu:

-Jeszcze momencik, Alexandrze. Czy masz wyłączność na tą rozmowę?

-Wszystkie przesłuchania są prowadzone w trybie AS[2]- odparł sarkastycznie.

Will uśmiechnął się ulgą.

-A ile czasu ci zostało?

-To ja o tym decyduję Will- wtrąciła Jessica. Już wróciła do porządku dziennego.- Co ty kombinujesz?

William odchrząknął i obdarzył ją wymownym, proszącym spojrzeniem. Dziwne, że do tej pory się nie domyśliła dlaczego tak nalegał aby zabrała go ze sobą na to spotkanie. Zresztą może to i dobrze, jeszcze by mu nie pozwoliła.

-O co…?- zaczęła ale po chwili zrozumiała.- Ty chyba nie… Nie, Williamie, nie zgadzam się.

-Popieram Jessicę- dodał Alex schodząc z murka.

–No wiesz? Ty też przeciwko mnie?- Will popatrzył na niego urażony.

Alex nie przywykły do takiego tonu, stanął nieruchomo nie wiedząc co ze sobą zrobić.

-Jessico, chociaż pięć minut- zwrócił się do dziewczyny głosem łaknącym zrozumienia.- Muszę z nim porozmawiać w cztery oczy, szczerze, a to jedyna okazja.

Zawahała się.

-To wbrew przepisom.

-Nikt się o tym nie dowie. Tylko nasza trójka będzie o tym wiedziała, a nikomu z nas nie zależy na robieniu problemów pozostałym.

Jessica spojrzała przelotnie na Alexa, ale nie zanegowała jego słów.

-No dobrze… ale musisz mieć też zgodę Alexa, w przeciwnym razie AS przestanie działać.

-Nie masz nic przeciwko pięciominutowej pogadance, no nie, Alex?- to było ewidentne pytanie retoryczne.

Twarz Alexa straciła poprzednie oznaki dezorientacji i na nowo przybrała kamienny wygląd. Usiadł ponownie na murku i beznamiętnie odpowiedział krótkim „Nie”.

-Za pięć minut wrócę- powiedziała do Willa.- Uważaj na siebie- dodała szeptem.

-Bez obaw- odparł i uśmiechnął się.

Jessica ciężko westchnęła i oddaliła się w stronę kamiennej bramy.

Gdy jej kroki przycichły William podszedł bliżej muru i stanął na wyciągnięcie ręki od Alexa. Odwrócony do niego bokiem patrzył na rozgwieżdżone niebo.

-Wiesz dlaczego wróciłem?- zagadnął nie spuszczając z wzroku z Wielkiej Niedźwiedzicy.

-Tak- odpowiedział cicho, starając się niezauważalnie odsunąć się od niego.

Williamowi nie umknęło to uwadze. Och! Sam miał nieodpartą ochotę odejść jak najszybciej z tego miejsca i od tej rozmowy. Ale musiał być twardy.

-Potrzebuję całej siódemki. Czy mogę na ciebie liczyć?

-Tak, ale udawaj, że nie zadałeś tego pytania, dobrze?

-Eee…Możesz to wyjaśnić?

-Pomogę ci w twojej misji na swoich własnych zasadach i wedle mojego własnego upodobania. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a ty musisz sprawiać wrażenie osoby, która nie uzyskała zapewnienia z mojej strony- odpowiedział chłodno. Totalnie bezosobowo.

Willowi zrobiło się zimniej. Fatalnie, tracił prowadzenie.

-W takim razie musiałbym ci zaufać- podjął temat namyślając się jak rozmiękczyć lodowe serce Alexa.

-Niczego nie musisz.

Will pokręcił głową.

-Och, Alex, Alex… -powiedział tonem jakiego zwykle używają wyrozumiali rodzice do psocących dzieci.- Naprawdę przy mnie nie musisz udawać. Odpuść sobie. Widzę ile energii to ciebie kosztuje. Nikt przecież nas nie widzi. Jesteśmy tylko we dwójkę, a obaj dobrze wiemy kim jesteś naprawdę. Może twoje życie uległo zmianie, ale w gruncie rzeczy pozostałeś nie zmieniony. Jeszcze nie wszystko dla ciebie stracone. Powiedz co mam zrobić na chwilę obecną, aby ci ulżyć.

Już nie patrzył na gwiazdy, tylko na tego, którego kiedyś nazywał jedynym przyjacielem. Lód stopniał.

Na moment ich spojrzenia skrzyżowały się, ale Alex pospiesznie spuścił wzrok.

-William, nie wyprowadzaj mnie z równowagi, proszę. Poza tym, mylisz się. Nie tylko moje życie uległo zmianie.

Zapadła cisza. Po chwili Alexander kontynuował:

-Chcesz wiedzieć jak mi ulżyć? Na początek, nie szukaj kontaktu ze mną i nie zapominaj kim teraz jestem. Nie lekceważ plakietki Anarchisty. To było ostrzeżenie i rada zarazem. Jednak mam dla ciebie propozycję.

-Jaką?

-Przyrzekniesz, że nie będziesz usiłował mi pomóc i zapomnisz o przeszłości… mojej przeszłości. Przyrzeknij.

A to cwaniak.

-Co będę miał za to w zamian?

Ta cisza była pełna niemego napięcia. Alex wyraźnie walczył sam ze sobą.

-Pomogę ci w odnalezieniu brakującej osoby.

Willa zamurowało po raz pierwszy tego wieczoru.

-Kogo?- zaschło mu w gardle.- Brakuje mi dużo osób.

Alex wstał i zaczął nerwowo chodzić po tarasie.

-Chyba nie chcesz powiedzieć, że…

-Owszem, chcę. Tylko nie wiedziałem jak to ubrać w słowa- odparł na niedokończone pytanie Willa.- Jeżeli przyrzekniesz, że mi nie będziesz chciał pomóc, to zaprowadzę cię do osoby, która… zajmie moje miejsce.

Will nie wiedział co odpowiedzieć. Nie spodziewał się…

-Nie masz się nad czym zastanawiać. Tylko ja mogę ci wskazać tę osobę, a bez niej nie uda ci dokończyć misji.

-To znaczy, że ty…- Will zrobił się strasznie blady i umilkł.

-To może znaczyć bardzo wiele. W każdym razie to nie twój interes.

Znowu ten chłodny, raniący ton. William wrócił do siebie. 

-To jest szantaż.

-Jesteś znajomym Anarchisty, przyzwyczaisz się- odparł cynicznie.

Alex zacisnął pięści. Nawet przez swoją niewrażliwość wyczuł ostrze w swojej ostatniej ripoście.

Nie można powiedzieć, że nie zabolało to Willa. Zraniło go, ale to nie pierwsza ani ostatnia rana. Nie tak wyobrażał sobie te spotkanie, ale czego mógł się spodziewać po wysłanniku Lucyfera?

-Nie można przyrzekać…- oparł cicho.- Jednak zrobię wszystko co w mojej mocy by skupić się jedynie na teraźniejszości.

2

Zanim wstałam z łóżka rozkoszowałam się jeszcze przez moment miłym ciepłem kołdry. Pierwszy raz od ostatnich dwóch dni czułam się prawdziwie zrelaksowana i bezpieczna. Poprawiłam sobie poduszkę pod głową i przymknęłam powieki z malującym się na twarzy uczuciem błogości. Ach, nareszcie sobota… Zaraz… sobota?

W mgnieniu oka zrzuciłam z siebie kołdrę i usiadłam na łóżku. Jeżeli mnie pamięć nie myliła (w co niestety wątpiłam) to dzisiaj jest Święto Wszystkich Świętych, a tym samym… Serce mi zaczęło walić jak opętane. Już myślałam, że zamieni się w helikopter i wyfrunie mi nosem. Dzisiaj jest ten dzień. Dzień o którym mówiła mi Jessica. Inicjacja.

Nieco za późno zdałam sobie sprawę, że jestem w piżamie. Wstałam i już otwierałam drzwi od mojej szafy, ale nie zdążyłam nic więcej z nią zrobić. Poczułam chłodny powiew świeżych ziół polnych, a był tak nieoczekiwany, że…no, wiem że głupio to zabrzmi- krzyknęłam.

Obleciałam wzrokiem cały pokój, ale nikogo poza mną w nim nie było.

-Co jest gra…Och!

Dopiero po chwili spostrzegłam półprzezroczystą windę stojącą między oknem a półką z książkami. Całkiem niezły kamuflaż.

Przez moment korciło mnie, abym tak szybko się przebrać zanim do niej wejdę, ale mogłoby to zbyt długo trwać, poza tym jakoś dziwnie się czułam. Tak jakby ta winda nie była zwykłą windą. No dobra, wiem że to nie jest zwykła winda, jednak wydawało mi się, że ona mnie obserwuje. Moim zdaniem nawet jak na anielską windę to było dziwne. Wcześniej nic podobnego nie czułam.

Wcześniej nie byłaś sama.

No tak, przyznałam rację mojemu głosowi rozsądku i wyciągnęłam z szafy moją ulubioną granatową bluzę z kapturem. Przynajmniej Kubuś Puchatek został zabezpieczony.

Zaledwie dotknęłam drzwiczek windy, ona mnie tak jakby wchłonęła i czułam się tak jakbym była wciągana w górę jakimś magaszybkim oraz hiperzakręconym korkociągiem. To nie było miłe. Obracałam się tak szybko wokół własnej osi, że mój mózg nie miał zbyt wielkich szans, aby nie skończyć jak zmiksowana papka.

Gdy kręcenie się skończyło jakby ciśnienie wystrzeliło mnie w górę. Chociaż ciało przestało już się kręcić to w głowie miksowanie nadal trwało, nic nie widziałam, ale sądzę, że z boku musiałam wyglądać podobnie do korka gwałtownie wyciągniętego z wcześniej wstrząśniętego szampana. Lądowanie w każdym razie miałam identyczne.

Zanim się zorientowałam, że zaczęłam spadać, wylądowałam na zimnej posadzce. Później jakoś tak obraz mi się rozmył…

 

Ciemność. Głosy. Otaczała mnie ciemność i słyszałam głosy…

-Ale zarobiła! Pacła na tym granicie jak placek!

-Może wezwiemy pomoc…?

-Spoko. Zaraz się obudzi, nie ona pierwsza zemdlała po wyjściu z windy.

Gdzieś w tle rozległ się stłumiony chichot.

-Nie śmiejcie się ze mnie- odparł naburmuszony głos, ten od „pacniętego placka”.

Całkiem przyjemnie mi się tak leżało i się ich słuchało (kimkolwiek byli), ale świadomość zaczęła do mnie wracać wielgachnymi krokami. A jak już wróci nie można jej tak po prostu zignorować i dalej być nieprzytomnym.[3] Dlatego też otworzyłam oczy. Przez moment wszystko wokół mnie wirowało i już niemal pogodziłam się z myślą, że zamiast mózgu w czaszce mam zmiksowaną, szarą papkę, lecz wkrótce obraz się ustabilizował. Leżałam na gładkiej, granitowej podłodze w nie za dużym, jasnym pomieszczeniu. Nad sobą ujrzałam grupkę nastolatków. Takich typowych, ziemskich, wyglądali na miłych i w ogóle, ale anielskością nie emanowali. Z tego co zdołałam zaobserwować pokój był niemal w ogóle nie umeblowany. Gdzieniegdzie stały tylko czarne krzesła, a nade mną rozciągało się gigantyczne okno sięgające sufitu. Ani śladu po windzie.

-Hej! Witamy wśród widzących!- przywitała mnie płomienno-włosa dziewczyna, wyciągając do mnie rękę.- Lepiej się stąd zmywaj, bo zaraz nadlecą inni.

Nie było trzeba mi tego dwa razy powtarzać. Chwyciłam ją moimi omdlałymi palcami, ale ona się nie patyczkowała. Jedno szarpnięcie i już stałam na nogach. Lekko chwiejnych i gdyby ktoś mnie z tyłu nie podtrzymał runęłabym na ziemie.

-Dzięki- wydyszałam kiedy odzyskałam równowagę. Chciałam dodać, że po zemdleniu należy stopniowo i powoli podnosić poszkodowanego, bo inaczej może się to skończyć wstrząsem mózgu, ale już sobie odpuściłam.

-Drobiazg- odparła.- Nazywam się Dora, a to Pati, Chang, Simon, Robin, Zuza, Mon…

Kolejne osoby mówiły „hej!”, uśmiechały się, podawały rękę albo kiwnęły głową. Dziewczyna przedstawiała mi ich tak szybko, że niemożliwością było zapamiętanie ich wszystkich-chociażby samych imion. Teraz dopiero zauważyłam, że te dzieciaki pochodziły z różnych miejsc na Ziemi- to po prostu było widać. Chiny, Europa, Alaska, środkowa Afryka… Niesamowite. Sama Dora miała nieco ciemniejszą karnację-wyglądała jak lekka opalenizna. Powiedziałabym, że jest Latynoską, ale płomiennorude, niesforne loki i pełne wesołych ogników zielone oczy powstrzymywały mnie od określenia jej pochodzenia.

-…Anabell, Jack, Lukas, Zina, Ali…- kontynuowała dopóki nie przerwało jej przybycie kolejnej osoby.

Szyba okienna lekko zafalowała, jak tafla rozległego jeziora. Potem utworzył się wir, a z niego wyłoniła sylwetka niezbyt wysokiego chłopaka. Okno na powrót stało się oknem, a nowoprzybyły leżał bezpiecznie na podłodze. Jednak w przeciwieństwie do mnie nie zemdlał.

-Oo, kolejny nowy- usłyszałam szept za moimi plecami.

Super. Teraz przynajmniej wiem, że nie będę jedynym żółtodziobem.

-Hej!- zagadnęła go wesoło Dora, a za nią jeszcze parę innych osób.

-Cześć- odparł niepewnie stając na nogach. Nie zemdlał, ale też ma problemy z równowagą, zauważyłam, a potem starałam się samą siebie przekonać, że wcale nie jestem złośliwa, czy nawet zazdrosna, że miał lepsze wejście od mojego.

-Mam nadzieję, że to już więcej nikt nie wpa…

Niedopowiedziane nadzieje(chyba Robin) szybko się rozwiały. W przeciągu minuty zjawiły się jeszcze dwie osoby. Jednak grono „nowych” się nie powiększyło.

Raz jeszcze każdy po kolei się przedstawił (samymi imionami, na marginesie- okazało się, że są dwie Emmy, na szczęście różniące się znacznie wzrostem[4]) dzięki czemu, niektóre imiona połączyły się na trwałe z twarzami. Później przyszła kolej na mnie i drugiego nowego. Okazało się, że nazywa się Nicholas. Ku mojemu rozgoryczeniu muszę dodać, że oczywiście nikt oprócz mnie nie miał na sobie piżamy (przynajmniej na to wyglądało).

-Co teraz będzie?- zapytałam Dory siląc się na swobodny ton.

-Och! Super zabawa- odparła uśmiechając się promiennie.

-Inicjacja- dodał usłużnie Chang.

Nick był chyba równie blady jak ja.

-A na czym ona polega?- zapytał spokojnie.

Dora teatralnym gestem wzruszyła ramionami.

-Niewiadomo. Co roku wymyślają coś nowego.

To mnie wcale nie uspokoiło.

-Hej, Wiki!- klapnęła mnie brutalnie w plecy.- Nie martw się niczym! Będzie niezła frajda.

Taa… już to widzę.

-Ostatnio… ostatnim razem co musieliście robić?- Nick nie dawał za wygraną.

-No, cóż…-odparła Robin.- Ostatnio wpuścili nas do ciemnego lasu pełnego wilków, wilkołaków, wampirów, ogrów, trollów i tym podobnych paskudztw piekielnych, a naszym zadaniem było wydostać się w jednym kawałku, czyli pamiętać o słowach: Któż jak Bóg. Nie było łatwo, Lukas potem musiał pójść na Natychmiastową Terapię, ale nikt poważniej nie ucierpiał.

-Eee… prawdziwe wilkołaki…?- zapytałam z niedowierzaniem.

-Zapewniam cię, że nie były z gumy- burknął naburmuszony Lukas.

Głęboki, preksowski basen, co? Coś czułam, że to moja ostatnia wizyta w tym miejscu.

-To kiedy ktoś…- zaczęłam, ale przerwałam na widok otwierających się gwałtownie drzwi.

-Przepraszam was, za te spóźnienie. Zaraz zabierzemy się do roboty.

Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Wzrok wszystkich był skupiony na przybyłym gościu.

-Widzimy się po raz pierwszy, więc najpierw się przedstawię- kontynuował uśmiechając się do nas rozbawiony (myślę, że widokiem naszych min).- Nazywam się William, póki co nie musicie mi mówić waszych imion, bo i tak ich teraz nie zapamiętam, ale nie martwcie się- tak czy inaczej szybko się ich nauczę.

Po chwili milczenia dodał:

-Czemu macie takie dziwne miny?

Rozejrzałam się dookoła. Rzeczywiście, twarze moich nowych przyjaciół wyglądały zabawnie. Nie śmiałam się z nich, bo wiedziałam, że moja dużo lepiej nie wyglądała. Emm, teraz spróbuję to jakoś sensownie wytłumaczyć. Otóż, owy William wyglądał jak nieziemskie zjawisko, iście anielskie, że tak powiem. Na dodatek był dużo młodszy niż aniołowie, z którymi do tej pory miałam do czynienia, koło dwudziestki, ale trudno to było określić. Poza tym, wyglądał bardzo młodzieżowo- granatowe jeansy, czarny T-shirt i rozpięta biała koszula w coś a’ la jasnozielona szkocka krata. Do tego rozmierzwione, tworzące lekkie loki włosy złocistego ciemnego blond i pełne blasku szmaragdowe oczy. Biła od niego energia, szczera radość i jakiś dziwny blask, którego nie było widać, ale się go czuło. Zrobił mocne wrażenie na wszystkich, więc mogę z ręką na sercu powiedzieć, że niczego nie przekoloryzowałam. Jednak, no cóż, powiem uczciwie, że chłopcy z naszej grupy szybciej do siebie doszli.

-Ekm…-zaczął (chyba) Jack.- A gdzie jest Jessica?

-Od dziś ja będę zanudzał was mądrościami życiowymi, ale nie martwcie się, jeżeli będziecie ze mnie bardzo niezadowoleni to Szef przydzieli wam z powrotem Jessicę. Jednak na razie spróbujmy się zaprzyjaźnić. To co dzisiaj robimy?

Zamyślił się na moment.

-Inicjację…?- podpowiedziała niepewnie Dora.

William popatrzył na nią ze zmarszczonym czołem.

-Inicjacja…hm, odnoszę dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem- odparł powoli.- Chodzi o taki test, który ma przejść każdy nowicjusz zanim zostanie przyjęty?

Dora zdezorientowana pokiwała głową.

-Ach! tak, teraz przynajmniej już wiem o czym zapomniałem- powiedział cicho, po czym dodał głośniej:

-W tym roku ta cała Inicjacja będzie wyglądać tak- wszyscy sobie wygodnie usiądziecie i wysłuchacie mojego wykładu o genezie PREX, a ten kto nie wysiedzi do końca, nie zostanie przyjęty.

-Ale tylko dwie osoby są nowe- wtrąciła Emma D.

-Nic nie szkodzi, i tak sobie posłuchacie wykładu, chyba że komuś bardzo się śpieszy. Komuś się śpieszy do domu?

Odpowiedziała mu cisza pełna zdumienia.

-Wyśmienicie. Proszę, zajmijcie miejsca.

Polecenie zostało wykonane bez szemrania. Wszyscy w zgodnym, zdumionym milczeniu patrzyliśmy na nauczyciela. Stanął twarzą do nas i skrzyżował ręce przenikliwym wzrokiem patrząc na każdego z osobna. Uch! Co za spojrzenie…

-Widzimy się po raz pierwszy- mówił powoli, pogodnie, ale z powagą.- Wy mnie nie znacie, a ja nie znam was. Jednak nie sądzę aby którekolwiek z was cierpiało na chorobę… którą z całego serca pragnę was zarazić.

-Co to za choroba?- zapytała Dora.

William uśmiechnął się tajemniczo.

-Z czasem się dowiecie. Na razie skupmy się na chwili obecnej. Otóż- zaczął niespodziewanie- wszystko ma swój początek i aby zrozumieć istotę rzeczy należy najpierw poznać jej genezę. Myślę, że zgadzacie się ze mną. Dzisiaj chciałbym właśnie pokazać wam dzień, który zapoczątkował działalność PREX. Wiem, że pewnie nie raz słyszeliście historię jego powstania, ale pragnę abyście ją poczuli i potraktowali jak ciągle żywą część waszego osobistego życia, a nie jak kolejny wykład o dziejach sprzed wieków. Są jakieś obiekcje?

Nikt nie odpowiedział.

-Nie bójcie się, będę panował nad sytuacją.

Popatrzyliśmy po sobie nie bardzo wiedząc o co mu chodzi, ale po chwili zrozumieliśmy. Jasnożółta mgła powoli zaczęła się kotłować przed moimi oczami, a wnętrze pokoju zaczęło falować, tak jakby zostało namalowane farbami, które teraz zmywa deszcz. Ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie (to w sumie dobrze bo przynajmniej nie krzyczałam, co zdarzyło się paru osobom) i zrobiłam coś, czego później bardzo żałowałam- zamknęłam oczy.      

Dlaczego żałowałam? Bo nie mam pojęcia, jak się znalazłam tam gdzie się niespodziewanie pojawiłam.

Byłam sama, ale nie czułam strachu. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam spokojną okolicę. Piasek i zieleń pokrywały ziemię. Ujrzałam paru wędrowców, podróżujących pieszo, konno lub na ośle. Jednak moją uwagę przykuł wysoki mężczyzna, który zatopiony we własnych myślach szedł wzdłuż zielonego pasa na brzegu błękitnej rzeki. Zmierzał w kierunku brodu.

Wydaje się, że nie zwracał najmniejszej uwagi na mijających go ludzi. Kiedy dochodzi do wysokości brodu, mija grupę mężczyzn w różnym wieku. Prowadzą ożywioną dyskusję, potem się rozchodzą. Jedni idą na południe, inni- w przeciwnym kierunku- tym samym, którym podąża Zamyślony.

Jeden z grupy podążającej na północ ujrzał Go i wskazał go swoim towarzyszom. Rozmawiają przez chwilę. Następnie dwóch odłącza się od grupy i idą za Nim. Pozostali nie zwracają na Niego żadnej uwagi. Idą powoli przed siebie dyskutując. Ten, który Go pierwszy zauważył idzie szybkim krokiem, niemal biegiem, drugi nieco wolniej.

Gdy pierwszy z nich znalazł się blisko gonionego, zaledwie dwa, trzy metry od niego, zawołał:

-Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata!

Gdy usłyszałam te zawołanie przebiegł przez moje plecy dreszcz, a serce na moment zamarło. Poczułam przyjemny zapach lilii…

Jezus odwrócił się i spojrzał na tego, który go zawołał. Znajdowali się w odległości kilku kroków od siebie. Patrzyli na siebie: Jezus spojrzeniem poważnym i przenikliwym, tamten- wzrokiem czystym i roześmianym na czarującej, młodzieńczej twarzy. Teraz dopiero przyjrzałam mu się bliżej. Oceniłabym go na mniej więcej dwadzieścia lat. Burza jasnych włosów okalała twarz rozjaśnioną radosnym uśmiechem.

-Kogo szukasz?- zapytał Jezus.

-Ciebie, Nauczycielu.

-Skąd wiesz, że jestem Nauczycielem?

-Chrzciciel mi to powiedział.

-Dlaczego nazywasz Mnie Barankiem?

-Bo usłyszałem, że również on Cię tak nazwał pewnego dnia, kiedy tędy przechodziłeś, więcej niż miesiąc temu.

-Czego chcesz ode Mnie?

-Abyś dał nam słowa życia wiecznego i abyś nas pocieszył.

-Kim jesteś?

-Jestem Jan, syn Zebedeusza, a ten tu, to mój brat- Jakub. Jesteśmy z Galilei, rybacy i uczniowie Jana. On również wypowiadał słowa życia i słuchaliśmy go, bo chcieliśmy iść za Bogiem, a przez pokutę zasłużyć na Jego przebaczenie, przygotowując ścieżki serc na przyjście Mesjasza. Ty Nim jesteś. Jan to powiedział, ujrzawszy znak Gołębicy spoczywający na Tobie. Powiedział nam: ’Oto Baranek Boży’. Ja mówię: ‘Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata’, obdarz nas pokojem, bo nie mamy już przewodnika, a nasze dusze są wstrząśnięte.

-Gdzie jest Jan?

-Herod go uwięził. Jest w więzieniu w Macheroncie. Jego najwierniejsi spośród nas próbowali go uwolnić, lecz to niemożliwe. Przybywamy stamtąd. Pozwól nam iść z Tobą, Nauczycielu. Pokaż nam, gdzie mieszkasz.

-Chodźcie! Czy jednak wiecie, czego szukacie? Kto idzie za Mną, musi wszystko opuścić: dom, rodziców, sposób myślenia, nawet życie. Uczynię z was Moich uczniów i Moich przyjaciół, jeśli tego chcecie. Nie posiadam jednak ani bogactw, ani zabezpieczeń. Jestem i będę coraz biedniejszy – do tego stopnia, że nie będę miał gdzie głowy położyć. Prześladować Mnie będą bardziej niż wilki podążające za zagubioną owieczką. Nauka Moja jest jeszcze surowsza niż Jana, zabrania bowiem żywienia jakiejkolwiek urazy. Dotyczy nie tyle tego, co zewnętrzne, ile spraw duchowych. Będziecie musieli się ponownie narodzić, jeśli chcecie należeć do Mnie. Czy chcecie tego?

-Tak, Nauczycielu. Ty jeden masz słowa, dające nam światło. One zstępują i wnoszą jasność słońca tam, gdzie były ciemności spustoszenia z powodu braku przewodnika.

-Chodźcie więc. Pójdziemy. Pouczę was w drodze.[5]

Mój wzrok ponownie spowiła mgła. Cały świat ponownie zaczął się rozpływać jakby został namalowany farbami, potem był jakiś totalny harmider i zamknęłam oczy. Gdy uchyliłam powieki znowu siedziałam na krześle w pokoju razem z innymi. Niesamowite… to co przed chwilą ujrzałam było tak niewiarygodne! Zobaczyłam samego Chrystusa! Jeszcze nigdy nie czułam takiego szczęścia… Niesamowite. To była prawdziwa łaska… 

William uśmiechnął się do nas tajemniczo i powiedział jak już wszyscy doszli siebie:

-Jak już pewnie się domyślacie, wspólnotę Kościoła stworzył sam Zbawiciel, a jej członkami byli apostołowie i wszyscy ludzie, którzy w Niego uwierzyli i Go pokochali. Zamierzam ubiec wasze pytanie- skąd się wzięło PREX takie jakie znamy je dzisiaj? Otóż jest w tym pewien związek ze strukturą, którą każdy z was, lepiej już gorzej zna. Ktoś mi pomoże?

-Kościół- wypaliła Dora, zanim ktokolwiek zdążył się zastanowić.

William pokiwał głową.

-Właśnie. Jednak niestety szatan nie pozostawał bezczynny i Kościół podzielił się. Nastąpił pierwszy podział, schizma. Potem ruch reformacji i kolejne owieczki zostały odgrodzone od swego Pasterza. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że zbawienie może osiągnąć jedynie członek Kościoła Prawdziwego, którego niedobitki zgromadziły się w Kościele rzymskokatolickim.

-A inne religie chrześcijańskie? W końcu podstawą do zbawienia jest wiara w Chrystusa. Wiem, że religia katolicka jest najwłaściwsza, ale brakuje mi racjonalnych argumentów przekonywujących innych.

Zuzanna oparła się łokciami na kolanach i wbiła w nauczyciela uważne spojrzenie.

-Jedyną religią, posiadającą Prawdę jest christianismus, czyli chrześcijaństwo. Jednak w formie niezmienionej jej duch pozostał jedynie we Wspólnocie Katolickiej. Są dwie zasadnicze kwestie. Pierwszą jest sama istota wiary. Gdyby inne religie chrześcijańskie prawdziwie czciły i wierzyły w Boskość Jezusa, nie pozwoliłyby sobie na choćby najmniejszy akt nieposłuszeństwa, czym jest lekceważący stosunek do Jego Matki Przenajświętszej, Maryi, Współodkupicielki ludzkości, oraz nieuznawanie władzy papieża. Piotr został przez Chrystusa mianowany na przywódcę i nikt nie ma prawa zakwestionować decyzji Pana.

Druga kwestia jest dużo istotniejsza, bo wiąże się z odrzuceniem ogromnych Bożych Łask, a mianowicie sakramentów świętych. Są one Owocami Odkupienia. Chrystus zginął na Krzyżu dla naszego zbawienia. Mówi się, że droga do życia wiecznego wiedzie przez Krzyż. Jezus przeżył Mękę Drogi Krzyżowej i poniósł hańbiącą śmierć na krzyżu, a później Zmartwychwstał, aby usankcjonować i uświęcić Własną Krwią sakramenty. Poświęcił Swe życie abyśmy mogli korzystać z siedmiu Owoców danych nam przez nieskończoną miłość Boga do człowieka. Każdorazowe przyjęcie sakramentu jest zanurzeniem się w strumieniu Boskiej Krwi spływającej z ukrzyżowanego Ciała, innymi słowy kiedy do nich przystępujemy stajemy się wspólnikami w dziele Odkupienia. Ze względu na ich istotę należy się wystrzegać świętokradczego przyjmowania ich. Bowiem jest to zdrada, a zdrada przyjaciela dotkliwiej przeszywa serce niż wrogość nieprzyjaciół. Pocałunek Judasza i trzykrotne zaparcie się Piotra zabolało Jezusa bardziej, niż intryga Sanhedrynu.

Zapadła ponura cisza. Każdy zapewne robił w myślach rachunek sumienia. Ja wolałam nie myśleć… depresja murowana.

-A co z pozostałymi ludźmi? Bóg tak po prostu pozwoli im iść na potępienie?- zapytał buntowniczo Nick.

-Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym, Nick, i pragnie zbawienia każdej duszy, gdyż za nas wszystkich skonał w męczarniach na Golgocie. Dla Boga nie liczy się jakiej religii byłeś wyznawcą za życia, lecz ile wysiłku włożyłeś by zakosztować słodyczy Nieba już na Ziemi. On wymaga od nas heroicznej miłości, która jest w zasięgu ręki każdego człowieka, a heroiczna miłość to nic innego jak świętość,

Z myślą o tych, którzy zagubią się w ciemnościach szatańskich, powstało PREX. Jezus wiedział, że w przyszłości nastąpią wystąpienia owiec z prawdziwej owczarni do przydrożnych stodół, że dzieło ewangelizacji nie będzie w stanie skruszyć trwale pogan na całej ziemi, gdyż przeciwnik jest przebiegły i stale udaremnia jej proces. Wiedział i już wtedy, to znaczy, za czasów Swego pobytu na ziemi, zbudował latarnię, która na podobieństwo latarni morskiej wskazywałaby właściwą drogę- drogę powrotu do owczarni dla zagubionych. Dzięki tej właśnie latarni następują nawrócenia, chociaż powinienem raczej powiedzieć, że to dzięki Światłu, który rozprasza mrok panujący poza Owczarnią. Tą latarnią jest właśnie PREX. Ono ma za zadanie przyciągać zagubione owce ku Prawdzie. Owce, które nie kochają lub kochają w sposób błędny Pasterza- Boga. Wspólnotę PREX tworzą wszyscy ludzie, którzy niosą słowo i prawdę Ewangelii innym oraz ci, którzy wznoszą swe modlitwy do Nieba, modlitwy za nieszczęsnych grzeszników. Dzięki modlitwom mgła przed oczami zbuntowanych przerzedza się i są w stanie dostrzec cienką złotą nitkę, za którą podążając mogą się wydostać z labiryntu. Tylko dzięki modlitwie i miłosiernej łasce. Bóg nie może wysyłać swoich anielskich zastępów jeżeli się Go o to nie poprosi. Dlatego ważne jest to aby prosić ale i wynagradzać… Składać ofiary.

Siedzieliśmy jak zasłuchane strusie. Zapatrzone.

-A kim my jesteśmy? Jak myślicie? My, którzy przebywamy w Świetlistym Zamku?

‘Starzy bywalcy’ wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ja siedziałam spokojnie. Bo skąd mogłabym wiedzieć? Jestem tu nowa i nic wiedzieć nie muszę…

-Jak myślisz, Wiktorio? Dlaczego tu się znalazłaś?

A jednak mnie zapytał!

-No…-zrobiło mi się strasznie głupio i poczułam, że cała moja głowa stanęła w płomieniach. Zaraz, a właściwie skąd zna moje imię? Z tego wszystkiego zapomniałam jak się myśli.- Eee… nie specjalnie wiem.

-Nie myślałaś o tym wcześniej?- zapytał łagodnie, bez wyrzutu w głosie.

Nic nie odpowiedziałam tylko spuściłam głowę i jeszcze głupiej mi się zrobiło.

-A ty, Nicholasie?

Chłopak pobladł, przełknął głośno ślinę i odpowiedział drżącym głosem:

-M-mam jakąś misję do spełnienia…?

William pokiwał w milczeniu głową.

-Wszyscy mamy misję do spełnienia. Dusza każdego człowieka jest tworzona przez Boga w określonym celu. Każdy ma zadanie do wypełnienia. My przestąpiliśmy mury tego Zamku, aby pełnić funkcję sług. Pokornych posłańców mających za zadanie służenie innym ludziom. Nic więcej, a może aż tyle. Macie na tą chwilę jakieś pytania?

-Ta latarnia… Jak ją Jezus stworzył? Kościół rozumiem, wspólnota apostołów, Szymon Piotr, i tak dalej. Ale nie widzę tam żadnych latarni. Może to Maryja nią jest?- odezwała się Emma M.

-A co to za Światło?- rzucił jakiś chłopak.

Will uśmiechnął się z pobłażaniem.

-Już zapomnieliście gdzie przed chwilą byliście?

Coś mnie oświeciło.

-To święty Jan, prawda?- wyrwało mi się.- To on był pierwszym uczniem.

-No, tak!- potwierdził Chang.- Gdyby nie on, Jakub by nie podszedł.

-A reszta o Jezusie by się nie dowiedziała, bo tylko Andrzej i Jan słyszeli jak Chrzciciel nazwał Go Mesjaszem- uzupełniła dumnie Dora.

-A co w takim razie będzie światłem?- dopytywał się Will patrząc na mnie.- Tą złotą nitką?

Zastanowiłam się przez moment. Może przykład dla innych? Czym się charakteryzował ten apostoł…? Z tego co pamiętałam jako jedyny wytrwał do końca pod krzyżem…

-Wierność?- zaryzykowałam.

-Pokora- dodał Chang.

-Prostota serca.

-Posłuszeństwo.

William po każdej odpowiedzi zaprzeczał ruchem głowy.

-Zastanówcie się na moment. Idziecie w dobrym kierunku, ale to są dopiero odgałęzienia. Co jest głównym konarem?

-Czystość?

-Nie, to miłość.

Powiedziała to do tej pory milcząca dziewczyna o ciemniejszej karnacji i bardzo poważnym spojrzeniu.

-Zgadza się- potwierdził William.- Miłość.       

-Ale przecież każdy apostoł kochał Jezusa- wtrąciła jakaś dziewczyna.

-Każdy też był pokorny, posłuszny, prosty, wierny, łagodny- odparła jej na to tamta.- Nie wiem jak to wytłumaczyć… niektóre rzeczy po prostu trzeba przyjąć. Tak samo jak to, że Piotr został przywódcą, a nie ktoś inny, ale to nie znaczy że inni byli gorsi.

-No, to jest trudne- przyznała filozoficznie Emma M.

-Zależy dla kogo- powiedział Nick.

-To może to wytłumaczysz, skoro takiś mądry?

Myślałam, że Emma posiatkuje go wzrokiem.    

-Zrozumiecie wszystko w swoim czasie- uciął kategorycznie William.- Macie jeszcze jakieś pytania?

Chciałam się zapytać ile masz lat i czy jesteś człowiekiem, ale uznałam to za… no… nie na miejscu, więc wolałam siedzieć cicho. Inni chyba myśleli podobnie, bo nikt się nie odezwał.

-W takim razie na dzisiaj kończymy. Zobaczymy się jutro.

***

Kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie zostaliśmy sami. A mianowicie ja, ten drugi nowy i William, który kazał nam zostać.

-Rozluźnijcie się, czemu jesteście tacy spięci?- zagadnął kiedy wyekspediował ostatnią osobę przez okno.

Poprawiłam się nieco na krześle i uśmiechnęłam się (mam nadzieję że nie wyglądało to jak nerwowy grymas) na znak, że jestem wyluzowana. Tamten natomiast ani drgnął.

William usiadł na parapecie i rozbawiony patrzył na nas.

-Naprawdę jestem aż taki straszny, że mnie się tak boicie?

-Nie… wcale nie… to takie lekkie nerwy tylko- próbowałam nieudolnie ratować honor.

-Niech wam będzie- uśmiechnął się do mnie czarująco. Myślałam że się rozpłynę.- Jesteście nowi, ja jestem tak jakby nowy, więc można powiedzieć, że jedziemy na jednym wózku.

-Jak to?

-Po dość długiej nieobecności wróciłem do Zamku, Nick, a wierz mi, sporo się pozmieniało. Na przykład za moich czasów nie było Inicjacji…

Zaczęłam się porządnie denerwować, zresztą Nick również zbladł.

-… poza tym nie uczęszczałem zbyt często na lekcje, edukacja wyglądała nieco inaczej. Nic dziwnego, w końcu świat poszedł naprzód- wyczułam w jego głosie lekką gorycz.- Mniejsza o stare czasy, teraz chcę posłuchać waszych pytań, wątpliwości, może są jakieś niejasności…? Jesteście zupełnie nowi i nie chcę abyście się czuli totalnie zagubieni w świetle tego czego się ostatnio dowiedzieliście.

-Ja nic nie rozumiem- stwierdził prosto z mostu Nick .- Normalnie nic nie kumam. Czarna magia… Nie rozumiem.

-A ty Wiktorio?- zapytał mnie Will.

-Ja…eee…no…

-Przyznaj się, że też nic nie kapujesz- odparł niecierpliwie Nick.

-No dobrze- William wziął głęboki wydech- wszystkiego się dowiecie w swoim czasie. Życie będzie mijać, czas płynąć, doświadczenie powiększać lub zmniejszać zasoby mądrości. Przyznaję, to są trudne sprawy, szczególnie dla tych osób, które są szczególnie skrupulatnymi wyznawcami religii… ale to są przeszkody, które można pokonać.

-A co to za choroba?- a nuż odpowie?

Pokręcił głową.

-Nie, nie zrozumiecie. Wróćmy lepiej do tematu waszej Inicjacji. Po usłyszeniu waszych dzisiejszych wypowiedzi dochodzę do wniosku, że istnieje szansa na zrobienie z was prawdziwych sług- uśmiechnął się lekko.- Jednak najpierw wy musicie zdecydować, czy jesteście gotowi wyrzec się życia.

-Mamy umrzeć?- trochę się zaniepokoiłam.

-Dla świata- poważnie na mnie spojrzał.- Zastanówcie się. Przemyślcie to dobrze i powiedzcie mi, cokolwiek zadecydujecie. Dobrze?

-Jasne. Ekm.

Coś mi zaschło w gardle.

Nick tylko pokiwał głową.

William podszedł do okna i machnął ręką przed nim. Szyba zaczęła falować jak wzburzona tafla jeziora. Nie mówiąc do nikogo ani słowa pierwszy zanurzył się Nick. Chwilę się wahałam, ale w końcu wzięłam się w garść.

-Mam pytanie- zaczęłam nieśmiało.

William jeszcze raz machnął ręką i szyba się uspokoiła.

-Mów śmiało.

Usiadł na krześle i patrzył na mnie wzrokiem poważnym, ale zachęcającym do mówienia. Teraz kiedy nie było nikogo innego w pomieszczeniu poczułam, że cała płonę pod tym spojrzeniem. Również usiadłam. Jeszcze tego brakowało abym zemdlała!

-Ostatnio miałam niemiłą przygodę…

Przerwałam i spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.

-Słyszałem o niej.

-I… kim on był? Kim jest ten, który mnie uratował i dlaczego to zrobił, skoro jest zły? Kim są Anarchiści?

Uśmiech znikł z jego twarzy momentalnie. Dość długo zastanawiał się nad odpowiedzią.

-Nikt ci nie powiedział, prawda?- westchnął.- Mówią o nim Alexander Southman, znany jest jako najniebezpieczniejszy Anarchista. Dlaczego najniebezpieczniejszy? Bo jest najinteli-gentniejszy z nich, w dodatku posiada dużą swobodą działania i przed nikim się nie zwierza. Nikt nie wie co się dzieje w jego głowie, a on nikomu tego nie powie. Nie żyje ani Miłością ani Nienawiścią. Tak więc, ani Bóg ani Szatan, nie ma go na służbie. A może służy im obu? Nikt ci nie odpowie na pytanie dlaczego to zrobił, a nie ma sensu gdybać. Kim jest Anarchista, zapytałaś. To najciemniejszy z Ciemnych Duchów, nie żyje choć nie umarł. To nieszczęśnicy, którzy oddali swe człowieczeństwo w zamian za nieśmiertelność. Zniszczą cię jeżeli pozwolisz im podejść zbyt blisko, a nie będziesz umiała się bronić. Jest ich mnóstwo wokół ludzi opętanych. Nie myśl sobie, że człowiek opętany to tylko taki który wije się na widok krzyża, czy wody święconej. Każdy oddający cześć fałszywemu bożkowi- pieniądzom, władzy, urodzie- jest opętany.

-Straszne- wyszeptałam.

-Tak, to jest straszne- odparł poważnie i smutnie spojrzał gdzieś w przestrzeń.

Coś mnie jeszcze nękało.

-Można nie żyć ani Miłością ani Nienawiścią?

-Nie. Miłość jest źródłem Życia dla k a ż d e g o człowieka, Anioła czy duszy zbawionej. Nienawiść natomiast dla reszty.

-Ale sam powiedziałeś…

-Wiem co powiedziałem, ale to życie jakie on wiedzie nie jest życiem jakie ty znasz. Obyś nigdy nie poznała tego życia.

-Ty je znasz?

-Nie- pokręcił głową.- Jest zbyt przerażające abym mógł je sobie wyobrazić, czy choćby zrozumieć.

3

William wyszedł z pokoju w którym miała miejsce jego pierwsza lekcja. Zrobił głęboki wydech ulgi. Nie było najgorzej, ale czuł że mogło być lepiej. Nie spodziewał się, że rola nauczyciela w PREX uległa takim zmianom. Trudno, będzie i tak robił wszystko po swojemu.

Szedł korytarzem, który od kiedy sięgał pamięcią zawsze był zatłoczony. Cieszył się, że tu wrócił, mimo wszelkich trudności.

-Will!- piękny, złotowłosy młodzieniec w śnieżnobiałej szacie przedzierał się do niego przez strumień ludzi.- Mistrz cię prosi na rozmowę.

-Och, w porządku. Już coś przeskrobałem?

Anioł uśmiechnął się tak, jak tylko aniołowie potrafią.

-Jak samopoczucie po pierwszej próbie?

-Wydaje mi się, że rzuciłem ich trochę na zbyt głęboką wodę…- odparł zatroskany.- Zbyt wiele wymagam, a oni nie są w stanie pojąć tak wielu rzeczy! Zwłaszcza nowicjusze, wszystko tak nagle uległo zmianie w ich życiu a ja im nie potrafię wskazać punktów zaczepienia. Zamiast tłumaczyć to wszystko gmatwam! Beznadziejny ze mnie nauczyciel, Jessica jednak miała rację, to nie jest łatwe.

-A czego się spodziewałeś po pierwszej lekcji?- odparł Anioł kładąc prawą rękę na ramieniu strapionego Williama.- Człowiek uczy się na błędach, nie mogłeś wiedzieć jak będzie zanim nie stanąłeś naprzeciwko twoich podopiecznych. Nie martw się, może cię pocieszy to, że moim zdaniem dobrze się spisałeś.

Will spojrzał na niego z wdzięcznością zastanawiając się, co takiego uczynił, czyni czy dopiero uczyni, że zasłużył na pochwałę Anioła. Dla Aniołów nie istnieje czas, stąd te wątpliwości.

Złotowłosy młodzieniec dodał mu otuchy kolejnym uśmiechem i ruszył w swoją stronę. Pokrzepiony William już z lżejszym sercem pomyślał o spotkaniu z mistrzem.

 

Zapukał do drzwi, a gdy usłyszał zaproszenie wszedł do środka. Przez szerokie okno wpadało radosne światło słoneczne, a w gabinecie unosiła się świeża woń wiosny. Nawet przeglądający papiery mistrz wyglądał na zadowolonego z życia.

-O, witaj, mój drogi! Usiądź, proszę. Co do twoich lekcji, myślę że nie potrzebujesz wskazówek, ale musisz pamiętać, że co za dużo to niezdrowo również dla nauczającego- popatrzył na niego znacząco.- Ale chciałbym z tobą porozmawiać o czymś innym.

-O czym?

-O Alexandrze, rzecz jasna, a dokładnie o waszej ostatniej rozmowie.

-Och!- Will zarumienił się.

-Sądziłeś, że nikt nie będzie o niej wiedział? Nie musisz się martwić, nikt niepowołany o niej się nie dowiedział i nie dowie. Prosiłbym ciebie jednak, abyś tak w skrócie przedstawił mi czego się dowiedziałeś.

-Muszę?- spytał cicho.

-Musisz- odparł łagodnie mistrz.

William westchnął ciężko.

-Czego się dowiedziałem? Że bycie Anarchistą mu nie służy, że sprawa śmierci Colina jest bardzo skomplikowana, oraz że…- przełknął ślinę- na miejsce Alexa ktoś przyjdzie, wydaje mi się, że ta osoba już się urodziła. Ojcze, powiedz, czy on nie jest już jednym z Siedmiu Powierników?

-A co ci mówi twoje serce?

Zrobił niepewną minę.

-Że jest, ale przecież wszystko wskazuje na to, że jednak nie jest. Nie wiem co o tym myśleć.

Targany przez sprzeczne myśli oparł głowę na zgiętej ręce opartej na biurku.

-Nie myśl i słuchaj wewnętrznego głosu. Nie pozwól żeby coś mąciło twój pokój. Dlatego też pragnę, abyś nie brał udziału w śledztwie dotyczącym Colina i starał się omijać sprawy przy których kłębią się najciemniejsze chmury.

Will zrobił minę prawdziwego cierpiętnika.

-Musisz się skupić na swojej misji. To twoje zadanie.

-Będę posłuszny- odparł cicho spuszczając wzrok.

-Teraz pragnę abyś wypoczął dzień lub dwa w pewnej wioseczce włoskiej.

-Wypoczął? Przecież nie zdążyłem się jeszcze zmęczyć- w jego głosie było jedynie szczere zdziwienie.

Mistrz uśmiechnął się tajemniczo.

-Ten wypoczynek bardzo dobrze ci zrobi.

 

Rozdział V

Królestwo Upadłego Anioła

 

1

-Hej, Jess!

Zatopiona w myślach dziewczyna wróciła na ziemię i spostrzegła biegnącego w jej stronę Klausa. Chociaż się spieszyła to przystanęła i czekała aż ją dogoni.

-Możemy pogadać?

-Śledztwo musi chwilę poczekać, Klaus. Idę poprowadzić lekcję, na którą już jestem spóźniona.

-Lekcję? A przecież Will już wrócił.

-Tak, ale przed chwilą z nim rozmawiałam- jej spojrzenie odpłynęło w jakąś świetlistą dal. Potem mrugnęła i wzrok wrócił do Zamku.- W każdym razie on nie jest w stanie jej przeprowadzić i dlatego go zastąpię.

-Co on tam robił? Już drugi dzień po powrocie, a on nadal siedzi zamknięty w pokoju- zapytał zaintrygowany.

Jessica uśmiechnęła się błogo.

-Nic mi nie powiedział, ale nie musiał. Miał wszystko wypisane na twarzy. Och, gdy patrzyłam w jego oczy zobaczyłam to co on widział!

-Mówisz zagadkami.               

-Przepraszam, to po prostu nadziemskie uczucie. Piękne. Niewyobrażalnie piękne…

-Powiesz mi w końcu? Nie drocz się już- odparł z lekką urazą.- Nie pozwolili mi go odwiedzić…

-Mi również mistrz nie chciał pozwolić- Jessica coraz bardziej oddalała się od obłoków.- Są rzeczy, których nawet Powiernicy nie powinni widzieć. Ale wiesz Klaus, on widział się z Nim!

Klaus zaniemówił. Otworzył szeroko oczy. Wzrok mu gdzieś odleciał i uśmiechnął się na myśl o pewnym wspomnieniu.

-Co za szczęściarz- odparł bez cienia zazdrości.

-No… naprawdę muszę już lecieć.

Jessica poklepała stojącego nieruchomo Klausa po ramieniu i podeszła do drzwi od sali lekcyjnej zostawiając go rozkoszującego się błogą wizją.

Przed otworzeniem drzwi zrobiła parę wdechów, aby się ogarnąć.

-Witajcie- Jessica weszła do sali i uśmiechnęła się szeroko. Odpowiedział jej szereg ‘dzień dobry’, ‘cześć’, ‘witaj’ itd.

Czując roztaczającą się wokół atmosferę zaciekawienia, szybko sobie przypomniała co tutaj robi.

-Dzisiaj jestem na chwilowym zastępstwie i chciałabym tylko zrobić mały test…- wszyscy słuchali jej w wielkim skupieniu, lub z niepokojem (np. ja)-… jednak najpierw zadam wam pytanie, czy któreś z was czuje się na siłach, aby pełnić godność strażnika?

Wszyscy zaczęli patrzeć po sobie w podekscytowaniu.

-Proszę, niech chętni się zgłoszą.

Przez moment się wahałam czyby nie podnieść ręki, ale mój głos rozsądku mnie powstrzymał. Kim jest strażnik? W każdym razie chyba ktoś ważny, a ważni ludzie mają zawalone życie- pewnie ciągle jest wysyłany na jakieś misje, musi dużo wiedzieć itd., itp. Nie, to stanowczo nie dla tchórzliwej, głupiej nastolatki, której przed paroma dniami największym wyzwaniem był wybór koloru bluzki w Reserved.

-Bardzo dobrze, zaraz przeniosę nas na miejsce próby- rozejrzałam się. Tylko ja i jakaś jeszcze dziewczyna (o wschodnim typie urody i poważnym spojrzeniu) nie zgłosiłyśmy się.- Dziewczyny- zwróciła się do nas Jessica- może do czasu naszego powrotu oglądnęłybyście Zamek? Zina, mogłabyś zaprowadzić Wiktorię do co ciekawszych miejsc.

Zrobiłam kwaśną minę, ale Jessica już się odwróciła tyłem i zaczęła machać ręką przed oknem.

-Chodź- Zina pociągnęła mnie za rękaw i wyszłyśmy z pomieszczenia.

Głupio się czułam. Byłam pewna, że teraz wszyscy mnie wezmą za mięczaka. Miałam ochotę się usprawiedliwić, ale nie miałam przed kim! Nawet moja towarzyszka zdawała się kompletnie niezainteresowana… Szłyśmy w milczeniu, mijałyśmy mnóstwo ludzi, widziałyśmy coraz to nowe korytarze- jak w średniowiecznym zamku, nowoczesnym biurowcu, eleganckim hotelu…

-Kim jest strażnik?- zapytałam kiedy obserwowanie otoczenia totalnie mnie znudziło.

Zina lekceważąco wzruszyła ramionami.

-W sumie nikt ważny. Nie gra żadnej istotnej roli, ale ma ciężkie życie. Jest tak jakby przywódcą naszej grupy- rekrutów. Coś jak przewodniczący klasy. Dzięki temu, że on jest możemy wychodzić w teren.

Ciekawe, to w sumie nic trudnego… ale zawsze jest jakiś haczyk.

-A dlaczego jego życie jest ciężkie?

-Ciemniaki robią wszystko aby nas osłabić. Strażnik jest kimś, a oni lubią skupiać się na tych, którzy są kimś, więc całą chmarą rzucają się na niego zamieniając jego życie w piekło. W tym tkwi niebezpieczeństwo. Niewielu było strażników w historii, którzy to wytrzymali. Większość z nich została świętymi męczennikami. Tak średnio, strażnik pełni swoją funkcję przez dziesięć lat.

Przełknęłam ślinę.

-Co się z nim później dzieje?

Wzruszyła ramionami:

-Zostaje zamordowany, popełnia samobójstwo, świruje i trafia do zakładu dla obłąkanych albo zwyczajnie rezygnuje.

Wypuściłam powietrze i zaczęłam się w duchu chwalić, że nie podniosłam ręki. Tak też myślałam, że ten haczyk gdzieś jest!

Po chwili zobaczyłyśmy Williama. Wyglądał na promieniującego szczęściem, a kiedy nas zobaczył posłał nam tak zniewalający, życzliwy uśmiech, że zaparło mi dech w piersiach.

-Witajcie, co tu robicie?

-Jessica zabrała resztę na test na strażnika- odpowiedziała mu Zina.

-A wy dlaczego nie poszłyście?

W jego głosie nie było ani wyrzutu, ani złośliwości (na które jestem wyczulona) tylko ciekawość.

-No cóż- zaczęłam- nie wiedziałam kim jest strażnik i wolałam się nie pchać na ślepo.

-A ty, Zino?

-Byłam nim już kiedyś i to mi wystarczy.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Mogła mi wcześniej powiedzieć!

-Miałem przyjaciółkę, która była strażnikiem… i nigdy jej nie zazdrościłem. Czy pozostali wiedzą przynajmniej w co się pakują?

-Tak. Zaraz po śmierci Colina Jessica zrobiła nam spory wykład o życiu strażnika i powiedziała, że wkrótce odbędzie się egzamin i do tego czasu mamy to przemyśleć. Wydaje mi się, że wszyscy to przemyśleli.

Nicka wtedy jeszcze nie było, a się zgłosił. Nie powiedziałam tego na głos, aby nie było że mu zazdroszczę. Zaraz, czego mogę mu zazdrościć? Może sławy… Otrząsnęłam się z tych głupich myśli i skupiłam się na słowach Williama.

-…więc może gdzieś się przejdziemy? Mam na myśli gdzieś na zewnątrz- dodał uspokajająco.

-Do jakieś epoki historycznej?- zapytała Zina.

-Dokąd zechcecie.

Zanim zdążyłam pomyśleć Zina odparła:

-Chciałabym zobaczyć Starożytny Egipt.

Nauczyciel zmrużył oczy, a świetlista aura nieco przygasła.

-Skąd te zainteresowanie Egiptem?

-No cóż, Colin mnie zaraził swoją pasją- odparła lekko się rumieniąc.

Po chwili namysłu, odparł tonem, pozbawionym wcześniejszej radości:

-Dobra, jak powiedziałem tak też zrobię. Chodźcie.

Kiedy doszliśmy do korytarza z windami Will podszedł do jednego z monitorów i zaczął wywijać palcem. Drzwi najbliższej windy otworzyły się.

-Będziemy niewidzialni i niesłyszalni, więc uważajcie na ludzi. Starajcie się na nich nie wchodzić.

Potem weszliśmy do kabiny i… porwała nas zawrotna prędkość.

Gdy z niej wyszliśmy oślepiło nas słońce i przez dłuższą chwilę staraliśmy się przystosować do światła.

To co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach. Piramidy. Lśniły pięknym białym blaskiem… A wokół nich rosła soczysta, krótko ścięta zielona trawa. Takiego trawnika nie ma nawet mój sąsiad. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam Egipt w którym byłam dwa lata temu na wakacjach. Drzewa, niezwykłe ptaki… I ani śladu pustyni bez życia.

-A niech to.

Wybita z transu popatrzyłam na Williama, to samo zrobiła Zina.

-Co proszę?- zapytała go.

-Przepraszam, wymsknęło mi się.

Był strasznie blady. Odwrócił się do tyłu. Podążyłyśmy za jego wzrokiem i ujrzałyśmy grupkę ludzi w białych prześcieradłach zmierzającą w naszą stronę.

-On tu jest… Musimy stąd jak najszybciej się wynosić. Jesteśmy zbyt wcześnie.

-Przywołać windę?- zaproponowała zaniepokojona Zina.

-Nie przybędzie, nie tutaj. Biegnijcie za mną w stronę piramid, najszybciej jak tylko potraficie!

Spoko, to tylko z osiemset metrów na oko… Bywały dłuższe dystanse.

Puściliśmy się sprintem. Najszybciej zadyszkę dostała Zina. Will musiał chwycić ją za rękę i niemal ciągnąć, ale i tak trzymaliśmy równe tempo. Kiedy dobiegliśmy do jednej z piramid, przystanęliśmy.

-To… nie ta- wysapał Wiliam- to ta następna.

Spojrzałam na piramidę, którą wskazał palcem i doznałam szoku.

-Cztery! Tu są cztery piramidy!

Zina przetarła oczy i rozglądnęła się.

-Niesamowite- wyszeptała.

-Dosyć zachwycań. Biegiem!

Znowu biegliśmy, tym razem mieliśmy trochę bliżej. Kiedy stanęliśmy na rogu budowli, Will zapytał:

-W którą stronę- lewo czy prawo…?

-Nie wiem- odparła zmordowana Zina. Była już cała purpurowa z tego wysiłku.

Niewiele myśląc poszłam na prawo, po paru krokach dostałam nudności i strasznych zawrotów głowy. Pospiesznie się wycofałam idąc tyłem, ale straciłam równowagę i padłam na plecy. Dosłownie widziałam gwiazdki przed oczami.

-Nie w prawo- powiedziałam wciąż oszołomiona.

Poczułam elektryczny wstrząs a potem silne pociągnięcie ku górze. Od razu gwiazdki zniknęły i wróciłam do normy.

-W takim razie w lewo- powiedział William nie puszczając mojej ręki.- Tym razem powoli, bez pośpiechu. Zbyt gwałtowne dostarczenie pozytywnej energii jest tak samo niebezpieczne jak działanie tej negatywnej.

Z każdym krokiem czułam się coraz lepiej. Nawet Zina szybko wróciła do swoich normalnych kolorów. Tylko Will wydawał się być nadal niezdrowo blady. Już się chciałam go zapytać, co go tak martwi i skąd ta ucieczka, ale wtedy naszym oczom ukazało się wejście do piramidy.

-Chodźcie za mną.

Szłyśmy więc za nim w całkowitym milczeniu. Chłód i ciemność- tylko tyle pamiętam z tej wędrówki tymi korytarzami. W końcu ujrzeliśmy dość dużą salę, całą wyłożoną marmurem- ściany i podłoga- pokrytym dziwnymi znakami, którymi na pewno nie były hieroglify, ani nic co by mi się kojarzyło z Egiptem. Na środku natomiast był okrąg a w nim pionowa wiązka…hm… jakieś energii o średnicy co najmniej dwóch metrów. Ciągnęła się ona w górę. Nie wiem czy dotykała sufitu, bo sufitu również nie było widać.

Podeszliśmy do tej wiązki i stanęliśmy.

-Co to jest?- zapytałam.

-Przejście. Prowadzi do każdego miejsca w Universum- odparł William.- Skupcie się na miejscu w którym chcecie się znaleźć. Potem jak najszybciej udajcie się do PREX i…

-Zaraz!- przerwała mu Zina, ale on ją olał:

-…powiedzcie, że wylądowaliśmy w strefie zero i że on tutaj jest.

-Ty idziesz z nami!- powiedziała surowo Zina.

Zacisnął wargi.

-Chciałbym, ale nie mogę… On by mnie nie puścił.

Obie nic nie zrozumiałyśmy.

-No dobrze- powiedziała siląc się na spokój Zina- idziemy sprowadzić pomoc.

Nic nie odpowiedział.

Zina chwyciła moją dłoń i obie zanurzyłyśmy się w tej dziwnej, bezbarwnej energii. Podróż przypominała jazdę windą, z tą różnicą, że tu nie było windy. W każdym razie przynajmniej przez pierwsze dziesięć sekund. Potem poczułam że coś się oplata wokół moich nóg i ciągnie ‘w dół’, a ponieważ nadal trzymałyśmy się za ręce, Zina spadała razem ze mną. Nie myślałam wówczas ani trochę. Automatycznie wyrwałam się z uścisku Ziny. Ona poleciała natychmiast ‘do góry’, a te dziwne sznury całą mnie oplotły i tak szybko jak się wznosiłam teraz opadałam. Już myślałam, że będzie po mnie, ale skończyło się na kilku siniakach spowodowanych twardym lądowaniem w sali, z której przed chwilą chciałam się wynieść.

Nagle poczułam dziwny chłód posadzki. Wtedy ze zgrozą uświadomiłam sobie (aż wstyd mi napisać), że jestem całkowicie naga, nie miałam nawet bielizny. Mimo że nikogo w pobliżu nie było myślałam, że spłonę ze wstydu. Na szczęście spostrzegłam stół, a na stole obrus. Był stanowczo za długi i nieco ciężki, ale zawsze coś.

Wyszłam z komnaty i zaczęłam się błąkać po korytarzach. W końcu trafiłam na marmurowy korytarz oświetlony dziwnym, zielonkawym światłem. Na ścianach znowu nie było żadnych hieroglifów, tylko kolejna seria kształtów geometrycznych, pionowych i poziomych linii i dziwnych rysunków, z których niewiele się domyślałam. Nawet nie zauważyłam kiedy ten dziwny tunel się skończył. Przede mną stała ściana ze złotym napisem: „Pierwsze z pośród trzech”, a pomiędzy mną a ścianą lewitowała w pozycji pionowej srebrna włócznia. Stałam i jak głupia wpatrywałam się to w napis, to w włócznię.

Potem usłyszałam kroki. W moją stronę zbliżał się powoli chłopiec, mający na oko dziesięć lat, niski, w białej szacie i piękną czupryną złocistych loków. Cała jego postać lśniła. Był piękny. Powiedziałabym, że to Anioł, gdyby nie całkowicie czarne i puste oczy. One mnie przeraziły.

Nie patrzył na mnie, wpatrywał się w włócznię.

-Piramidy mają jedną tajemnicę, a ten kto ją posiądzie nigdy nie zgubi drogi do upragnionego celu.

-Co to za tajemnica?

Głos miał przyjemny, spokojny, wręcz zachęcający do rozmowy.

-Ja ją posiadam. Kto chce ją posiąść musi otworzyć bramę i złożyć ofiarę. Cena nie jest wygórowana, w zamian pragnę jedynie krwi niewinnej przelanej ręką czystej osoby. Klucz natomiast może dzierżyć jedynie mój kapłan. Nikt inny nie ma prawa go użyć.

-Kluczem jest włócznia?

-Szybko się uczysz. Chodź, znam wyjście.

Chłopak odwrócił się i poszedł. Przez moment się wahałam, ale poszłam za nim.

2

William stał i patrzył jak obie dziewczyny znikają w tunelu czasoprzestrzennym. Westchnął i przetarł czoło. Nie mógł oprzeć się myśli, że wpadł w pułapkę, niekoniecznie zastawioną na niego, z której nie ma szans się wydostać. Taka jest prawda. Do Strefy Zero dostać się jest łatwo, ale gorzej z powrotem. Dobrowolne wejście do tunelu jest samobójstwem. To tak jakby podpisać cyrograf. Dziewczyny nie weszły dobrowolnie. Zmusił je do tego. I tak będzie z nimi kiepsko, ale miał nadzieję, że pan tego miejsca wpadnie w euforię na jego widok i nie będzie miał większej ochoty na dogłębne torturowanie dwóch nastolatek…

-Jeśli chcesz wejść do tunelu nie będziemy cię zatrzymywać, w przeciwnym razie zapraszamy do świątyni.

William odwrócił się. Ujrzał grupkę kapłanów i kapłanek w białych szatach, z całkowicie ogolonymi głowami.

Nic nie odpowiedział. Egipcjanie wzięli milczenie za zgodę na udanie do świątyni. Otoczyli go i szczelnym kordonem wyprowadzili z piramidy, a następnie doprowadzili po długim, milczącym marszu do kolistej budowli bez dachu. Składała się ona z paru okręgów współśrodkowych oddzielonych od siebie blokami skalnymi lub rzędami kolumn. Wszystko było białe, poza trawą, która stanowiła posadzkę w ostatnim środkowym kole. Pod kolumnami siedzieli lub stali kapłani egipscy. Było ich nieco ponad sto. Na samym środku natomiast stał kamienny stół, który William widział już po nie raz w swoim życiu. Przełknął ślinę. Na ogół to on zawsze grał rolę tego, który ratuje innych przed śmiercią na takich ołtarzach. No cóż, życie bywa przewrotne.

Kapłan, który jako jedyny posiadał laskę, wstał i przemówił do tych którzy przyprowadzili Willa:

-Macie pewność, że to ta osoba? Nie chcę narażać nas na konsekwencje pomyłki.

-Jesteśmy tego pewni, o najwyższy kapłanie, znał drogę do tunelu ale do niego nie wszedł.

-Może motywował go strach, przed nieznaną siłą? Odpowiedz przybyszu, dlaczego nie wszedłeś do tunelu?

Zagryzł wargi i nie odpowiedział. Zasada nr 1- ograniczać rozmowy z wrogiem do zera.

-Odpowiedz.

Najwyższy kapłan wskazał na niego laską. William zgiął się wpół i osunął na kolana. Schylił głowę, zacisnął powieki, a dłonie wszczepił w trawę, ale nie wydał z siebie żadnego jęku.

Wszyscy zgromadzeni natomiast wydobyli z siebie westchnienie zdumienia i uznania. Nawet sam główny kapłan się zdziwił. Oparł laskę z powrotem na ziemi i rzekł:

-Tak, przyznaję, to właściwa osoba. Przyprowadźcie go na ołtarz, lepiej będzie jeśli nie okażemy zwłoki.

Dwóch Egipcjan chwyciło Willa za ramiona i podnieśli. Otworzył wówczas oczy i pozwolił się im prowadzić. Jeżeli wcześniej był blady, to teraz jego twarz stała się trupio blada, wręcz sina, i cała lśniąca od potu. Mózg jednak nadal pracował. Czekali na kogoś… Ale nie na mnie… Na kogo w takim razie?

Podniósł wzrok i spojrzał nieco na lewo. Ujrzał go. Po jego plecach przebiegł paraliżujący dreszcz na widok tych fosforyzujących, lśniących czernią oczu i uśmiechu tryumfu. Wtedy też ujrzał ją… serce zamarło mu na moment i mózg przestał pracować. Przeżył prawdziwy szok. Obok niego stała Wiktoria. Ich spojrzenia się skrzyżowały.

-William!

Krzyknęła i chciała podbiec ale tamten chwycił ją za rękę. Stanęła nieruchomo i w przerażeniu patrzyła na Williama.

Wszyscy spojrzeli wówczas w tamtą stronę. Gdy zebrani kapłani ujrzeli go oddali mu pokłon czołami dotykając ziemi. Nawet ci prowadzący Willa puścili go i się skłonili. William z trudem utrzymał równowagę, ale stał w miarę prosto. Zauważył z satysfakcją, że tryumf znikł z twarzy króla, a na jego miejscu pojawiło się poirytowanie. Spojrzał na chwiejącego się Williama. Po chwili jednak uśmiech znowu się pojawił, z tym że, tym razem bardziej zajadły i drapieżny.

-Wstańcie! Przyznaję, że wasz bóg, raduje się widząc swoich wiernych wyznawców i pochwala wasze czyny, jednak słyszałem, że umowa jaką zawarliście daje wam prawo wyboru. Macie zabić przybysza lub utrzymać go przy życiu.

-Najjaśniejszy…- zaczął kapłan z laską, ale nie pozwolił mu dokończyć.

-Rozumiem, chcieliście dodać mi chwały przelewając krew jakże mi miłą, jednak zawsze miałem pewną słabość do zdolnych ludzi, a tak się składa, że nasz gość do takowych się zalicza, nieprawdaż panie Santi?

William uniósł dumnie głowę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

-Otóż zawsze chciałem poznać tego, którego sława znana jest w całym Universum. Zawsze chciałem zobaczyć jak walczy ten, o którym mówi się, że w szermierce dorównuje, o ile nie przewyższa, samego Michała.

Imię Archanioła wypowiedział z potężną nutą nienawiści. Wszyscy ją poczuli. Nawet kapłani zaczęli tracić pewność siebie.

William nic nie mówiąc spojrzał na niego surowo, a jego szmaragdowe oczy zalśniły nieziemskim blaskiem.

-Nic nie odpowiadasz?- spytał poirytowany.- Zatem zgadzasz się na walkę.

Na jego twarzy zakwitł prawdziwie cyniczny uśmiech.

-Wypuścisz Wiktorię- odparł Will spokojnym głosem, pełnym mocy. To nie było żądanie. To był rozkaz.

Uśmiech zniknął w przeciągu milisekundy, a blask bijący z oczu przygasł. Chłopiec stał z kamienną twarzą, a z oczu sączyła się esencja nienawiści. Nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Po prostu przyjął do wiadomości te słowa. Chwila milczenia nie trwała długo. Oczy ponownie zajaśniały fosforyzującą czerwienią, a wargi wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.

-Otóż niniejszym, ogłaszam, że jutro o wschodzie słońca odbędzie się pojedynek na śmierć i życie… Pomiędzy Zantufaną, naszą niepokonaną wojowniczką, a…- zrobił nagle przerwę i uśmiechnął się złośliwie- chłopcem na posyłki swej własnej fantazji, która go zdradziła. Zdradziła, słyszysz?- Will spuścił wzrok i wpatrzył się w swoje buty.- Zawsze możesz zwrócić się o litość do kogoś, kto cię nigdy nie opuści. Zawsze.- Te ostatnie słowa wypowiedział aksamitnym, cichym głosem, następnie dodał głośniej:

- Do czasu pojedynku, naszego więźnia proszę zaprowadzić do odpowiedniego pomieszczenia i zaopatrzyć w wodę. Niech się odświeży.

 

William leżał w jakimś wilgotnym, ciemnym pomieszczeniu, ulokowanym pod ziemią. Bez okna, posłania, niczego. Na kamiennej posadzce stał tylko on i kubełek zimnej wody. Nawet nie patrzył w stronę wiaderka. Strasznie chciało mu się pić, czy choćby obmyć twarz, ale wiedział, że nie dali tu tej wody aby go wzmocnić. Jest skażona jak cała ta kraina. Ciemność, nieprzenikniona ciemność i ani śladu drobnego chociażby promienia Bożej Miłości. To strefa zero. To świat w którym rządzi zbuntowany Anioł, najpiękniejszy ze wszystkich Aniołów. Ulubieniec Boga.

Przewrócił się na drugi bok. Zginie. Na pewno zginie. Jeszcze nigdy nie walczył bez tego nieziemskiego wsparcia. Tamten o tym wiedział. Tak samo jak wiedział to, że bez tego ‘wsparcia’ święty Michał nigdy by go nie pokonał. Ech, ale zawsze trzeba mieć nadzieję. W końcu znalazł się tutaj z woli samego Jezusa, a On nigdy się myli, więc cokolwiek by się nie stało, nie będzie się przejmował. Wszystko jest w rękach jego Pana.

Przymknął oczy. Nie czuł tej kojącej bliskości, którą odczuwał na samo wspomnienie Zbawiciela. Pustka. Pozostała jedynie pustka…

Zacisnął pięści, ale nie mógł powstrzymać wzbierających łez.

3

Siedziałam tuż obok tego przerażającego kogoś kreującego się na dziesięciolatka. Usiłowałam sobie przypomnieć o czym to tak mówił do mnie ubiegłej nocy, stał przy oknie i mówił, i mówił swym hipnotycznym głosem i tyle pamiętam. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Musiał mi pewnie nieźle zaczadzić mózg…

Wszyscy zgromadzili się wokół okrągłego placu, mającego około 20 metrów średnicy. Oprócz kapłanów zauważyłam też ludzi w bardziej kolorowych strojach. Doszłam do wniosku że to cywile.

-Wiesz…?

-Nie- odburknęłam przerywając mu.

Uśmiechnął się słysząc niechęć w moim głosie:

-Wiesz, że niezależnie od wyniku pojedynku odeślę cię do domu?

Myślałam, że się przesłyszałam.

-Dlaczego nie wcześniej?

Zachichotał cicho. Tak jakby tylko czekał aż zadam te pytanie!

-Miałbym cię pozbawić tak wspaniałego widowiska?

Po moim ciele przebiegły fale dreszczy… Nagle poczułam strach… Irracjonalny, paraliżujący strach. Dlaczego dopiero teraz do mnie doszło z kim mam do czynienia?

-No, nareszcie zrozumiałaś że należy się mnie obawiać.

Wstałam i w jednej chwili ogarnął mnie zew samoobrony… Uciec byle jak najdalej!

-Zostawisz go tu samego?

Przystanęłam w połowie kroku.

-Zdajesz sobie sprawę, że przez dość długi nie będzie widział żadnej życzliwej mu twarzy?- kontynuował, uśmiechając się cynicznie.- W Otchłani, niestety, cierpię na ich deficyt.

Nie mogłam pojąć o co mu chodzi.

-Nie rozumiesz, prawda? Nikt ci nie powiedział, że ten kto straci życie na mojej ziemi, należy do mnie po śmierci?  

-Kłamiesz…- odparłam cicho, sparaliżowana przerażającą perspektywą.

-Oho, zaraz się rozpocznie.

Miał rację. Na placu była już dziewczyna- cała w ochraniaczach, a na klatce piersiowej miała zbroję. Wyglądała groźnie. Potem wszedł William. W zabrudzonej czarnej koszulce i skurzonych jeansach które miejscami nosiły plamy od trawy. Nadal był trupio blady. Jednak spojrzenie miał dumne, choć radością nie tryskało. Jakiś kapłan wręczył im miecze. Kiedy już sobie poszedł, Will uśmiechnął się do mnie pocieszająco, a ten drań zarządził rozpoczęcie walki. Ja nadal stałam jak wmurowana, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Wojowniczka rzuciła się Williama z krzykiem, on sparował jej atak, ale nie wytrzymał uderzenia i cofnął się o parę kroków. Tak to potem mniej więcej wyglądało. Ona waliła, krzyczała i skakała, on spokojnie je blokował. Lecz z czasem ona nabierała na sile, a Will je tracił. Nie wyglądało to najlepiej, a w moim umyśle gromadziły się czarne chmury.

Ugodziła go dotkliwie w prawe ramię, a potem przejechała końcem klingi po jego brzuchu. Rana nie mogła być głęboka, bo w porę się cofnął, ale na tyle dotkliwa, że osunął się na ziemię. Jednak zanim upadł, podciął nieuważnej przeciwniczce łydki w miejscu gdzie nie sięgały ochraniacze.

Publiczność wstrzymała oddech. Oboje leżeli na ziemi.

-Przerwa!

Zarządził niezbyt zadowolony z przebiegu pojedynku drań (nie zamierzam nazywać go inaczej). Kiedy zobaczyłam chyba z pięć osób spieszących na plac do wojowniczki nieco się wkurzyłam i zapomniałam o strachu.

-Co to ma być?- powiedziałam z wyrzutem.- A do niego nikt nie podejdzie? To ma być pojedynek? A gdzie choćby pozory że to fair play?

-Najwidoczniej nikt do niego nie chce podejść- odparł rozdrażniony.

-W takim razie mi pozwól. Proszę.

Popatrzył na mnie zdumiony, potem na leżącego na ziemi Williama. Chyba nie dawał mu nawet minimalnych szans na zwycięstwo, bo powiedział:

-Idź, masz dwie minuty.

Nie czekałam aż się rozmyśli.

Podbiegłam do Willa i pomogłam mu wstać. Oderwałam skrawek materiału z białej szaty, w którą byłam ubrana, i obtarłam mu twarz.

-Więcej wiary. Uda ci się ją pokonać, ona wali tym mieczem jak cepem!- powiedziałam przyglądając się rozciętemu ramieniu. Zobaczyłam nieźle uszkodzony mięsień. Zacisnęłam wargi i starałam się jakoś zmniejszyć tempo upływu krwi.

-Nie ma Go tu, Wiktorio, nie ma, a ja nie mam sił…- mówił cicho, bardzo cicho.

-Kogo nie ma?- zapytałam również szeptem.

-Boga.

Wpatrzyłam się w jego oczy. Ten niesamowicie odcień na pograniczu błękitu i zieleni, niczym lazur oceanu…

-Bzdura- strofowałam go starając się nie patrzeć mu więcej w oczy.- Bóg jest wszędzie, gdzie chce być. To znaczy, że Bóg cały czas jest w tobie, z tobą i jest tu i teraz, pomimo twoich wątpliwości. On tu jest, ja… ja chyba go czuję.

Mówiłam chyba średnio przekonywująco bo uśmiechnął się z pobłażaniem. Siła racjonalnego umysłu nie pomogła… no cóż, dopiero teraz doszło tak dobitnie do mnie, że zaraz mogę stracić niedoszłego przyjaciela. Zrobiło mi się tak strasznie ciężko na sercu… a na samą myśl że po raz ostatni widzę tą głębię jego spojrzenia… rozpłakałam się.

-Hej, nie płacz- powiedział na wpół zdziwiony, na wpół wzruszony.

Przytulił mnie do siebie. Zawyłam jeszcze głośniej.

-Nie możesz umrzeć, przynajmniej nie tutaj! On… on powiedział… że jeśli…jeśli…

-…jeśli umrę to moja dusza zostanie uwięziona w Piekle?

-Powiedz, że to nieprawda.

Nic nie powiedział.

-Czy naprawdę niezależnie od… końca… on mnie uwolni…?

-Tak.

-To wygraj tą walkę!- wybuchnę łam nową porcją łez.- Pokaż mu, że nie on tu jest wielki.

-Spójrz na mnie!- powiedział puszczając mnie.- To cud, że jeszcze w ogóle stoję, a ty mówisz o wygrywaniu?

-Chlip… ale jesteś Aniołem…

Nie zdążył odpowiedzieć na moje ostatnie słowa, bo wojowniczka znowu zaatakowała. William brutalnie odepchnął mnie na bok. Zdziwiłam się że ma jeszcze taką krzepę.

-Idź na bok!- krzyknął, a ja nie dałam sobie tego dwa razy powtarzać.

To się nazywa fair play drania. Odeszłam parę kroków ale nie zeszłam z placu. Chciałam być blisko Williama.

Z dumą stwierdziłam, że moje słowa odniosły nieoczekiwany skutek. Zresztą zauważyła to też cała widownia. W pierwszej rundzie nie szczędziła szyderczych wygwizdań, teraz zamilkła. Ja też patrzyłam i aż szczęka mi opadła. To co było wcześniej to był pikuś. Teraz rozpoczął się pojedynek.

Wojowniczka przestała walić jak cepem z odległości paru kroków, a William przestał ograniczać się do sparowań i już się nie cofał.

Obrót, cięcie, sparowanie i znowu atak… Stali niemal w jednym miejscu, nie odchodzili od siebie dalej niż na krok. Byli tak blisko siebie, że ktoś mógłby pomyśleć, że tańczą walca… Ale szczęk mieczy, który co sekundę rozdzierał ciszę rozwiewał wszystkie wątpliwości. Ten, kto pierwszy nie wytrzyma tego tempa zginie. To wiedzieli wszyscy. Parę minut temu ci sami wszyscy powiedzieliby, że William nie ma szans, ale teraz nikt nawet nie ośmieli się mieć takiej nadziei.

Po dwóch minutach tej morderczej wymianie cięć, William upadł na ziemię (wstrzymałam oddech), zrobił przewrót w tył i podniósł się z ziemi, a w ręce trzymał dwa miecze. Jego przeciwniczka stała i mrugała oczami jakby nie wiedziała, co się stało. Oniemiała jak zobaczyła Williama z jej mieczem. On podszedł do niej i przyłożył jej klingę to krtani.

-Kto zwyciężył?- zapytał.

-Ty, panie- odparła padając na kolana i schylając głowę.- Jeszcze nikt mnie nie pokonał, ale nie czuję hańby, bo zaiste jesteś najlepszy. Teraz dokończ dzieło.

Chłopak odsunął miecz na bezpieczną odległość.

-Wstań, nie wolno ci klęczeć przed człowiekiem.

Posłusznie wstała, lecz z lekkim wahaniem. Przez chwilę siłowała się sama ze sobą, ale ostatecznie podniosła również głowę. W jej oczach wpatrzonych w Willa widać było niemy podziw i szacunek.

William odwrócił się od niej i podszedł do drania. Wbił oba miecze w ziemię i powiedział:

-Pojedynek dobiegł końca.

-O nie, Williamie, on się dopiero rozpoczął.

W tym samym momencie poczułam, że się rozpływam w powietrzu… Dosłownie… Zaczęłam znikać…

 

Rozdział VI

„O Panie, jam Twój sługa”

 

1

Otworzyłam oczy. Leżałam we własnym łóżku, we własnej piżamie i we własnym pokoju. Przez moment nawet odnosiłam wrażenie, że nie ma w tym nic dziwnego… spałam i obudziłam się z przykrego snu. Jednak tylko przez moment, bo chwilę później dostrzegłam bladego Artura siedzącego na krześle i wpatrującego się we mnie.

Jak tylko go dostrzegłam on wstał i przywołał windę. Domyśliłam się, że wcześniej musiał zapatrywać się w łóżko, które do tej pory było puste…

-William!- zerwałam się na równe nogi.- Musimy go natychmiast ratować! Jest w Egipcie! W bardzo kruchym stanie! Mu…

-Chodź- uciszył mnie kategorycznym aczkolwiek spokojnym głosem.- Nie musisz się już denerwować.

Otworzył drzwi metalicznej windy i zrobił gest zapraszający do środka.

Nieco uspokojona weszłam do niej, a przewodniczący zaraz za mną. Pomknęliśmy w przestworza, ale tym razem ta jazda mi się dłużyła… Nie ma czasu na takie fruwajki! Trzeba działać!

W końcu wyszliśmy z windy. I tu spotkało mnie pierwsze zaskoczenie. Korytarz był… pusty. Coś niesamowitego. Usłyszeć na tym korytarzu ciszę…

-Witaj Arturze, Wiktorio.

-Klaus.

Artur schylił głowę na powitanie do nadchodzącego.

-Mam stawić się u mistrza?

Klaus pokręcił głową.

-Jest na Audiencji. Nie wiemy kiedy wróci. Poszedł już jakiś czas temu, ale to różnie trwa.

-Co z drugą dziewczyną?

-Już odtransportowałem Zinę bezpiecznie do domu.

-Jakieś nowiny?

Klaus załamał bezsilnie ręce.

-Czekamy na choćby najmniejszy promyk nadziei.

Tego już było dla mnie za wiele.

-Jakie promyki nadziei?- wypaliłam oburzona.- Wysłać jakiś oddział szturmowy pod piramidy i zapłonie cały stos nadziei!

Artur położył mi rękę na ramieniu usiłując uspokoić:

-To nie jest takie proste. W ten sposób zaprzepaścilibyśmy ostatnie szanse ratunku. Nie martw się, wszystko dobrze się ułoży.

-Niby jak? Ja widziałam jak walczył… Ile krwi! On jest wykończony! A ten padalec chce go zabić! I…

-Już dobrze- przerwał mi Klaus.- Bóg panuje nad sytuacją.

Miałam co do tego pewne wątpliwości ale już wolałam się nie kłócić.

Artur wykorzystał moment mojego wyciszenia i poprowadził mnie w głąb korytarza. Rozpoznałam go… Otworzył drzwi i weszliśmy do przytulnego gabinetu. W kominku wesoło trzaskał ogień.

-To gabinet mistrza. Usiądź i chwilę poczekaj- Artur wskazał na jedno z dwóch krzeseł.- Zaraz ktoś tu przyjdzie.

Kiedy usiadłam drzwi już szczęknęły za wychodzącym przewodniczącym. Zostałam sama  w przytulnym pomieszczeniu. Skąd ta opieszałość w ich działaniu? Nie mogłam tego zrozumieć… I nikt mnie o nic nie pyta! A tyle miałabym do powiedzenia!

Usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Odwróciłam się i ujrzałam Lucy Magellan ze szklanką w ręku.

-Wypij- podeszła do mnie i podała szklankę.

Jednym haustem wypiłam całą zawartość. Bez zadawania pytań.

-To woda!- byłam zaskoczona prostotą napoju.

-Zgadza się- przytaknęła Lucy.- Widzę, że byłaś spragniona. Chodź, zaprowadzę cię do wind ewakuacyjnych.

-Och- jęknęłam zawiedziona.- To już nikt nie chce usłyszeć, co mam do opowiedzenia?

Tak szybko mam sobie stąd pójść? Nie ma mowy!

Kobieta uśmiechnęła się smutno i pogładziła mnie po głowie.

-Moje dziecko… Myślisz, że wiesz więcej od nas?

Zdziwiło mnie to.

-Ale was tam nie było. To działo się przed chwilą! A poza tym, kiedy zostałam zaatakowana przez te wampiry to mnie dokładnie wypytywaliście! A teraz nic?

-Cieszymy się, że wróciłaś stamtąd żywa. To nam wystarczy. Teraz naszym jedynym zmartwieniem jest sprowadzenie tu Williama, ale… na to nie mamy żadnego wpływu. Nic na razie nie możemy zrobić. Nic, dopóki nie wróci mistrz i nie zadecyduje. Najpierw go uratujemy, a potem będziemy zadawać pytania.

Umilkłam, a po mojej głowie zaczęły się snuć czarne myśli…

Nagle ktoś wpadł do gabinetu. Tym kimś była jakaś kobieta w błękitnej sukni.

-Mistrz powrócił.

-Już idę- odparła Lucy.- Jednak odprowadzę najpierw Wiktorię.

-Sama mogę się odprowadzić- zapewniłam ją szybko.- Znam drogę. Nie musisz się o mnie martwić.

-No dobrze- bez chwili wahania się zgodziła na mój pomysł, nie zauważając luki- nie potrafię przecież się posługiwać monitorem!- Do zobaczenia, Wiktorio.

Pożegnała się ze mną i wyszła. A ja tuż za nią. Musiała być bardzo przejęta skoro tak mało się mną interesowała… No cóż, sama więc zadbam o siebie. Ruszyłam zaraz za nią idąc jak najciszej, co było trudne bo ona niemal biegła, a ja musiałam za nią bezszelestnie nadążać.

Kiedy zniknęła za jakimiś drzwiami, podeszłam do nich i przyłożyłam oko do dziurki od klucza…

Mało zobaczyłam- stoły, ławy, krzesła, ludzi… Ale usłyszałam oburzony głos Jessiki:

-Jak to, nic? Jak możemy go tam zostawić?!

-Jessico, czy wiesz komu zadajesz te pytania?- odparł jakiś męski, zachrypnięty głos. Skądś go kojarzyłam…

-Wiem, przepraszam… ale…

-To potężny cios dla wszystkich.

-A gdyby poprosić kogoś o pomoc…-rozpoznałam głos Klausa.

-Tylko kogoś z tej drugiej strony jak już.

-Nie słyszeliście mistrza? Nic to nic. Nie myślcie już. Nie okazujcie nieposłuszeństwa…

-My nic nie możemy zrobić, ale to nie znaczy że ktoś inny nie może.

-Klaus, już dość- odpowiedziała mu Jessica cicho.

Potem zobaczyłam jak wstaje od stołu i podchodzi do drzwi… W ostatniej chwili od nich odskoczyłam. Moment później stałam twarzą w twarz z Jessicą. Przyłapana na podsłuchiwaniu.

Skruszona wbiłam wzrok w podłogę, ale Jessica nie robiła mi wyrzutów.

-Chodź za mną- powiedziała nieswoim głosem i już nic więcej nie mówiąc zaprowadziła mnie do wind…

2

Leżał w tym samym obskurnym i śmierdzącym wilgocią lochu co parę godzin wcześniej. Tyle że wtedy mógł się pokrzepiać myślami, a teraz wszystko w nim pulsowało bólem, a w głowie miał istny rozgardiasz i nie mógł się na niczym skupić. Jedyną pociechą był dla niego subtelny zapach własnej krwi, który działał kojąco na jego umysł.

Po pewnym czasie do celi wszedł chłopiec o wyglądzie aniołka, lecz czarnych jak otchłań oczach, lekko fosforyzujących czerwienią. Zmarszczył czoło i zrobił grymas obrzydzenia.

-Lilie.

-Lilie doliny- doprecyzował William widząc jak przez mgłę gościa, ale dobrze wiedział kto to jest.- Konwalie.

-No właśnie- odparł z niechęcią.- Nie doceniłem cię, miałeś zginąć tam, a ty przeżyłeś i kalasz swoją krwią mury mego pałacu. Ale mniejsza o to, posprząta się a zapach po kilku dniach zniknie.

Westchnął z prawdziwą radością i oparł się plecami o ścianę, patrząc z góry spod półprzymkniętych powiek na więźnia.

-Williamie, ty nawet nie wiesz jak wielkim cię darzę uczuciem. Zajmę się tobą osobiście już za parę chwil… jak tylko przestąpisz próg mojego prawdziwego królestwa. Nie masz pojęcia, czy nawet cienia wyobrażenia tego, co cię tam czeka- mówił z dziką satysfakcją opływającą jadem.

Will chcąc nie chcąc bezwiednie go słuchał, a na sercu robiło mu coraz ciężej. Nie ma ratunku…

-Jednak… wiesz jak tak na ciebie patrzę to litość mnie ogarnia. Na każdego tak działasz, promyczku niebiański? Jestem skłonny wypuścić cię, odesłać tam skąd przyszedłeś jak nieoczekiwana łaska- zaśmiał się.- Czy ty Williamie, pragniesz tego? Chcesz abym cię puścił?- umilkł na moment, ale nie doczekał się odpowiedzi.- Wstydzisz się przyznać, ale ja cię rozumiem nawet bez słów. Mówię ci, wypuszczę cię jeśli mi podziękujesz słowami- Dzięki ci, mój panie. Cztery słowa! Cóż to jest w porównaniu z wiecznymi męczarniami?

-Nie- odparł bez namysłu.

-Nie?- zapytał rozbawiony Lucyfer.- Jesteś masochistą?

-Mam tylko jednego Pana i Władcę- wydusił z trudem. Całe pomieszczenie wirowało przed jego oczyma… Jeszcze chwila, a straci przytomność.

-Ach, tak- odparł poirytowany.- W takim razie gdzie On jest? Jak możesz być wierny komuś kto cię porzucił, a odmawiać wdzięczności podającemu tobie dłoń? Tu nie ma twojego Króla, ale pozwolę ci do niego wrócić. Obiecuję, z ręką na sercu. Poza tym, z tego co słyszałem to On jest bardzo miłosierny i przebaczy ci te słowa, które wypowiedziałeś w agonii. Uwierz mi, On również nie ma ochoty oglądać cię w Otchłani. Zrób to dla Niego, oszczędź mu tego bólu… Jesteś jego jedyną pociechą na tej pełnej obojętności i wrogości Ziemi. Nie dla siebie, dla Niego.

Chłopiec nie stał już przy ścianie lecz siedział przy Williamie i mówił swym łagodnym, przyjacielskim głosem głaszcząc powoli jego mieniące się złotem włosy.

Od kiedy on się do niego zbliżył ból nieco ustąpił, a w umyśle Willa zapanował spokój… Przestało mu się kręcić w głowie… Poczuł ulgę, jaka przychodzi na człowieka tuż przed zaśnięciem… Może gdyby nie to, że przyrzekł sobie nigdy nie wchodzić w układy z jakimkolwiek demonem zastanowiłby się nad całkiem sensownymi słowami Lucyfera… Jednak nastawiony negatywnie William wykorzystał chwilę wytchnienia na demaskowanie obłudy jego słów, a nie snucie wizji cierpienia w Szeolu, czy szczęścia na Ziemi. Nie dał się zwieść pozornej uldze.

-Precz kusicielu- odpowiedział zdecydowanie.- Nie ulegnę ci.

Diabelski chłopiec nic sobie z tych słów nie zrobił. Nadal siedział i przebierał palcami w jego włosach.

-Niewiele jest osób z którymi rozmawiałem i będę rozmawiać w ten sposób. To dla ciebie wyróżnienie- mówił spokojnie, nadal pozując na przyjaciela.- Nienawidzę cię… tak, bardzo cię nienawidzę, ale widzisz, mało jest ludzi, którzy są godni zasłużenia na miano moich wrogów. Ty tak wiele… tak bardzo działasz mi na szkodę. Najbardziej mi szkodzisz z całej waszej bandy.

-Chcesz przez to powiedzieć, że jestem człowiekiem którego najbardziej nienawidzisz?

-Owszem.

Will zamyślił się na moment.

-Bo jestem nieugięty i wierny?

-I pełen tej śmiesznej miłości.

William pokiwał głową.

-Ale spójrz, w tym nie ma żadnej mojej zasługi. Jestem tego wszystkiego pełen bo Bóg bez przerwy mnie otacza Swym blaskiem. Ciągle jestem blisko. Każdy człowiek, który jest blisko źródła światła będzie wszystko wyraźnie widział i ciemności go nie ogarną- tłumaczył spokojnie, ale w jego wnętrzu wciąż płonął dziki ogień bólu, który powiększał się z każdym wypowiedzianym słowem.- Możesz jedynie z zazdrości o ten blask mnie nienawidzić, ale każdy święty był w identycznej sytuacji co ja, więc nie ma w tym nic szczególnego. Moim zdaniem powinieneś nienawidzić raczej kogoś silnego, kogoś kto przebywając w prawdziwie egipskich ciemnościach ma dość siły by podtrzy-mywać nikły cień tego światła w swym sercu i mimo licznych ulew i podmuchów ten cień wciąż w nim tkwi. Powiedz, ile takich osób spotkałeś?

Lucyfer wstał i z ledwo tłumionym gniewem odpowiedział:

-Zaprawdę Williamie, ciebie nienawidzę bardziej niż jego. On mnie wyłącznie irytuje, ale to tylko kwestia czasu. Ten cień niebawem zniknie. Gdy tylko oczy ujrzą cię w Otchłani, w sercu zapanuje mrok.

William zasępił się. Tego nie przewidział.

-Nie masz nic przeciwko temu, że trochę urozmaicę twoje odejście z tego łez padołu?

William nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle przeszył go rozdzierający ból. Jakby jego ciało było rozrywane… czuł naciąganie każdego włókna tkanki, aż do jego zerwania…

Jednocześnie przed oczami stanęły mu wszystkie chwile jego życia… Zarówno te pełne nadziei, które później okazały się płonne jak i cierpień… Opuszczający go ojciec… Śmierć i jęki Jeanne… Ostatnie rozmowy z Alexem…

Obrazy potęgowały tortury zadane jego ciału.

-Wystarczy, że powiesz: dosyć- mówił jakiś głos z odległego miejsca.

Przeszłość narzuciła się na niego z całym swoim ciężarem, ale jakby tego było mało zaczęła się przeplatać z przyszłością… Małe dzieci mordujące rodziców… Sataniści obdzierający ze skóry każdego napotkanego niewinnego człowieka… Przekleństwa… Bezczeszczenie hostii… Ogień piekielny wybuchający z chodników… Ludzie odbywający stosunki z karykaturalnymi demonami… Śmierć… Nienawiść… Potępienie…

To jest teraźniejszość, nie przyszłość.

Kolejne sceny… jeszcze bardziej bestialskie… Chrystus niosący krzyż z ludzkich czaszek otoczony przez zgraję demonów… Orgie w nawach kościelnych…

-Nie!- krzyknął ledwie słysząc swój głos. Już więcej nie wytrzyma… nie wytrzyma…

Lecz wizje szatańskie napierały na niego z coraz większym okrucieństwem…

Dusza jęczała głośniej niż ciało…

3

To było bardzo gustownie umeblowane pomieszczenie. Musiano wydać majątek na wystrój, choć na pierwszy rzut oka nie widać przepychu, ale jedynie gustowną klasę. Parkietowa podłoga, oryginalny turecki dywan pod długim prostokątnym stołem mogącym pomieścić równe dwadzieścia osób… Zarówno stół jak i krzesła zostały zrobione z mahoniu najwyższej klasy. Pod ścianą niewielki sekretarzyk, a na nim wazon ze szmaragdu wraz z zasuszonym bukietem białych orchidei. Duże okna miały jedwabne, proste kremowe firanki i zasłony z najczystszej purpury. Nad samym środkiem wisiał nieduży żyrandol ze wspaniałymi brylantami.

Wszystkie miejsca były zajęte. Przed każdą osobą znajdował się talerz z owocami morza i kieliszek z wodą oraz stojaczek na serwetki. To nie jadalnia, tylko sala konferencyjna, więc nie zależało gospodarzom na zbytnim dogadzaniu gościom.

Głos zabierał łysawy, mężczyzna w średnim wieku, w niezwykle eleganckim fraku. Miał nabrzmiałą czerwoną twarz i szarawą brodę. Pozostali słuchali go ze znudzeniem, wyraźnie błądząc przy tym myślami. On niczego nie zauważał i niestrudzenie mówił, mówił dalej…

Nagle jego monotonny monolog przerwał cichy brzdęk szkła, jeszcze cichsze ‘przepraszam’ i całkiem głośne ‘Ech!’. Mężczyzna mlasnął z dezaprobatą patrząc, jak naprzeciwko niego ten chłystek podnosił przewrócony kieliszek, który potoczył się pod talerz z krewetkami dystyngowanej damy oraz równocześnie starał się serwetkami wytrzeć umoczony stół. Orator wrócił do przerwanego wątku, ale nie zdążył powiedzieć nawet dwóch zdań, gdy na dźwięk rozgniecionego szkła wszyscy zgromadzeni się obudzili i zaczęli z zainteresowaniem przyglądać się owemu chłystkowi.

 

Alexander Southman wprost nie mógł usiedzieć na miejscu. Koszula kleiła mu się do ciała, krawat uwierał, głos ‘czerwonej twarzy’ tak strasznie irytował, że trudno mu było go słuchać, ale słuchał wytrwale. Na dodatek czuł zdenerwowanie- to coś w rodzaju szóstego zmysłu, który zapowiadał kłopoty.

Postanowił się napić wody. Jednak tak niezdarnie chwycił kieliszek, że wymsknął mu się i spadł na stół rozlewając całą zawartość. Później potoczył się i odbił od ręki lady McAdamson.

-Przepraszam- bąknął pospiesznie czując, że czerwieni się ze złości na własną niezdarność.

Przeproszona przesłała mu uśmiercające spojrzenie i westchnęła z głośną niechęcią. Alex przestał się nią przejmować, postawił kieliszek i zabrał się do usuwania powodzi. Kiedy już zużył z tuzin najwyższej klasy serwetek, pomyślał że musi się ich jakoś pozbyć. Gdy je gniótł w jedną kulę, nagle zaswędział go prawy bark. Zamaszystym ruchem podrapał się lewą ręką, jednocześnie strącając łokciem pechowy kieliszek na ziemię.

‘Czerwona twarz’ dalej mówiła, on jeszcze bardziej się pocił, a koszula przyklejała. Jego krzesło stało zbyt blisko stołu, aby mógł się schylić po nieszczęsny kieliszek, więc odsunął krzesło, ale ponieważ na dywanie krzesła tak łatwo się nie odsuwają, musiał to zrobić… zamaszyście. Wtedy to poczuł jak pod podeszwą lewego buta kieliszek zamienia się w miazgę.

Przymknął powieki, policzył do pięciu i starając się nie przejmować nagle wzbudzonym zainteresowaniem, z powrotem przysunął się do stołu.

No cóż, nie napiję się wody, myślał rozgoryczony.

‘Czerwona twarz’ (jeszcze bardziej czerwona niż była na początku) zrobił głośny wdech i już chciał kontynuować, gdy po raz trzeci mu przerwano.

-Widzę, że ma pan coś do dodania, panie Southman- stwierdziła flegmatycznie koścista kobieta siedząca na honorowym miejscu na szczycie stołu.

Alex ukrywając wszelkie emocje kiwnął głową w jej kierunku i odparł:

-Za pozwoleniem, madame.

Jak tylko ‘czerwona twarz’ wreszcie usiadł, Alex podniósł się i ogarnął wzrokiem zgromadzonych. Dziewiętnaście osób wpatrywało się w niego z rozmaitymi uczuciami malującymi się na twarzach- głównie tymi negatywnymi.

-Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, który umknął uwadze czcigodnego sir Senteki. Otóż, z ciężkim sercem muszę was powiadomić, że jeden z członków Bractwa Nowiu działa na własną rękę…

Przerwały mu okrzyki protestów, które umilkły na słowa kościstej przewodniczącej:

-Cisza! Kontynuuj.

-Wedle rozkazu. Ostatnio miałem przyjemność spotkać się z demonami energetycznymi gromadzącymi energię, które bynajmniej nie były zachwycone moim widokiem.

-To jeszcze żaden dowód, Southman- wtrącił gładko ogolony blondyn koło czterdziestki.

-Jednak ja sobie  z nimi porozmawiałem.

Blondyn już nic nie odpowiedział.

-Wracając do rzeczy, w obecnej sytuacji należałoby się zastanowić nad zmianą terminu ostatecznej operacji…

-Oszalałeś?! Na kiedy? Powiedz, jak często na niebie widnieje czerwony księżyc?

-Lordzie Cante…- zaczął ale przerwał mu chór podniesionych głosów.

Przynajmniej nie śpią…

-Masz coś jeszcze do powiedzenia?- zapytała przewodnicząca wcześniej uciszywszy zgiełk.

-Nie, madame.

-Zatem ogłaszam nasze dwunaste zebranie za zakończone. Panie Southman, chciałabym z panem jeszcze zamienić parę słów- dodała, kiedy już wszyscy opuścili swoje miejsca i ruszyli ku wyjściu.

Gdy w pokoju pozostali sami, przewodnicząca podeszła do drzwi i przekręciła klucz w zamku, a następnie schowała go do kieszeni.

-Nie wzbudził pan sobie u nich uznania- stwierdziła flegmatycznie.

-Nie zależy mi na ludzkim szacunku- odparł wzruszając ramionami.

Kobieta spojrzała na niego uważnie, a na jej blade policzki wypłynęły niezdrowe czerwone plamy.

-Ja natomiast wiem kim pan jest. W przeciwieństwie do nich, jestem… kimś więcej.

Alex milczał ale zaczął się niecierpliwić.

-Poznajesz mnie, Alexandrze?

Chłopak spojrzał jeszcze raz na tą bladą cerę topielicy, wystające kości policzkowe, małe piwne oczka, szare, nijakie włosy upięte w ciasny kok i kościstą sylwetkę zapakowaną w obcisły, brunatny kostium.

-Jak tylko na panią spojrzałem- odparł od niechcenia przypominając sobie najpiękniejszą kobietę jaką kiedykolwiek ujrzał…- Choć muszę przyznać, że czas nie był dla pani łaskawy.

-Zamilknij!- odparła zezłoszczona Kasandra.- To przez ciebie teraz tak wyglądam! Przez ciebie, muszę znosić te upokorzenia, tortury, te…

-Zaraz, chwila moment- przerwał jej spokojnie.- Czy nie przypominasz sobie, że cię ostrzegałem? Poza tym, gdzie ty właściwie widzisz moją winę?

-W mojej słabości do ciebie!

Oczami wyobraźni ujrzał siebie z przeszłości leżącego strasznie wybebeszonego i połamanego, zakrwawionego i umierającego na tej plaży… Potem usłyszał zdegustowany głos mówiący o przybyciu kolejnego śmierdzącego trupa.

-Do mnie?- zapytał drwiąco.- Chyba do wolności, którą mogłem ci zapewnić. Nie pamiętasz? To był zwykły interes- ty mnie uzdrawiasz ja ci przynoszę krew której żądałaś.

-Właśnie- odparła spokojnie, lodowatym tonem- uratowałam ci życie i na dodatek wolność, której nie miała prawa nikomu darować… Tobie, nie komuś innemu. Ale… wynagrodzisz mi to.

Na jej twarzy pojawił się szatański uśmiech. Podeszła do niego i wyszeptała mu do ucha:

-Ostatnio zasmakowałam w bezwonnym… winie. Jesteś członkiem Bractwa, którego JA jestem głową, więc jako twoja przełożona nakazuję ci te wino dostarczyć na czas.

Alexander nie był już w stanie ukrywać tego wszystkiego, co się w nim gotowało. Bez słowa zbliżył się do drzwi.

-A i jeszcze jedno, chłopcze. Odnośnie tych demonów… Muszą coś dla mnie zdobyć, coś co jest bardzo dobrze chronione. Klucz do pewnego zamka. Nie musisz już sobie kłopotać tym głowy. Wszystko jest pod moją kontrolą.

 Nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Nacisnął klamkę… i wyszedł. Drzwi zamknięte na klucz ustępowały przed nim nawet na znacznych odległościach.

 

Kiedy już był na znajomej polnej dróżce, pozbył się krawata, rozpiął koszulę, zdjął marynarkę, a potem buty i szedł boso. Minimalnie mu ulżyło. Miał nadzieję, że już więcej niespodzianek dzisiaj nie będzie, ale nadzieje bywają złudne.

Był tak zajęty pozbywaniem się kolejnych części swojej garderoby, że zauważył niespodziewanego gościa stanowczo za późno. To była Jessica.

Zanim się zorientował ona już do niego podbiegała, a on nie miał dokąd uciec. Wprawdzie dla chcącego nic trudnego, zwłaszcza dla Alexa, ale gdy zobaczył ślady łez na jej twarzy i opuchnięte oczy, odechciało mu się ucieczki. Stanął nieco osłupiały i czekał aż się przybliży.

-Co tu robisz?- spytał szorstko.

-Och, chcę… chcę ubić z tobą interes- odparła ocierając twarz.

-Jaki?- chcąc nie chcąc ukazał zainteresowanie. Co mają łzy do niego i interesów?

-Musisz… pomóc- odparła patrząc na niego błagalnie.- W zamian już dosyć pytań odnośnie Colina i możesz zażądać czegokolwiek… byle rozsądnego.

-Pomóc?- zmarszczył czoło.- Może innym razem, co?

Chciał przejść obok niej, ale ona chwyciła go mocno za ramię.

-Alex! On jest w strefie zero…- głos się jej załamał.

Coś zaczęło obracać z głośnymi trzaskami trybiki w głowie Alexa.

-Strefa zero to dość… trudno występne miejsce.

Jessica osunęła się na kolana i objęła dłońmi nogi chłopaka mocząc mu spodnie obfitymi łzami. Alex poczuł się… nieco nieswojo. Chwycił ją za ramiona, podniósł i chłodno zapytał:

-O kim mówisz? I czego ode mnie oczekujesz?

-O tym, który nadal głośno mówi o tobie: przyjaciel- odpowiedziała już opanowana.- W jego imię proszę, abyś sprowadził go tu… zanim… zanim skona. Alex, on już jest w stanie agonalnym, a tam czas płynie inaczej!

Puścił ją, zrobił krok w tył, a w gardle mu zaschło.

-Jeżeli był tak mądry żeby tam iść to niech będzie jeszcze mądrzejszy i sobie stamtąd wyjdzie. Najwyżej poczeka sobie w Otchłani tę drobinkę czasu, która nas dzieli od Sądu Ostatecznego.

-Och, nie bądź bezlitosnym katem dla przyjaciela!- oczy jej się zaszkliły.- To była pułapka! W dodatku… w dodatku zastawiona na mnie. Ktoś zaprogramował mój komputer… Och, dlaczego on użył mojego komputera? Czemu to nie ja tam jestem?

-Wiesz kim jestem?- spytał ochryple.- Wiesz kogo prosisz o pomoc?

Jessica obdarzyła go spojrzeniem takim jaki znał jeszcze zanim został Anarchistą.

-Wiem- odparła a po policzku spłynęła jej łza.- Tym który ceni przyjaźń bardziej niż własną duszę.

Tego już za wiele! Zaraz z niego tu zrobi bohatera!

-Powiedziałaś na początku- interes, więc niech to pozostanie interesem. W dodatku anonimowym, zrozumiałaś? Nikt się nie dowie, że tu byłaś. Nikt, nawet mistrz. Ta dobroczynność mogłaby mnie dużo kosztować- skrzywił się na myśl jak dużo.- Poza tym żadnych podziękowań i spotkań.

Jessica nie myśląc podbiegła do Alexa i rzuciła mu się na szyję.

-Dziękuję- wyszeptała mu do ucha.

Ten spontaniczny gest całkowicie wytrącił go z równowagi umysłowej, ale potem otrzeźwiał.

-Puść mnie, uduszenie to kiepski pomysł- posłuchała go i cofnęła się o krok.- I jeszcze… Jak się już spotkasz z Willem to przekaż mu, że nie jestem dopuszczony do PSP i trzymam się z dala od Kościoła.

-Nie rozumiem.

-Ty  tego nie masz zrozumieć, ty masz mu to tylko przekazać- odparł opryskliwie.

Pokiwała głową nieprzekonana, ale dała sobie z tym spokój. Wprost nie umiała pomieścić w swym sercu nadziei, która nagle wykiełkowała.

-Nie powiedziałeś jeszcze, co chcesz w zamian.

 

Gdy wszedł do domu przywitał go wierny Jim pytającym spojrzeniem.

-Czy ty rozmawiałeś z dziewczyną?- zapytał podejrzliwie.- I dlaczego nie masz butów?

-Później- odparł krótko i ruszył do swojego pokoju.

Rzucił ubrania na chyboczący się stół, wyciągnął spod łóżka laptop i usiadł na posłaniu otwierając klapkę.

Satyr nie dał jednak za wygraną i wszedł za Alexem do sypialni.

-Może chociaż półgębkiem powiesz o co chodzi?- zapytał poirytowany a jednocześnie zaciekawiony.- Od dobrego tygodnia cię nie widziałem i nie miałem pojęcia co się z tobą dzieje, nie mam z kim rozmawiać, a teraz zobaczyłem jak wyprawiasz… jakieś ekscesy z jakąś dziewczyną na ścieżce której-nikt-nie-może-poznać.

-To był trudny tydzień- odpowiedział nie przestając pisać na klawiaturze.- Ze względów bezpieczeństwa wolałem nie wracać do domu. Nie działo się nic specjalnego skoro jeszcze żyję. A to nie była jakaś dziewczyna tylko Jessica.

-Co chciała od ciebie?- zapytał zaintrygowany.

-Słyszałeś o strefie zero?- odpowiedział pytaniem na pytanie odrywając wzrok od ekranu.

Satyr parsknął.

-Najbardziej cuchnące miejsce jakie istnieje. Każdy przy zdrowych zmysłach trzyma się z daleka od tego miejsca, a szczególnie Anarchiści, demonom to wszystko jedno. U nas w stadzie mówiło się o nim esencja piekielna.

-Jak się stamtąd wydostać?- zapytał patrząc na ścianę.

-Wydostać? A może raczej: dostać. Z dostaniem nie ma problemu, odpowiednie formułki i takie tam. Ale wydostać się można jedynie na polecenie…- zamyślił się na chwilę- tamtejszego króla. Jeżeli on cię nie wyśle z powrotem to utknąłeś tam na wieki. A on nie ma w zwyczaju wypuszczać. A dlaczego pytasz? Przecież ty i tak to wiesz. I co to ma wspólnego z Jessicą?

-Bo widzisz… przyszła mnie powiadomić, że pewien mój znajomy jest na granicy śmierci, a pogrzeb odbędzie się w strefie zero.

-W takim razie będziemy go opłakiwać w Szkocji- odparł satyr chłodno.

-Nie mam zamiaru nikogo opłakiwać, tylko wydostać.

-Zwariowałeś.

-Jeszcze nie, póki co mój umysł jest najlepiej wyposażonym w wiedzę umysłem na Ziemi, więc jakaś szansa na powodzenie istnieje.

-No dobrze, a jak to zrobisz?- spytał sceptycznie.

Alexander westchnął i potarł czoło.

-Złożę wizytę mojemu pracodawcy.

-I przekonasz go aby uwolnił członka PREX? No to przyda ci się oprócz tego umysłu cholernie dużo szczęścia- odparł sarkastycznie.- Może jednak wybierzesz opcję: opłakiwanie?

-Zamknij się- powiedział gniewnie.- Tu chodzi o Willa.

-O!- satyr zachłysnął się powietrzem.- Zapomnij! On nigdy go nie wypuści. Mógłbyś sobie odciąć głowę i stanąć na niej, a on i tak nie pozwoli mu odejść.

Alex spojrzał na niego i uśmiechnął się przebiegle.

-Myślę, że obędzie się bez obcinania głów.

 

Rozdział VII

W oczekiwaniu na światło

 

1

-Wiktorio. Wiktorio!

Poczułam, że ktoś mnie szturchnął łokciem.

-Pierwiastek z trzech- usłyszałam szept przy prawym uchu.

Mrugnęłam parę razy i przebudzona z rozmyślań oderwałam wzrok od zeszytu. Chyba jestem zagrożona…

-Pierwiastek z trzech- powiedziałam patrząc na profesor Talewską.

Pokręciła głową i już mi odpuściła.

-Zasnęłaś, czy co?- zapytała szeptem Laura, gdy nauczycielka zaczęła coś pisać na tablicy.- Nic nie zapisałaś. Popatrz!

Spojrzałam na jej palce przewracające kolejne strony. Chyba z cztery.

-Już tyle napisaliśmy?

Spojrzała na mnie wymownie.

Po dzwonku zapytała:

-Co ci się dzisiaj dzieje? Jesteś kompletnie nieobecna.

-Nie… to nic takiego- odparłam starając się odpędzić obraz zakrwawionego Williama.

-Kłopoty w domu?

-Nie, wszystko w porządku…

-Szkoła?

-Też nie.

-Pieniądze?

Pokręciłam głową.

-Nie wyspałam się po prostu. W dodatku ta pogoda- wskazałam ręką na okno i zachmurzone niebo.

Laura nie była przekonana.

-Pogoda nigdy cię nie obchodziła. Powiedz mi, co cię gryzie! W końcu jesteśmy przyjaciółkami.

-Laura, daj spokój, zaraz wrócę do normy.

-Taak, przez dwie ostatnie lekcje siedziałaś jak słup soli. Dobrze, że przynajmniej powieki miałaś otwarte, ale ewidentnie było widać, że śnisz na jawie- nagle oczy jej rozbłysły.- Już wiem! Zakochałaś się.

-Niee- powiedziałam to tak mało przekonywująco i w dodatku zarumieniłam się jak skończony głupek, bo akurat na końcu korytarza przy schodach musiałam dostrzec obiekt moich westchnień! Co za wtopa!

-Ach- westchnęła ze zrozumieniem chwytając mnie pod ramię.- Widzę, że to jakaś tragedia miłosna. Powiedz, będzie ci lżej, nie musisz mówić imienia.

Przyparta do muru musiałam coś powiedzieć… Coś tam mówiłam o starszym ode mnie przystojniaku, który mnie ignoruje itp. Oczywiście starałam się mówić to tak, aby nic nie wskazywało na to, że jest z naszej szkoły. Gdybym była w lepszym nastroju to może wymyśliłabym jakoś historyjkę, ale wolałam się posłużyć nieco zaciemnioną prawdą. Przynajmniej Laura już mnie nie zamęczała.

W drodze do domu znowu dopadły mnie czarne myśli. Obiecali, że mnie wezwą… A tu połowa dnia minęła i nic.

Przy furtce stał Robert ze swoim kumplem. Gdy mnie zobaczył pomachał ręką i zapytał wesoło:

-Ciężki dzień w szkole, co?

-Nie pytaj- odparłam grobowym głosem.

-Masz może klucze do domu?

Popatrzyłam na niego zdziwiona.

-Nie, nigdy nie noszę. A co?

-A to, że dom zamknięty i do dziewiętnastej się tam nie dostaniemy- odpowiedział skwaszony.

-Och!- ja również nie byłam zachwycona.

-Babcia z najmłodszą wyjechała rano do cioci, rodzice wrócą dopiero po dwudziestej, bo po pracy idą na jakąś konferencję, a brat z kluczami siedzi w muzycznej- wytłumaczył koledze.

-To co teraz?- zapytałam beznamiętnie.

-My idziemy do kina, jak chcesz możesz się do nas przyłączyć- zaproponował Robert.- Obiad zjemy na sali kinowej.

-Super- odparłam bez entuzjazmu. Jednak poszłam z nimi, bo perspektywa siedzenia pod drzwiami nie była zbyt ponętna. Poza tym byłam głodna, a nie miałam pieniędzy.

  -Ale ostrzegam, że będę na was pasożytować. Nie mam ani grosza.

2

Nie było wiatru, lecz i tak powłóczyste gałęzie wierzby lekko falowały… Mistrz siedział pod jedną z nich i z zamkniętymi oczami zanurzał się w kojącym zapachu konwalii, do złudzenia przypominający woń śnieżnobiałych lilii. Rosły one naokoło niewielkiego oczka wodnego pod kopułą wierzbowych liści. Złote światło słoneczne obficie przenikało przez gęste sklepienie, więc mimo cienia pod drzewem było jasno. Spokojnie i cicho.

Wierzbowa zasłona w jednym miejscu gwałtowniej się poruszyła. Mistrz rozchylił powieki i rozpoznał sylwetkę Jessiki. Zobaczył jak powoli podchodzi do kwitnących kwiatów. Zerwała delikatnie jedną łodyżkę i zrobiwszy znak krzyża przyłożyła do ust bialutkie kwiatki. Następnie ze schyloną głową wycofała się i wyszła przez ciemnozieloną zasłonę.

Mistrz ponownie został sam w tym zaciszu… Zaciszu należącym do jego jedynego syna. Spojrzał na spokojną taflę stawu. Tak, teraz już mógł powiedzieć, że wie co odczuwał Abraham słysząc prośbę Pana… Myślał, że już dawno pojął czym jest dramat ojcostwa na służbie Bogu, ale był wówczas w błędzie. Wszystko dojrzewa w czasie. Mówi się, że w miarę upływu czasu uczucia bledną, jednak dzieje się tak jedynie wtedy kiedy nie byłe doskonałe już na początku. Miały rysy, które z czasem się pogłębiały. Jeżeli uczucie jest doskonałe, niewinne i czyste z biegiem lat staje się coraz wyraźniejsze, bardziej cielesne… sprawia coraz więcej cierpienia.

Tak jest z miłością. Z miłością do Zbawiciela. Z początku osładza, później zastępuje gorzkie życie, a na końcu wymaga wypicia kielicha goryczy… Decydując się na życie dla Chrystusa, człowiek decyduje się na przyjęcie cierpień. Pragnie dać z siebie wszystko, aby jak najpełniej uczestniczyć w dziele Odkupienia, aby choć odrobinę Mu ulżyć na Kalwaryjskiej Drodze… Ale te gorzkie męczarnie są jak miód dla duszy. Cierpiąc z miłości do Pana, dusza poznaje coraz lepiej Jego nieskończoną Miłość. A ona jest tak słodka, że pragnie się przeżywać mękę w nieskończoność… Lecz cierpienie przez to nie maleje, a wręcz wzmaga się.

Will! Ten pączek Żywej Miłości w Otchłani… Z oczu Giovanniego popłynęły łzy. To zbyt okrutne… Zbyt wielka ofiara dla tak czystej duszy…! Widział. Widział piekło jakie jego syn musiał tam przejść. Bóg pokazywał mu na bieżąco każdą krople krwi, każde konwulsyjne zwinięcie się z bólu… Zobaczył wszystko co mógł zobaczyć zwykły obserwator. A rozdzierające jęki nadal kaleczą mu uszy…

Mógł temu zapobiec. Wiedział, co ma się wydarzyć. Mógł zabronić mu odbywania podróży do Egiptu. Jedno słowo, a zapobiegłby udręce dziecka…

Bóg mu powiedział na Audiencji: „Orszak anielski jest na twoje rozkazy. Możesz go jeszcze ocalić”…    

-Panie, kiedy przybędzie Twój Anioł? Kiedy obdarzysz Swym uśmiechem marnego sługę? Wybacz mi mą słabość, Ty wiesz, że jedynie Twą wolę chcę pełnić, pomimo że serce ludzkie krzyczy: dość

Ukrył twarz w dłoniach i gorzko zapłakał. Łzy mają moc oczyszczania i on zapragnął oddać Bogu swe wszystkie cierpienia razem z nimi… A było ich dużo.

Nagle powierzchnia wody zafalowała. Wzburzyła się bezgłośnie. Bez pomocy wiatru. Tylko woń konwalii stała się intensywniejsza, jakby to ona była siłą poruszającą wodę w stawie. Mistrz spojrzał w tamtym kierunku. Wziął głęboki wdech, a na zroszonej łzami twarzy zakwitł uśmiech pociechy.

Padł na kolana i wzniósł twarz ku górze, trwając w tej pozie pełnej adoracji przez dłuższą chwilę. Potem wstał i ruszył biegiem ku sadzawce, w której powstał wysoki na pięć metrów wodny wir. Woda wcześniej krystalicznie czysta, teraz została ozdobiona szerokimi smugami najczystszego szkarłatu. W prześwitującym słońcu rozpryskujące krople mieniły się jak rubiny.

Giovanni wstrzymał oddech i zanurzył się w tym przezroczysto-amarantowym wirze wodnym. Po niedługiej chwili wyszedł z niego niosąc w ramionach bezwładne ciało ociekającego wodą i krwią Williama. Wir momentalnie zapadł się w sadzawce, a tafla ponownie stała się nieruchoma, jakby przeczyła, że kiedykolwiek mogłaby wyglądać inaczej.

Ojciec położył syna na białych kwiatach i uklęknąwszy przy nim przytulił go do swego serca.

-Panie… litości- wyjęczał jak w malignie William.

-Już dobrze… To koniec… Koniec…- szeptał łagodnie mistrz.

-Nie mogę… Już dłużej nie wytrzymam!...- jego klatka piersiowa zaczęła się szybciej poruszać. Począł skręcać się w konwulsjach z ciągle zamkniętymi oczami.- Odbierz mi wzrok… Odbierz mi życie! Jestem słaby… jestem słaby!

Zanim umilkł i jego ciało się uspokoiło wydał z siebie jeszcze jeden agonalny jęk.

Giovanni nachylił się nad nim i złożył pocałunek na jego czole.

-A to dopiero początek, Will, początek twojej misji- mówił załamującym się głosem głaszcząc go po policzku. Prosząc w duchu Pana, aby pozwolił mu choć trochę ulżyć cierpieniom  ukochanego syna.

Pocałował go w czoło i mocniej przytulił. Przymknął powieki.

-Dziękuję… dzięki ci składam, Panie mój, za ten dar. Za Twą łaskę…   

***

Otworzył oczy. Całe pomieszczenie zaczęło mu kołować przed oczami. Nie był w stanie rozpoznać pokoju. Ktoś siedział przy nim i trzymał za rękę… Coś mówił… Chciał się skupić, rozpoznać tę osobę, podziękować… ale nie miał dość sił. Usnął.

Budził się jeszcze parę razy, ale z tym samym skutkiem. Dopiero chyba za piątym podejściem po rozchyleniu powiek okazało się, że sufit wisi bezpiecznie tam gdzie powinien, lampa, biurko, okno, krzesło, obrazy, baldachim, również stały nieruchomo.

Jeszcze nigdy nie czuł tak błogiej ulgi na widok swojego pokoju.

-Obudziłeś się- przywitał go ciepło znajomy głos.

Will spojrzał na prawo.

-Mistrzu!

Sam się zdziwił jak usłyszał swój zachrypnięty głos.

-Masz, napij się- Giovanni podał mu szklankę stojącą na nocnym stoliczku.- To woda. Jessica ją przyniosła.

Will podniósł się do pozycji półleżącej, ale bez pomocy mistrza by sobie nie poradził. Był tak słaby, że nawet nie mógł samodzielnie utrzymać szklanki.

Giovanni łagodnie podtrzymywał go i pomagał mu powoli przechylać naczynie. Cierpliwie czekał, aż cała szklanka zostanie opróżniona małymi łykami. Potem delikatnie położył Williama na łóżku i odstawił puste naczynie na bok.

-Jak długo byłem nieprzytomny? Czuję się jak rozgotowane warzywo.

-Nie tak długo- odpowiedział spokojnie, niemal wesoło mistrz, poprawiając mu pod głową poduszkę.- Jednak dobrze, że się ocknąłeś, bo musielibyśmy skądś sprowadzić kroplówkę.

William obdarzył go pełnym wdzięczności spojrzeniem zielonych oczu przechodzących w błękit.

-Czuwałeś przez cały czas?

-Czuwaliśmy… na zmianę. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Ale już jest dobrze… jest dobrze.

-Na razie- Will uśmiechnął się smutno.- Nie musisz mnie oszukiwać ojcze, On mi powiedział, że to dopiero otrzęsiny… cierpienia, prawdziwe cierpienia jeszcze się nie zaczęły. Apogeum jeszcze przede mną. Lecz jak sobie wówczas poradzę, skoro już teraz nie daję rady?

-Nie dajesz rady? A jednak tu jesteś. Tutaj, a nie w Otchłani.

-Ale nie ma w tym mojej zasługi- odparł załamany.- To nie ja siebie uratowałem.

-Will, powiedz mi, chcesz się stawiać na równi z Bogiem?

-Nie!- zaprzeczył przerażony taką perspektywą.- Nigdy.

-To pozwól Mu na dokonywanie Jego dzieł. Pomyśl o sobie jak o narzędziu. Jaką zasługę ma dłuto użyte podczas rzeźbienia? Gdyby nie rzeźbiarz dłuto leżałoby obok innych bezużytecznie w szufladzie. To artysta zbiera zasługi, bo to on stworzył rzeźbę. Choć co prawda nie udałoby mu się bez posłusznego narzędzia, lecz cóż to dla niego za problem zamienić nieposłuszne dłuto na bardziej mu uległe? Widzisz? Ty jesteś dłutem. Dłutem obdarzonym niewyobrażalną łaską, bo sam Pan wybrał sobie ciebie za narzędzie. Twoją jedyną zasługą będzie posłuszeństwo Jego poleceniom. Wydostawanie cię z tarapatów pozostaw Mu.

-Ale… jestem taki słaby… Tyle we mnie ludzkich marności! Tyle strachu! Uciekłem przed odpowiedzialnością zaraz po śmierci Jeanne… Przerażony, że mój jedyny przyjaciel podpisał pakt z diabłem. Uciekłem na Równiny i po tych poru stuleciach wróciłem i jestem tak samo głupi! Musiałem dostać się w ręce Lucyfera, aby zrozumieć jak moje serce jest pełne… pustki. Nie posiadam niczego czym mógłbym służyć Chrystusowi. A przecież nie można dostać się do Nieba jeżeli nie posiada się zasług.

-Pokora, Will, pokora to klucz do zdobywania zasług. Im będziesz mniejszy, im będziesz słabszy i im bardziej bezsilny… Im bardziej się umniejszysz degradując się do zera, tym uleglejszym narzędziem zostaniesz. Nie będzie już Williama, mającego misję, pozostanie jedynie Alexandre, którego jedyna siła to miłość do Boga Ojca.

-To co mam czynić? Jak mam się umniejszyć jednocześnie nie ubliżając Temu, którego sobą reprezentuję?  

-Uświadom sobie, że nic możesz uczynić, nawet wziąć oddechu, bez pozwolenia Najwyższego. Zapomnij o sobie i zatop się w Miłości, która cię ogarnia. Daj się ponieść Duchowi Świętemu. Jesteś podopiecznym Doskonałości Boskiej Miłości. Niech świadomość tego, że sam Chrystus w twoim sercu żyje i tobą kieruje, pomoże ci zapomnieć o sobie i podążać Jego śladami. Przecież ty o tym doskonale wiesz. Ty dobrze wiesz jak należy czynić. Postępuj dalej, tak jak postępujesz. Coraz bardziej się kurcząc i rosnąc w miłości do Boga i bliźniego. Im mniejszy wpływ będziesz miał na własne życie, tym więcej na nie wpływu będzie miał Zbawiciel. Posiadasz miłość i to nią masz Mu usługiwać. Ona cię poprowadzi.

 William przymknął oczy i cicho westchnął. Wspomniał na słowa wypowiedziane nie tak dawno przez Archanioła.

-On mnie uzdrowił… Swą Krwią Przenajświętszą i Wodą Miłosierdzia… Skąd więc w mym umyśle te wszystkie wątpliwości?

-Abyś oduczył się liczyć na siebie i zaufał Mu pełniej. Oddaj Mu wszystko, łącznie z twoją słabością umysłu. Powołał cię takim jakim jesteś i takiego cię będzie musiał tolerować, trudno, nic na to nie poradzisz.

Mistrz uśmiechnął się łagodnie.

 

Rozdział VIII

Fundament Łaski

 

1

Oczekując na kogoś kto by się chciał nami zająć, błąkaliśmy się bez większego sensu po przecudnym ogrodzie zamkowym. Jednak nie dane mi było zachwycać się jego pięknem, bo po pierwsze: nie byłam w nastroju, po drugie: uczepiła się mnie Dora i całkowicie zaabsorbowała sobą.

-Więc ten Nick, ten nowy, został strażnikiem?- nie żebym była zazdrosna, ale czy on nie jest zbyt świeży?

Dora przytaknęła.

-Dokładnie.

Siedziałyśmy na porośniętym mchem, wygodnym zwalonym drzewie, w jasnym brzozowym zagajniczku.

-A jak w ogóle wyglądał ten test?

Coś czułam, że gdybym wzięła w nim udział, to bym też sobie poradziła. W końcu im człowiek głupszy tym ma więcej szczęścia, ale przynajmniej miałabym na tyle rozsądku, aby nie zgodzić się na przyjęcie tytułu strażnika (gdybym go przeszła).

-Strasznie- odparła z powagą.- Naprawdę, Jessica zagrała z nami ostro. Każdy z nas miał za zadanie… zeegzorcyzmować opętanego człowieka… Tak prawdziwie opętanego przez demona. Krzyczącego zmienionym głosem, rzucającego się na nas… Straszne to było. Normalnie to nie wolno tego próbować, ale Jessica panowała nad sytuacją. Praktycznie chodziło tylko o to, aby sprawdzić naszą wytrzymałość na ataki demona. Wszyscy wymiękli- Dora wzdrygnęła się na samo wspomnienie.- Tylko Nick się nie załamał. Nawet po tym jak opętany zaczął wykrzykiwać jego wszystkie grzeszki, wyzywać… nawet na niego zwymiotował.

No, chyba jednak bym sobie nie poradziła- przyznałam uczciwie w myślach. Przypomniałam sobie tego diabelskiego chłopaczka… ciarki mi przeszły po plecach.

-Ale on jest dziwny!

-Kto?

-No, przecież Nick- odparła ściszając głos.- Wiesz, że do czasu spotkania z Jessicą i członkami PREX był ateistą? W dodatku to Anglik.

Spojrzałam na nią zdziwiona.

-Skąd to wiesz? Od tamtego demona?

Zresztą co ona ma do Anglików? Dla mnie to akurat byłaby jego jedyna zaleta…

Dora spojrzała na mnie spode łba.

-Nie do końca. Nigdy bym nie uwierzyła w coś co mówi demon.

-Ale uwierzyłaś.

-Bo słyszałam jak Nick mówił o tym Zinie.

-Podsłuchiwałaś?- przekomarzałam się z nią.

Zignorowała moją uwagę.

-Poza tym- kontynuowałam- patrząc na Changa i parę innych osób, jak chociażby Zina, odnoszę wrażenie, że oni chyba też przed przyjściem do PREX nie byli katolikami, ale może się mylę…

Dora zarumieniła się i spuściła wzrok.

-Co do tego masz rację. Ponad połowa grupy należała do wyznawców innych religii… Wielu najróżniejszych.

-A Zina?- zapytałam z ciekawości.

-Zina była muzułmanką, a nasz były strażnik anglikaninem. Jak widzisz nie ma różnic. Wszyscy są traktowani tak samo…

-No to już nie wypominaj mu tego ateizmu.

Sama już nie wiedziałam dlaczego staję w obronie osoby, której nie lubię. Zadziwiam samą siebie!

Pokiwała głową.

-No dobrze- po czym dodała:

-A tak w ogóle to ostatnio dość często ze sobą rozmawiają- on i Zina. W stosunku do wszystkich jest taki wyniosły, gburowaty, mało sympatyczny…

Westchnęłam boleśnie.

-I co mnie to obchodzi? Mało masz zmartwień, że tak się musisz nim zamęczać i mnie przy okazji?

-Ale to podejrzane…

-Może po prostu jest zagubiony, nie wie jak ma się zachowywać jako ten cały strażnik, a Zina jest tak samo dziwna jak on i znaleźli wspólny język. Zwłaszcza, że Zina też kiedyś była strażnikiem.

Dora się zamyśliła, ale pokiwała przecząco głową.

-Nie sądzę, żeby chodziło o to. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że to ona do niego zagaduje, a on nie specjalnie się z tego powodu cieszy.

-To czym go tak zagaduje?

-Nie wiem.

Poklepałam ją po ramieniu.

-Coś kiepsko ci idzie te podsłuchiwanie, ale obserwowanie masz już opanowane.

Dora westchnęła niecierpliwie.

-Nie wzdychaj mi tu. O co ci chodzi? Najprostsze wytłumaczenie jest najbardziej prawdziwe. Myślę, że po prostu Nick spodobał się Zinie i po problemie.

Byłam wprost zachwycona moją ‘błyskotliwością’.

-Nie mówiłabyś tak gdybyś wiedziała, że Zina była zakochana w Colinie- powiedziała surowo.

Trochę mnie wmurowało. Obiło mi się nie raz imię Colin.

-Och, nie wiedziałam. Nie sądziłam, że to aż tak skomplikowany romans.

Dora trąciła mnie łokciem.

-To nie jest zabawne.

Wzruszyłam ramionami.

-Zmień lepiej obiekt swoich obserwacji, albo naucz się podsłuchiwać, bo gdybaniem nie zajdziemy daleko.

-Jeszcze jedno…- zaczęła Dora, ale przerwało jej przybycie Jessiki.

-Nareszcie was znalazłam! Chodźcie, zaraz rozpocznie się lekcja.

Przyjrzałam się jej. Radosny uśmiech, wesołe błyski w oczach... Nie musiałam się pytać aby upewnić się, że William jest już bezpieczny. Kamień spadł mi z serca.

 

Siedzieliśmy na polance okrążonej kwitnącymi jaśminowymi krzewami. Wzięłam głęboki wdech. Wspaniały zapach! Woń jaśminu i cichy szmer strumyczka przepływającego nieopodal stwarzały niesamowitą atmosferę... Aż trudno uwierzyć, że normalnie, tam w moim mieście, panuje szara jesień.

-Najważniejsze są podstawy- mówiła Jessica stojąc przed strumyczkiem.- Jeżeli dom wybudujemy na piasku, to nie możemy liczyć na to, że długo będzie nam służył. Fundamenty są najważniejsze, dlatego należy nieustannie sobie o nich przypominać. Im wyżej zajdziecie na ścieżce poznania Prawdy, tym częściej musicie kierować swój wzrok ku podstawom. One są zawsze aktualne i niezbędne.

W życiu dziecka Boga wyróżnia się trzy warstwy, które tworzą fundament. Jest to chrzest wodą, chrzest krwią i chrzest ogniem. Chrztu wodą dostępuje niemal każdy chrześcijanin, niemniej jednak należy go stale w swym sercu odnawiać. Chrzest krwią jest przeznaczony dla tych, którzy w pełni świadomi zapragnęli wyruszyć w drogę prowadzącą do Królestwa Bożego. Jest to droga zatopiona w tajemnicach Golgoty. Natomiast czas przyjęcia chrztu ogniem zależy od tego kiedy będziemy na tyle gotowi by poznać choć ułamek Prawdy Objawionej. Ogień wówczas spala w nas wszystko co nie jest szlachetne, a hartuje żelazo wierności. Dopiero po tym trzykrotnym chrzcie będzie można mówić, że kroczy się Drogą, którą jest sam Chrystus.

Te fundamenty są stale odnawiane, wzmacniane, rozbudowywane... Bez nich wiara płowieje, nadzieja więdnie, a miłość traci swój żar.

Zastanawiacie się pewnie nad celowością moich słów. Pragnę abyście się zastanowili i poznali na jakim etapie się znajdujecie. Nie możecie tłumaczyć samych siebie młodym wiekiem, brakiem wiedzy, doświadczenia... Wielu jest powołanych, lecz niewielu wybranych. To, że zostaliście powołani nie oznacza, że dostąpicie Zbawienia. Pragnę abyście zrozumieli istotę człowieczeństwa, którą jest dążenie do Domu Rodzinnego. Dlatego się urodziliście, aby do niego wrócić, więc skupcie się na podstawach, żywej wierze. Wróg nie śpi, lecz ciągle atakuje i zwodzi. Posiądźcie mocny fundament, a będziecie wiedzieć kiedy do was mówi wilk, a kiedy Pasterz. Tym fundamentem jest Wiara, moi drodzy, którą chrzest zakorzenia w naszych sercach.

Czym jednak jest chrzest święty? Na czym polega istota tego niezwykle istotnego sakramentu, który oczyszcza dusze i otwiera je na Łaskę? Święty Paweł napisał:

 

„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Jezusa Chrystusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie- jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca.

Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie.

To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu.

Kto bowiem umarł stał się wolny od grzechu.”[6]

 

Po krótkiej przerwie Jessica skinęła na nas ręką.

-Chodźcie, oczyśćcie się z ziemskiego pyłu, aby godnymi wejść na spotkanie z Królem.

Byłam jakby w transie i nie wiedziałam co jest grane, ale zauważyłam że wszyscy ustawiają się gęsiego i kierują w stronę Jessiki i strumyczka. Ustawiłam się zaraz za Dorą, lekko się stresując tajemniczą przyszłością. Te słowa nauczycielki, ten patos... Czułam się kompletnie nie na miejscu.

Jessica stała zaraz przy strumyczku i po kolei przepuszczała nas. Zobaczyłam coś konkretnego dopiero, kiedy przyszedł czas na Dorę. Co wcale mnie nie uspokoiło.

Szła w poprzek rzeczki, najpierw po tafli, później zanurzyła się do kostek, kolan... Następnie woda sięgnęła jej brody, by potem w całości zakryć. Oczywiście, później ślad po Dorze zaginął. Strumyczek może miał te trzy metry szerokości, więc proces topienia odbywał się błyskawicznie. Gdyby nie presja otoczenia stchórzyłabym, a tak tylko wzięłam głęboki wdech i weszłam do wody, gdy Jessica skinęła głową.

 

Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Wiem jedynie, że coś niezwykle bolesnego, gwałtownego, rozrywającego… Nie wiem jak to opisać. Jedyne co później czułam to totalną pustkę, a może raczej błogi pokój. O niczym nie myślałam. Cicha radość mnie przepełniała, której nic nie mąciło.

Otworzyłam oczy. Stałam przed wejściem do okazałego kościoła. Nic nie myślałam, automatycznie podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Zanurzyłam rękę w kropielnicy, przeżegnałam się, przyklękłam. Skierowałam się w stronę lewej bocznej ławy. Tam ujrzałam małą kapliczkę z wystawionym Najświętszym Sakramentem. Klęczeli przed Nim wszyscy ci, którzy przede mną zanurzyli się w strumyczku. Również uklękłam. Zatopiłam się w niemej adoracji.

Zapragnęłam poznać Go bliżej. Jego zdumiewającą Pokorę i zniewalającą Miłość. Zostałam ochrzczona jedynie wodą, Panie, obmyj mnie Swą Krwią Najświętszą i wypal Ogniem Niegasnącym, abym mogła trwać w pełnej uwielbienia adoracji w ścisłym zjednoczeniu z Tobą, Źródłem Wody Żywej.

2

-Powiedziałaś PSP?

-Dokładnie. I Kościół.

William nadal leżał w łóżku, choć już wróciły mu siły. Jessica natomiast siedziała za biurkiem i co jakiś czas zerkała na kartki i coś do nich dopisywała.

-Po kolei- Will zmarszczył czoło.- Alex obiecał mi, że wkrótce wyjawi tożsamość osoby, która go zastąpi w gronie Siedmiu Powierników. Sprawdź później czy przypadkiem nie ma obecnie w tym całym PSP osób, od których demony chcą trzymać Alexa z daleka.

-Ok. A co z Kościołem?

-Kościół… To zarówno ewangelizowani jak i ewangelizujący. Jedni i drudzy potrzebują Sakramentu Kapłaństwa…

-Sugerujesz, że on w dalszym ciągu jest Powiernikiem?- przerwała mu z powątpiewaniem.

-Wszystko na to wskazuje.

Jessica pokręciła głową ze smutkiem w oczach.

-Pozbądź się złudzeń, on już nie jest jednym z nas.

William nic nie odpowiedział. Wolał się nie kłócić. I tak by go nie zrozumiała, skoro sam siebie nawet nie rozumiał…

-Pomożesz mi w poszukiwaniu pozostałych?

-Zrobię co w mojej mocy.

Will zmienił pozycję w łóżku i cicho jęknął.

-Coś ci jest?- zapytała zaniepokojona Jessica wstając z krzesła.

-Nie, tylko głowa mnie boli. Zanim zabierzesz się za tego kogoś z PSP mogłabyś mi przyprowadzić Wiktorię?

-Musisz odpocząć.

-Muszę z nią porozmawiać.

-Już ją wypytaliśmy o wszystko- zapewniła go pospiesznie.- Nie przejmuj się niczym. Wracaj do sił.

-Jednak wolałbym się z nią jeszcze zobaczyć.

Jessica zrobiła niezadowoloną minę.

-Skoro nalegasz. Ale doprawdy nie widzę potrzeby.

-Dzięki.

 

Rozdział IX

Chwila ciszy

 

1

Weszłam z duszą na ramieniu do wnętrza pokoju. Zaraz miałam się spotkać… przełknęłam ślinę… z Williamem. Stresowałam się... w sumie nawet nie wiem dlaczego.

Kiedy zamknęłam drzwi spojrzałam przed siebie i coś ze mną się stało dziwnego… Wszystkie myśli momentalnie wyparowały z mojej głowy. Odruchowo uklęknęłam i przeżegnałam się. Ten niezwykle duży obraz namalowany na ścianie wprost rzucił mnie kolana. Przedstawiał on ukrzyżowanego Chrystusa. W swoim życiu widziałam drastyczniejsze obrazy, ale w tym było coś zniewalającego…

Ubrany w granatowy szlafrok chłopak stojący przy oknie odwrócił się i spojrzał na mnie. Przywitał mnie promiennym uśmiechem.

-Witaj, Wiktorio.

Ocknęłam się i natychmiast podniosłam się z ziemi. Wtedy też spostrzegłam (już normalnych rozmiarów) obraz Archanioła Michała pokonującego szatana wiszący przy oknie.

-Widzę, że ten fresk zrobił na tobie wrażenie.

Przytaknęłam zmieszana.

-Tak jakoś wyszło… A kto go namalował?

-Rafael.

-Rafael Santi, tak? Z malarzy znam tylko takiego Rafaela... Zawsze go kojarzyłam z Madonną Sekstyńską.

Uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Wtedy dopiero przyglądnęłam mu się i porządnie zdziwiłam. Może minęły trzy dni od czasu tej niefortunnej przygody, a on już wyglądał całkiem zdrowo! Te rany, które miał... Jakim cudem teraz może stać tak prosto i pewnie na dwóch nogach? Na twarzy również nie miał ani jednego zadrapania i nawet wróciły mu już kolory.

-Nieźle wyglądasz- wypaliłam.

Teraz dopiero do mnie doszło, że mówię na ty do mojego własnego nauczyciela. Co prawda nie wygląda na wiele starszego ode mnie, ale pewnie to tylko pozory. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że mogłabym się do niego zwracać per pan, zwłaszcza, że do Jessiki też mówię po imieniu... W każdym z tą bezpośredniością lekko przesadziłam...

-Tak, jestem już całkowicie uzdrowiony. Usiądź wygodnie... I jak ci się podoba mój pokój?

Rozglądnęłam się wokoło. Przestronny, jasny, prosto urządzony… Niby normalny, ale miał w sobie taką specyficzną atmosferę sacrum... jednak nie czułam się w nim obco, tylko tak bardziej radośnie… bardziej uduchowiono.

-Przyjemny- odparłam siadając na krześle.- Zawsze chciałam mieć łóżko z baldachimem.

-Normalnie bardzo dużo kurzu się na nim zbiera i można dostać alergii.

Will usiadł na parapecie, tak więc siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Teraz dopiero zauważyłam, że jego oczy są się bardziej zielone niż były w Egipcie.

-Wiem, że o to cię już pytano pewnie nie raz, ale może coś sobie już przypomniałaś, co się z tobą działo pomiędzy twoim wejściem do tunelu, a naszym spotkaniu na dziedzińcu? Albo jeszcze później... przed pojedynkiem?

Pokręciłam głową, w której miałam jedynie plamę i świadomość, że za tą plamą kryją się wspomnienia w tej chwili dla mnie niedostępne.

-Nic, a nic. Wiem, że coś się działo. Coś, ale nie wiem co. Wydaje mi się również, że tamten dużo ze mną rozmawiał, ale nie mam pojęcia o czym, gdzie i... w ogóle pustka. Jedyne co pamiętam to... twoja walka.

William zmarszczył swoje piękne czoło i spojrzał w dal. Już widziałam tytuł obrazu- Zamyślony anioł. Pasowałby do wystroju pokoju.

-Trudno. Nic na to nie poradzimy.

Zszedł z parapetu i zniszczył mi obraz.

-Proszę- podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią.- Chciałbym ci podziękować.

Totalnie zbita z tropu wzięłam z jego ręki pojedynczą łodyżkę konwalii z pięcioma śnieżnobiałymi kwiatkami. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

-Ja... nie trzeba. Przecież to raczej ja powinnam ci dziękować. Nie zrobiłam nic wielkiego.

Położył rękę na moim ramieniu i spojrzał mi głęboko w oczy.

-Za skromne zasługi, skromny prezent- wyszeptał, po czym dodał głośniej zdejmując dłoń z mojego ramienia:

-Ubi Caritas Deus ibi Est. Przypomniałaś mi o tym, o czym nigdy nie należy zapominać.

Zrobiłam zdziwioną minę. Jakoś tak nie mogłam nic skapować.

Widząc moją reakcję pokręcił głową:

-Myślę, że jutro już będę w stanie prowadzić zajęcia, więc do zobaczenia.

Jęknęłam w myśli. Już koniec rozmowy? Tak szybko? Zaczęłam mieć wyrzuty, że tak musiałam wszystko pozapominać!

-W takim razie do jutra!

Odparłam na wpół smutnie i radośnie. Wstałam, posłałam Williamowi pożegnalny uśmiech i spojrzałam raz jeszcze na fresk... nagle coś sobie przypomniałam.

-Już to przemyślałam, chcę być członkiem PREX.

Pokiwał głową na znak, że zrozumiał.

Po raz ostatni się do niego uśmiechnęłam i wyszłam z pokoju. Na zewnątrz stała Jessica, czy może nerwowo chodziła pod drzwiami.

-Coś się stało?- zagadnęłam.

-Nie, nic- odparła pospiesznie.- Jest już wolny?

-Eee... tak, raczej tak.

-Świetnie. Trafisz do wind, prawda? Tam z pewnością znajdziesz kogoś kto cię odeśle do domu.

-Tak- przytaknęłam.- Do zobaczenia, Jessico!

-Niech Bóg ma cię w Swej opiece.

 

2

Ledwo wyszła Wiktoria do jego pokoju weszła Jessica. Co za ruch dzisiaj!

-Hej, już znalazłaś?

-Mhm- odmruknęła siadając na łóżku.- Siadaj na krześle. Zaraz ci wszystko powiem...

Wyciągnęła z kieszeni notatnik i przewertowała go.

-Nazywa się Adelajda, ma skończone 18 lat. Jedynaczka, niezbyt zamożna rodzina, oboje rodziców, żadnych rodzinnych patologii.

Will kiwnął głową na znak, że zrozumiał.

-Pogadam z kim trzeba i załatwię ci adres.

-Dzięki. Osiemnaście lat... i nie jest wpisana w ewidencję PREX?

-Nie, nie jest- odparła poważnie.- Nie jest i nigdy nie przekroczy progu Świetlistego Zamku.

-Jak to możliwe, aby Powiernik nie służył w PREX?

Jessica pokiwała głową.

-To może ci się wydać dziwne, bo do tej pory spotykałeś się ze Powiernikami związanymi w jakiś sposób z Zamkiem, ale to nie jest reguła. Nie ona pierwsza i zapewne nie ostatnia. Dlatego przeczuwam, że ciężko będziesz się musiał nagłówkować, aby odnaleźć pozostałych.

-Potrafisz mnie pocieszać- mówiąc to Will wstał z krzesła i podszedł do okna.

-A skąd pewność, że to właściwa osoba?

-Otóż...- zerknęła do notatnika i pospiesznie odpowiedziała:

-Swojego czasu interesowała się wszystkim czym nie powinna, wróżbiarskie i okultystyczne ciągoty... Trochę medytacji, zainteresowań wschodnimi religiami. Wszystko z umiarem, ale wiesz jak to jest. Zawirowania ciemnych energii wokół niej się zdążyły zrobić. Nie jakieś wielkie, ale wystarczające, aby wrażliwy człowiek je wyraźnie odczuł. Na dodatek jest praktykującą katoliczką, choć jeśli chodzi o wiarę prawdziwą dużo jej brakuje.

-Zapowiada się ciekawie. Póki co wydaje się całkowicie uśpiona.

Na myśl o tej masie uśpionych ludzi poczuł, że gdzieś w okolicach żołądka rośnie mu ołowiana kula smutku.

-No tak, ale ostatnio coś ją zaczęło nękać wyraźniej i wyzwała szatana... Rzuciła mu wyzwanie...

Will zakrztusił się śliną i dostał ataku kaszlu.

-Jak to?

-Teoretycznie nic wielkiego, tak sobie powiedziała, wiesz jak to bywa z ludźmi będącymi w hipnozie. Gadają sami nie wiedząc co, a potem są zaskoczeni konsekwencjami. W każdym razie nie zapominajmy kim ona jest. Podświadomie odczuwała, że ciemność wokół się niej zgromadziła, doszło to do jej świadomości i... wezwała Boga na pomoc.

-Chyba już nic nie rozumiem...

-To proste. Weszła w sidła rozumowania nadnaturalnego, nie chciała wejść w tajniki „czarnej magii”, mówiąc, że nigdy nie podda się wpływowi demonów, a Bóg jej dopomoże w walce. Do tego nie rozumie jak w rzeczywistości funkcjonuje świat, bo zanurzona jest w tej hipnozie PSP. Teraz z tej hipnozy się wyłamuje... A oni nie mogą na to tak po prostu bezczynnie patrzeć.

Will westchnął i usiadł z powrotem na krześle.

-No tak, to rzeczywiście w jakimś stopniu przypomina mi gmatwaninę, która ongiś otaczała Alexa. Znalazł sobie godną następczynię. Kto jeszcze wie kim ona jest?

-Nikt oprócz Boga, Alexa i naszej dwójki.

-Hmm... Dziwne, ale nie wydaje ci się, że ona jeszcze nie jest Powiernikiem? Że dopiero kiedyś nim będzie?

-Co masz na myśli?- zapytała podejrzliwie.

-No cóż...- zaczął ale nie dokończył.

-Ciągle myślisz o tym, że Alex jest Powiernikiem? Posłuchaj, powiedz, czy Powiernik Sakramentu może być na służbie Lucyfera? Myślisz, że Bóg by na to pozwolił, aby Łaski zsyłane przez Jego Syna trafiały do Piekła?

-Nie, oczywiście, że nie. Ale co jeśli on, Alex nie znalazł się tam z własnej woli? Zdegradowanie z roli Powiernika równa się potępieniu wiecznemu...

-A co?- przerwała mu zniecierpliwiona.- Nie jest może potępiony? Otwórz oczy, albo przynajmniej nie poruszaj tego tematu.

William spojrzał na nią ze współczuciem. Pewne wspomnienia z przeszłości znowu odżyły.

-Lubiłaś go.

-Kto go nie lubił?- odburknęła.

-To dlaczego tak łatwo możesz się na to zgodzić?

-Will- machnęła ręką.- Nie można żyć uznając wytwór naszych ludzkich pragnień za prawdę… Nawet jeśli on nie jest do końca zepsuty… proszę, nie każ mi myśleć o nim inaczej. Nie każ mi w ogóle o nim myśleć. Nic nie wiem i nic nie chcę wiedzieć. Przez tyle lat jego temat był owiany zasłoną milczenia, dlaczego tak nie może pozostać?

Żachnęła się i zarumieniona wstała i wyszła z pokoju.    

 

 

 

 

Rozdział X

Nieme cierpienie

 

1

Poczuł mrowienie na dłoniach. To go utwierdziło, że to właściwy dom. Na szczęście okno od sypialni było uchylone, więc wystarczyło lekkie pchnięcie aby bez trudu dostać się do środka.

William stanął na pewnym gruncie i rozglądnął się po pokoju. Pomimo tego, że latarnie uliczne rozświetlały ulicę pomarańczową poświatą, która przenikała również przez firanki, to w pokoju panował niemalże mrok. Will miał problemy nawet z rozróżnieniem konturów mebli…

Oparł rękę na parapecie. Strącił przy tym jakąś kartkę, która swobodnie spadając na ziemię musnęła jego nogi. Podniósł ją i przybliżył do okna. Przeczytał szeptem nagryzmolone pospiesznym pismem rzędy wyrazów:

 

Laura- Któż z nas pierwszy obaczy gwiazdę dobrze znaną?...

Kordian- Nie ujrzę jej, jeżeli to gwiazda nadziei!...

Laura- A jeśli gwiazda wspomnień?

Kordian- O! dla mnie za rano na bladą gwiazdę wspomnień!...

Laura- Gdzież gwiazda Kordiana? Jak się nazywa?

Kordian- Przyszłość.

Laura- W której stronie nieba?

Kordian- O! nie wiem! Nie wiem- jest to gwiazda obłąkana, co dnia ją trzeba tracić, co dnia szukać trzeba…

Laura- Kordian ma piękną przyszłość, talenta, zdolności…

Kordian- Tak, gdy mię spalą męczarnie, to będę świecił ludziom próchnem moich kości. Talenta, są to w ręku szalonych latarnie, ze światłem idą prosto topić się do rzeki. Lepiej światło zgasić, i zamknąć powieki, albo kupić rozsądku, zimnych wyobrażeń, zapłacić za ten towar całym skarbem marzeń…

Laura- Jaki dziś Kordian gorzki?

Kordian- Czarowna natura! Jak koń Apokalipsy szara leci chmura jesiennym gnana wiatrem; a w chmurze myśl gromu omdlała zimnem, iskry wydobyć nie może; Więc co ma w łonie gniewu, nie powie nikomu? I przepłynie nad światem… Z gromem myśli złożę, niechaj płyną nad światem zimne i bez głosu…[7]

 

-Jedni szukają odzwierciedlenia swego życia w Słowackim, a inni cytują świętego Pawła. Kwestia gustu.

Ręka Willa tak gwałtownie drgnęła, że kartka z powrotem wylądowała na ziemi. Tym razem nie myślał o jej podniesieniu.

-Alex?- w niedowierzaniu podszytym ukrytą radością zaczął wpatrywać się w głębię pokoju spowitą ciemnością.

-No- odpowiedział mu głos beztrosko.- Uprzedzam twoje pytania. Pozwoliłem sobie nieco przyciemnić tę część pokoju, tak na wszelki wypadek. Jestem w tej sypialni, bo dziwnym trafem, postanowiłem po raz pierwszy się z nią ’zobaczyć’ akurat wtedy kiedy i ty tak sobie postanowiłeś. Sądzę, że lepiej będzie jeśli będziesz sobie tak stał gdzie stoisz, albo usiądziesz na takim małym stołeczku, który powinien być gdzieś koło kaloryfera.

-Zaraz… ty chcesz… porozmawiać?- oniemiały Will stał nieruchomo zastanawiając się, czy to nie przypadkiem jakaś pułapka. Wprawdzie głos ten sam, ale słowa…

-Jeżeli masz na to ochotę, bo jeśli nie to stąd wyjdę- odpowiedział spokojnie, ciągle z tą samą beztroską w głosie.- Idealna atmosfera na pogawędkę, nie sądzisz? Ty mnie nie widzisz i nie masz pewności czy to jestem ja, czy też ktoś mnie udaje, więc jeśli ktoś później będzie zadawał trudne pytania nie będziesz musiał mówić, że się ze mną widziałeś. Wiesz co mam na myśli?

Will dalej wypatrując swego rozmówcy starał się rękoma zlokalizować wspomniany stołek. Zapowiadała się długa noc.

-Coś tak dzisiaj rozgadany?- chociaż już widział z kim ma do czynienia, nie mógł całkowicie wyzbyć się podejrzeń. Skąd ta beztroska u Alexandra Ponuraka?

-Może nie powinienem tego mówić, ale cieszę się- odparł nonszalancko.- Cieszę się, bo koniec tego świata nadchodzi ogromnymi krokami.

-Chyba jesteś jedyny.

No tak, to na pewno Alex.

-Być może- odparł powoli cedząc słowa.

Zapanowała cisza. Will mógł teraz całkowicie poświęcić swoją uwagę szukaniu krzesła.

-Aha!- krzyknął radośnie.

-Co się stało?- zapytał Alex z nieskrywanym zdziwieniem.

-Nic. Znalazłem ten stołek.

-Aha.

William przesunął go nieco i usadowił się na nim wygodnie.

-Teraz możemy porozmawiać.

Czy czuł lęk? Podekscytowanie? Radość? Niepokój? Nie… nic nie czuł. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby przed chwilą zeszli z koni po rekreacyjnej przejażdżce po lesie. Lekkość i naturalność. Ot, zwykła przyjacielska pogawędka.

-Alex, ja… chciałbym ci podziękować- mówił dalej.- Gdyby nie ty… nawet nie chcę myśleć, co by wtedy było- przełknął ślinę i potarł czoło. - Chcę żebyś wiedział, że nie dowiedziałem się tego od Jessiki. To nie ona mi powiedziała, że mi pomogłeś.

Po chwili milczenia odezwał się cichy, melodyjny głos Alexa:

-A kto?

-Jezus. Jeszcze przed moją wyprawą do Egiptu. On powiedział, że mam wybrać się tam gdzie mi nakażą iść… że czeka mnie próba… że mam nie tracić nadziei i wierzyć, że On wie najlepiej jak pokierować biegiem wypadków.

Zapadła cisza przerywana przejeżdżającymi samochodami i pijackimi śmiechami spod okna.

-Co ci mówił o mnie?- w jego głosie słychać było nieśmiałą prośbę. Prośbę dziecka, które narozrabiało. Prośbę o okazanie odrobiny rodzicielskiej czułości.

Will słysząc to myślał, że się zaraz rozpłynie… Zarówno w przenośni, jak i dosłownie- we łzach. Jakże on musi cierpieć!

-Tyle tylko, że mam pamiętać, że posiadam przyjaciół- wziął wdech.- Powiesz mi teraz? Wybiła już godzina?

-Chcesz wiedzieć dlaczego służę Panu L.?- zapytał ironicznie.- Dlaczego postąpiłem tak a nie inaczej? Nie, nie powiem ci. Wątpię żebym komukolwiek to kiedykolwiek powiedział. Mogłoby to zabrzmieć jak skarga, czy…- nagle przerwał i dodał pospiesznie:

-Ach, nieważne.

-Skarga lub wychwalanie samego siebie- dokończył za niego William myśląc nad tymi słowami.- Dwuznaczność. Wszędzie dwuznaczność. Jesteś jednym wielkim dwuznacznikiem. Ale jedno jest pewne.

-Co?- zapytał z lekkim niepokojem.

-To że cierpisz.

Alex prychnął pogardliwie.

-Każdy w Piekle cierpi. Nie da się inaczej. Ja tam jestem bo… bo chciałem i tyle. Nic dodać, nic ująć.

Will pokiwał głową.

-Dobra, zrozumiałem. Zmieńmy więc temat. Mam jeszcze wiele pytań. PSP, tak? Coś z nim zrobić?

-Co mam ci powiedzieć, Will… Jeśli byś mógł, to tak.

-Masz na myśli dziewczynę?

-Tak- odparł niemal szeptem.

William zmarszczył czoło.

-Dlaczego się o nią tak troszczysz?

-Wiążę z nią wiele planów, a ona nic nie wiedząc może wpakować się w bagno, co nie byłoby dla mnie wskazane.

Will uśmiechnął się pod nosem. Mógł przewidzieć podobną odpowiedź. Wszystko, byleby nie doszukać się w jego działaniach bezinteresowności.

-Dobrze, póki co świetnie się dogadujemy. Teraz dorzuć coś od siebie.

Z głębi pokoju dobiegło go głośne westchnienie.

-Egipt. Coś czuję, że stamtąd przyjdzie uderzenie. Trzymaj ode mnie z dala tą małą nowicjuszkę. W ogóle miej ją na oku i tego nowego też. Co dalej… Kościół tonie i za niedługo będzie zarżnięty i ostatnie jego kwiczenia się skończą, ale ty to już pewnie wiesz. Misterny plan „małpowanie” działa bez zarzutów. Musisz się pośpieszyć z tą twoją misją. Szukaj wśród znajomych ci ludzi. To chyba tyle…

-Jej, dlaczego mi o tym wszystkim mówisz?

-Bo nie wiem jak długo jeszcze pociągnę- odparł udając swobodę.- A, i wystrzegajcie się krwawych księżyców. To dość istotne.

-Zdradzasz tajne informacje.

-Tak myślisz? Ja po prostu rzucam hasłami, jak je zinterpretujesz mnie nie obchodzi. Jeżeli zrobisz to tak jak należy, to będę zadowolony, jednak nie dlatego, że pomogłem wam zapobiec złu, ale dlatego, że ominęło mnie tym sposobem wiele niedogodności. To prosta zależność- wy sobie, ja sobie- na tyle ile mogę- i oni sobie.

-Rzeczywiście, mało skomplikowana.

-Im mniej zawiłości tym lepsza teoria, na tym bazuje geniusz. Coś jeszcze chcesz, Williamie? Jest późno i musiałbym już wracać.

-Do Piekła?

-Nie, do domu, jestem śpiący i chcę się wreszcie położyć w łóżku- odparł rozbawiony Alex.

-Domu?- zapytał zdziwiony.- Gdzie ty mieszkasz?

-Zapytaj Jessicę, ona wie… - po chwili namysłu dodał filozoficznie:

-Ale nie mam pojęcia jak się dowiedziała.

Will wstał z krzesła i już szykował się do wejścia na parapet, kiedy zatrzymał go swobodny ton głosu Alexa:

-Co do twoich podziękowań… to gdybyś się głębiej zastanowił to zamiast dziękować przeklinałbyś mnie.

-Dlaczego?- zdziwiony zatrzymał się w połowie kroku.

-Ponieważ dzięki mojej interwencji utraciłeś możliwość uzyskania wielkiej łaski, którą mówiąc prosto- sobie przywłaszczyłem i nie zamierzam oddać. Przez twe cierpienie uzyskam bilet do niebiańskiej światłości- odpowiedział z cyniczną wesołością.

-O czym ty mówisz?- zapytał ostro Will, zupełnie nie w swoim stylu, zwracając się do wnętrza pokoju. Ten nieoczekiwany ton głosu Alexa wybił go z równowagi.

-O niczym takim, ale interes to interes, a na tym przedsięwzięciu naprawdę dobrze wyszedłem.

-Byłem w strefie zero. Nie wydostałbym się z niej przed śmiercią i gdyby nie ty… trafiłbym do Otchłani

W sercu i umyśle Willa zapanował prawdziwy mętlik.

-Jesteś tego pewien? A pamiętasz o tym, że nie należy wierzyć we wszystko co mówi Książę Kłamstwa?

Zapadła chwila milczenia.

-Pragniesz osłabić w moim sercu wiarę w twoją dobroć-wyszeptał.

Odpowiedziała mu jedynie cisza.

-Będziesz się musiał w takim razie bardziej wysilić- dodał głośniej, starając się wyzbyć odczucia, że dawny Alexander nie istnieje, a Jessica jednak ma rację.

 

2

Wracał do domu, owszem, ale dość okrężną drogą. Po drodze Alexander przystanął na stromej skarpie. W dole rozciągało się morze…granatowe, przechodzące w lazur, rozjaśniane pierwszymi refleksami nadchodzącego świtu. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale delikatna poświata różowiła horyzont smukłymi wstęgami.

Zapatrzony w ocean zapełniający widnokrąg cicho westchnął.

-Kiedyś morski lazur okalał również i moje źrenice… tak samo jak…

Potrząsnął głową i usiadł na pokrytej rosą trawie. Wspomnienia… daleka przeszłość… plany… wielkie plany i zapowiedzi ciężkich prób. Kiedyś sama myśl o nich przerażała ale i jednocześnie ekscytowała. A teraz? Teraz pozostało muliste przygnębienie. A co będzie jutro? Czarna rozpacz…?

Muliste przygnębienie… tak łatwo jest je upikantnić. Chociażby uległością wobec ciała… zazdrością…Zastanowił się nad tym ostatnim. Czy przypadkiem mu nie zazdrości? Zawsze w jego życiu wszystko lepiej się układało- czym jest wychowanie dziecka w miłości, w porównaniu z wychowaniem w kłamstwie i bestialskiej obłudzie?... był taki anielski, zawsze uznawany za bardziej świętego i bliższego doskonałości, i nie patrzono na niego nigdy podejrzliwie… kochany miłością duchową, a nie marną zmysłowością… teraz tak blisko przebywa Niego, a on- Alex tak daleko…

Wyciągnął ręce i zanurzył je w murawie. Potem zwilgoconymi dłońmi przetarł sobie twarz. Trochę go to orzeźwiło.

-Po tym co zobaczyłem, nie można nawet myśleć o zazdrości, marny kusicielu. Tylko skończony wariat mógłby mu czegokolwiek zazdrościć- powiedział ironicznie patrząc w dal, tak jakby mówił do kogoś niewidzialnego.

Wiedział, że to nie jego własne myśli. To jego osobisty demon nieustannie szuka haka. Trzeba się bez przerwy kontrolować…

Spojrzał raz jeszcze na morze.

Już dawno nie czuł tylu emocji… widział tyle barw… słyszał śpiew przyrody…  mył się poranną rosą. Taak. Niektóre przedsięwzięcia nie są głupimi pomysłami. Nie dość, że uratował Williama to jeszcze dostał tygodniowy urlop od tej piekielnej gnojówki. Tak dziwnie się złożyło, że krwawy księżyc wzejdzie akurat za siedem dni. Szykują coś wielkiego… ale bez jego udziału. Jedno zmartwienie mniej.

Momentalnie jak żywe stanęło mu przed oczami jego ostatnie wielkie zmartwienie. Uwolnienie Willa z sideł pana L…

 

Szedł główną ulicą skromnego miasteczka starożytnego, która podobnie jak przydrożne domy wykonana została z białego marmuru. Słońce będące w zenicie odbijało się od drogi i ścian domostw oślepiając go, poza tym duszne powietrze napierało na jego płuca, tak że miał problemy z oddychaniem, a wysoka temperatura była dodatkowym utrapieniem. Alex był pewien, że ze strefą zero nie będzie kojarzył żadnych przyjemnych wspomnień.

W pewnym momencie minęła go grupka chłopców w białych tunikach. Jeden z nich nieoczekiwanie tak mocno szturchnął go łokciem, że stracił równowagę i mało brakowało aby się przewrócił.

-Hej, mógłbyś trochę uważać- odburknął Alex mrużąc oczy, czując, że to miejsce wzbudza w nim coraz więcej negatywnych emocji. Zacisnął wargi i starał się oczyścić umysł.

Chłopcy tylko szyderczo go wyśmiali i pobiegli przodem wykrzykując coś na wszystkie strony. Wrzeszczeli w tak niezrozumiałym języku, że Alexander ich nie zrozumiał. W każdym razie to nie był staroegipski, ani atlantydzki…

Nagle przed domami zaczęły się pojawiać tłumy mieszkańców. Wszyscy byli odziani w białe tuniki, które odbijały kolejne promienie słońca. Alex nie był w stanie patrzeć na ich. Szedł przed siebie z półprzymkniętymi powiekami, ze wzrokiem wbitym we własne buty, w których gotowały mu się stopy. Wprost nie mógł zrozumieć jak ci ludzie mogą żyć w takim miejscu. Minęło parę minut, a już cały jest oblany potem, głowa boli z przegrzania, a oczy pieką z nadmiaru światła…

Tłum początkowo cicho szemrał, lecz później szmery zamieniły się w głośne okrzyki. Nie trzeba było znać ich języka ani widzieć twarzy, aby domyślić się, że nie jest się mile widzianym gościem. Potem do dzikich wrzasków dołączyły się również inne umilacze marszu. Podgniłe owoce, nieczystości wylewane z okien… czasami trafił się w miarę celnie rzucone niedojrzałe warzywo, podobne do współczesnych ziemniaków.

Po trzecim wiadrze z gnojówką Alex z ponurą satysfakcją zrozumiał, co miał na myśli satyr mówiąc o najbardziej cuchnącym miejscu. Do tej pory nie przypuszczał, że tu będzie aż tak dosłownie… Ulica ciągnęła się i ciągnęła. Szedł nie mogąc się doczekać, aż dojdzie do tej durnej świątyni- pałacu tutejszego boga słońca. Spróbował pobiegnąć, ale oślepiany słońcem nie mógł patrzeć pod nogi i poślizgnął się na jakimś podgnitym owocu. Przewrócił się na plecy. Zahuczało mu w głowie i poczuł ból w każdym kręgu z osobna. Wtedy dopiero zauważył przydatność kompostu jako dobrego amortyzatora.

Obolały wstał powoli się prostując. Już mu było dosłownie wszystko jedno. Szedł coraz wolniej, a gościnni mieszkańcy coraz intensywniej go witali. Nie miał już sił nawet na odczuwanie początkowej irytacji… W zadumie jedynie zauważył, że nie rzucają w niego niczym, co mogłoby go zranić. Żadnych kamieni, ostrych przedmiotów, nikt go nie atakuje… Widocznie tutejszy bóg uprzedzony o jego wizycie, postanowił jedynie upokorzyć go. Nie zadawać cierpień fizycznych, ale więcej uwagi skupić na tych bardziej dotkliwych- psychicznych i związanych ze zmysłami…

Nawet nie zauważył momentu kiedy tłumy umilkły i przestały go obrzucać zgniłymi odpadami. Przystanął. Podniósł nieznacznie głowę i spojrzał przed siebie. Stał tuż przed wrotami do okazałej świątyni- pałacu. Oczywiście również wykonanej z białego marmuru, ale bardziej lśniącego… wypolerowanego tak jak płytki pokrywające piramidy. Nie mógł długo się jej przypatrywać, bo oślepnąłby.

Nagle dostrzegł strażnika, który wyszedł mu na spotkanie. Jedną ręką zatykał nos, a w drugiej trzymał dzidę. Okrążył Alexa szerokim łukiem i przyłożywszy mu ostrze do pleców lekko je docisnął, dając w ten sposób zrozumiały znak, że gość ma iść przodem. Przeszli tak parę kroków. Kiedy strażnik krzyknął, Alex przystanął akurat na granicy cienia rzucanego przez wiszący nad jego głową świątynny balkon.

-Dlacze…

Chciał się zapytać, dlaczego przystanęli akurat w tym miejscu, ale odpowiedź przyszła szybciej niż on zadał pytanie.

Nagle lunął na niego wodospad gorącej wody, niemal wrzątku. Uderzenie było tak silne i bolesne, że upadł na kolana. Pochylił się i schronił twarz w dłoniach, ale woda była wszędzie. Po chwili wodospad płynnie zamienił się w strumień żywicznych wonności używanych do kąpieli, po którym znowu został opłukany wrzątkiem. Już myślał, że skona. Skulił się i prosił w duchu, aby te męczarnie już skończyły… Cierpienie było tak wielkie, że pragnął śmierci… Nagle poczuł, że ktoś go chwyta za ramiona i brutalnie podnosi jego bezwładne ciało i trzyma w stalowym uścisku silniejszym od ciężaru spadającej wody.

Cierpienie zostało niewyobrażalnie spotęgowane.

Alex nie mógł powstrzymać krzyku. Woda dostała mu się do ust. Nie zakrztusił się poważnie, ale za to dotkliwie poparzył wnętrze jamy ustnej. Chciał wyrwać się z ucisku, ale strumień wody był tak silny, że nie mógł się poruszyć.    

  Nagle temperatura spadającej wody gwałtownie zaczęła się obniżać. Podniósł twarz i otworzył usta, aby przepłukać je zimną wodą. Jednak nie cieszył się długo ulgą, gdyż po chwili uraczyli go prysznicem tak lodowatym, że poczuł dotkliwe kłucie na każdym milimetrze kwadratowym skóry. Już nie wiedział, czy to znowu wrzątek, czy tak zimna woda…

Kiedy bestialska kąpiel dobiegła końca Alex cały się trząsł i cicho jęczał. Zapomniał gdzie jest. Jego myśli były skupione jedynie na piekącym bólu ogarniającym całe ciało. W ogóle nie czuł nóg… Dopiero po chwili spostrzegł, stojącego za nim strażnika, który przez cały czas go przytrzymywał. Poza mokrymi, grubymi rękawicami sięgającymi ramion, strażnik był zupełnie suchy.

Alex spojrzał na własne, drżące dłonie… miały niezdrowy czerwony kolor.

Strażnik widząc w jakim stanie znajduje się Alex, nie puścił jego ramion i w ten sposób dopchał go do drzwi wejściowych. Te parę kroków spowodowało nową porcję bólu. Kiedy przestąpili próg świątynni Alexandra okrążyła zgraja wygolonych kapłanów, którzy nie patyczkując się i nie zważając na stan gościa, brutalnie zdjęli z niego przemoczone ubranie i zaczęli go wycierać szorstkimi ręcznikami. Czuł się tak jakby zdzierano z niego skórę. Potem przyodziali w miękkie białe materiały pozawiązywane w pasie i na ramionach szerokimi pasami z delikatnej, ale wytrzymałej materii. Jak tylko skończyli podszedł do Alexa strażnik i poprowadził go w głąb korytarza (już go nie przytrzymywał, choć Alex ledwo mógł się poruszać na wciąż drżących nogach).

Marsz trwał na tyle długo, że Alexander zdołał odzyskać pełnię władz umysłowych i zaczął pewniej się utrzymywać na nogach. Strażnik w końcu przystanął przed smolistoczarnymi drzwiami, idealnie kontrastującymi z białym otoczeniem.

Mimo miękkich ubrań całe ciało go w dalszym ciągu nieznośnie piekło. Sam nie wiedział, czy to przez odmrożenie, czy też oparzenie… Zagryzł wargę i starał się nie skupiać myśli na bólu i upokarzającym ‘spacerze’ do pałacu.

Zapukał.

Cisza.

Ponownie zapukał, bardziej zdecydowanie.

Odpowiedział mu jakiś bliżej niesprecyzowany dźwięk.

Uznając to za zaproszenie Alex odgarnął z czoła mokre włosy i otworzył drzwi.

Znalazł się w półkolistym pomieszczeniu otoczonym ciasno ułożonymi kolumnami z granitu. Naprzeciwko drzwi znajdowało się szerokie wejście na balkon na którym stał tyłem do Alexa, oparty o balustradę wysoki mężczyzna ubrany w lśniącą, złocistą szatę.

Chłopak nie zamierzał wykonywać zbyt wielu zbędnych ruchów, więc stał nieruchomo czekając aż tamten łaskawie na niego zwróci uwagę. Jednak mijały cenne sekundy, a pan L. w dalszym ciągu nie widział świata poza widokiem z balkonu.

Starając się zachować zimną krew, która wrzała, jak całe ciało, szybkim krokiem skierował się w stronę balkonu.

Stanął tuż przed wejściem. Pomimo że chętnie wygrzałby się w słońcu po takiej kąpieli, nie zamierzał dobrowolnie dać się dotknąć jego promieniom. W końcu nie przez przypadek o Lucyferze mówi się ‘bóg słońca’.

-Witaj, nie zechcesz mnie przywitać?- przywitał się oschle.

-Mało ci powitań?- odparł mu gospodarz nie odwracając się.- Jesteś bardzo wymagającym gościem. Lecz skoro nalegasz to wejdź na balkon, a poznasz czym jest moje pozdrowienie.

-Nie wejdę, a ty odwrócisz się do mnie twarzą- odparł poirytowany.- Wykąpałeś mnie tak dokładnie, że już nie zrazisz się moim wyglądem ani smrodem.

Mężczyzna puścił balustradę i powoli się odwrócił. Jego czarne oczy lśniły, a twarz zdobił szyderczy uśmiech.

-Jesteś pierwszym Anarchistą, który ośmielił się odwiedzić moje królestwo. Oni wszyscy boją się tego co ich będzie czekać po końcu czasów... Boją się ceny jaką zobowiązali się zapłacić za swą nieśmiertelność. Boją się i wiedzą, że gdyby tu przybyli zakosztowaliby udręk... dużo wcześniej. A ty... nikt cię nie ostrzegł przed konsekwencjami twojej wizyty? Czyżbyś nie miał życzliwych przyjaciół? Ach, ty miałbyś o czymś nie wiedzieć? Co za głupiec ze mnie!

-Nie zaprzeczam- odparł Alex beznamiętnie.

-Jesteś odważny. Posiadasz zuchwałą odwagę w słowach, lecz czy znajduje ona pokrycie w czynach?

Tym razem nic nie odpowiedział. Lucyfer zaśmiał się ironicznie i wrócił do pozycji wyjściowej- czyli odwrócił się i oparł o balustradę.

Mijający czas coraz bardziej nękał świadomość Alexa, a piekący ból całego ciała obezwładniał myśli… Trudno, trzeba zacząć z grubej rury.

-Oboje wiemy- zaczął- że nasz Pan nie pozwoli ci na wtrącenie go do Otchłani, więc lepiej będzie jeżeli go uwolnisz zanim skona...

-Jak śmiesz!?- ryknął wkurzony i w jednym momencie stanął naprzeciwko Alexa.- Jak śmiesz, pouczać mnie, marny chłystku?

-Nikim, panie- odparł starając się zachować spokój- ale cóż to dla ciebie za satysfakcja wysyłać go prosto do Nieba...

-A może bardziej mi na rękę jest to, aby mi się nie pałętał na ziemi?- przerwał mu.- I co na to powiesz?

No, zawsze istniał plan B...

-O jednego człowieka mniej lub więcej... Co to za różnica. Poza tym, gdybyś go wypuścił może...- Alex przełknął ślinę bo głos mu zachrypł- może znalazłby się ktoś na jego miejsce. Ktoś kto zstąpiłby do Otchłani...

Anioł zamyślił się na moment.

-Jak długo by tam przebywał?

Alex podniósł dumnie głowę.

-Dopóki jedyny Pan nie powiedziałby: dość.

Upadły anioł w zadumie pogładził się po ogolonej głowie. Kiedy Alex zauważył, że jego wyraz twarzy z zamyślenia zmienia się na ‘radosny’, wiedział już, że propozycja zostanie przyjęta.

Klasnął dwa razy. Momentalnie pojawił się okazały tron wysadzany drogimi kamieniami i naprzeciwko niego- całkiem niziutki foteliczek, czy może raczej- podnóżek. Władca rozsiadł się wygodnie i z spod półprzymkniętych powiek spoglądał na swego gościa. Alex poczuł się tak bezczelnie upokorzony, że jego twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Wbił kamienne spojrzenie w anioła i usiadł w niewygodnej pozycji podkurczając kolana. Zagryzł język tak mocno, że poczuł smak krwi.

-Ach, tak rzadko mam okazję usiąść i spokojnie porozmawiać z kimś na poziomie, a z tobą tak nieczęsto się widuję- gdy mówił nie patrzył na Alexa, tylko na jakiś punkt nad jego głową. Tak, teraz był tryumfatorem.- Powiedz mi, jak tam ci się podoba w moim niebie? Naprawdę, sądziłem że po pierwszych niesmakach w końcu się… zasymilujesz z otoczeniem, ale ty wolisz nadal być indywidualistą. Nie myśl sobie, że mam do ciebie pretensje z tego powodu. Wręcz przeciwnie, rozumiem cię doskonale. Widząc na co dzień tą zgniliznę, te rozkładające ciała, wyglądające gorzej niż te dotknięte trądem… Zaraz, ty to widzisz, prawda?

Ewidentne pytanie retoryczne, na które rzecz jasna musi odpowiedzieć.

-Tak, widzę dusze grzeszników.

-Doskonale!- Lucyfer wpadł w szampański humor.- Wiedziałem, że z tobą znajdę wspólny język. Widok tych dusz jest naprawdę odrażający, mówię to z ręką na sercu. Nie dziwię się tobie, że nie chcesz śmierdzieć i wyglądać jak oni. A wiesz, najciekawsze jest to, że bycie ‘trędowatym’ jest w modzie i całymi chmarami ludzie się tym trądem zarażają! Nie możesz znieść ich widoku, rozumiem twoje obrzydzenie, czy to na ulicach podrzędnej mieściny, czy to w czeluściach mojego królestwa… Jedynie odraza do ich smrodu powstrzymuje cię od stania się takimi jak oni, prawda? Nie chcesz stać się chodzącym gnojem, jesteś takim estetą- pokręcił głową.- Ech, ongiś czyściejsi niż woda w górskim potoku, bardziej przejrzyści niż najlepiej wypolerowany diament… wszyscy kończą w rynsztoku jako pokarm dla świń. Umiłowane dzieci Ojca! Jaki ból musi sprawiać ten widok kochającemu Ojcu Wszechwidzącemu. Czy jesteś w stanie go sobie wyobrazić?

Alex przymknął oczy i spuścił głowę. Starał się nie stracić kontroli nad sobą.  

-Bo widzisz, ogrom boskiego cierpienia, potęgowanego przez tą głupią Ofiarę… Tego Jego bólu nie jestem w stanie sobie wyobrazić nawet w najlepiej dopracowanych marzeniach.

-Zamilcz!- Alexander zerwał się na równe nogi. Cały był roztrzęsiony i zaczęła go trawić gorączka. Kiedyś chorował na grypę, teraz poczuł czym jest grypa podniesiona do potęgi czwartej.

Anioł spojrzał na niego z uśmiechem pełnym satysfakcji.

-My tak długo sobie tu rozmawiamy i haniebnie zaniedbujemy pana Sanzio... Chodźmy zobaczyć jak się miewa. Sprawdźmy, czy on również przypadkiem nie znalazł ukojenia w rynsztokowej kąpieli.

Klasnął w dłonie. Cała komnata zawirowała. Nie minęły dwie sekundy, a już stali w celi, przepełnionej intensywną wonią lilii i rozdzierającymi serce jękami agonalnymi Williama.

-Will...- widząc go skręcającego się w rozległej, czerwonej kałuży Alex poczuł, że cała krew mu odpłynęła z głowy, a serce na moment przestało bić.

Stracił równowagę i upadł na ziemię. Chciał się doczołgać do niego i choć dotknąć... dotknąć by poczuł, że nie jest sam.

Jednak Lucyfer był szybszy. Chwycił dłoń Alexa i podciągnął go do góry, niemal wyrywając mu rękę z stawu.

-To bestialstwo!- wrzeszczał wyrywając się.- Wypuść go w tej chwili! Nie masz prawa! Czego jeszcze chcesz? Mało się naoglądałeś cierpienia? Czego jeszcze ode mnie żądasz?

Chwycił go mocniej i przysunął jego ucho do swoich warg.

-Twojej duszy- wyszeptał.

Alex przestał się już wyrywać, poczuł bezsilność. Bezsilność która wycisnęła z niego pojedyncze łzy.

-Nie mogę... ona nie należy do mnie.

Upadły anioł rzucił Alexa na ziemię. Ten, ledwo przytomny, rzucił się w stronę Willa i chwycił jego dłoń.

Jęki momentalnie ustały... wokół ciała Williama pojawiła się biała mgiełka, która pochłonęła go i wraz z nim rozpłynęła się w powietrzu.

-Przyjmuję to, co możesz mi ofiarować- Lucyfer mówił powoli, spokojnie, nasączając słowa subtelnym jadem.- Zanim zakończysz swą służbę dam ci zakosztować prawdziwego bólu. Masz moje słowo. Chyba, że wcześniej ci się noga podwinie. Teraz powiem ci coś, co kazano mi powiedzieć.

Alex spojrzał na niego w roztargnieniu. Pomimo karuzeli uczuć, w którą wpadł i rozproszenia umysłu zdołał zauważyć, że na twarzy Lucyfera pojawił się grymas bezsilnej złości.

-Nie wypuściłbym twojego znajomego gdyby zależało to ode mnie... Jednak przybyłeś, a ja miałem cię tylko sprawdzić. No, cóż... odsyłam cię z powrotem i daję ci siedem dni... spokoju. To rozkaz odgórny.

3

Weszłam do pokoju i rzuciłam plecak do kąta. Pierwsza rzecz jaka mi wpadła w oczy to drobna gałązka konwalii... Przeleżała cały dzień na parapecie, w słońcu i nie zwiędła.

To chyba nieziemski kwiat. W nagłym przypływie wstydu, że nie zrobiłam tego wcześniej, zabrałam się za przeszukiwanie całego domu w celu znalezienia małego wazoniku. Dopiero w pokoju Dawida znalazłam dekoracyjny kubeczek na podgrzewacze. Pożyczyłam z góry zakładając, że się zgodzi.

Nic specjalnego ale zawsze coś.

Zeszłam do kuchni, aby przekąsić coś niecoś. Zawsze trochę dziwnie się czułam w pustym domu. Tak nieswojo...

Wyciągnęłam z lodówki ser oraz ketchup i już chciałam kroić chleb, gdy nagle pojawiła się winda.

Mój brzuch odezwał się burknięciem pełnym protestu.

-Chyba już staję się brzuchomówcą- wymamrotałam i podeszłam do windy starając się nie patrzeć w stronę sera.

Wylądowałam... w Głównym Głośnym Korytarzu. Znowu było głośno i tłoczno. Na zajęcia zawsze pojawiałam się w miejscu ich odbywania się, a nie w tym centrum komunikacji ziemia-zamek. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Ktoś musiał mnie tu przywołać...

-Hej, możemy pogadać?

O mało co nie padłam z zaskoczenia. Mrugnęłam parę razy, ale przed sobą w dalszym ciągu widziałam Nicka.

-Co ty tu robisz?- byłam oburzona i zaskoczona zarazem.- I co ja tutaj robię?

Chłopak zrobił kwaśną minę.

-Już ci powiedziałem, żeby porozmawiać.

Popatrzyłam na tego urwanego z choinki strażnika.

-No, to akurat usłyszałam, geniuszu.

Machnął ręką.

-Chodź w bardziej spokojne miejsce.

Zaczął się oddalać, a ja, całkowicie zaintrygowana, deptałam mu po piętach. Kiedy skręciliśmy w jakiś pusty korytarz, przypominający hotelowy holl, zadałam pierwsze pytanie z mojej listy, którą zdążyłam sobie ułożyć w głowie.

-Dokąd idziemy?

-Do ogrodu.

Spojrzałam na niego zdumiona.

-Skąd znasz do niego drogę?

Nick chyba coś zaczął przeczuwać, że mam jeszcze sporo pytań, więc aby zaoszczędzić mi zdzierania strun głosowych wysilił się na dłuższy monolog.

-Jako strażnik mam bardzo duże uprawnienia. Mogę sobie spacerować po Zamku. Wcześniej Jessica pokazała mi niektóre miejsca, z tego wszystkiego zapamiętałem jedynie drogę do ogrodu. Poza tym umiem już posługiwać się tymi dziwnymi monitorami- z łatwością wyczułam dumę w jego głosie, jakby to była jego zasługa.- Dlatego też wiedziałem jak cię tu sprowadzić.

-A po co?

Mina mu zrzedła. Pewnie oczekiwał, że jakoś skomentuję te jego ‘duże uprawnienia’. Taa, oboje zaczynaliśmy od zera ale to on tak wysoko zaszedł.

-Żeby porozmawiać.

Doszłam do wniosku, że mam do czynienia z Arabem angielskiego pochodzenia.

-Powtórz to jeszcze ze sto razy, abyś miał pewność, że usłyszałam.

Rozglądnął się dookoła.

-Byłaś ostatnio w Egipcie- zniżył głos do szeptu.- Widziałaś cztery piramidy?

Nie spodziewałam się takiego pytania. Znowu byłam w ‘szoku zaskoczenia’.

-Tak- odparłam jak tylko wyszłam z tego ‘szoku’. Nagle stanęły mi przed oczyma te świecące ostrosłupy. Dziwne, do tej pory w ogóle o nich nie myślałam...

-Byłaś w ich wnętrzu?

Zamyśliłam się.

-Owszem, byłam... jednak nic więcej nie jestem w stanie ci powiedzieć. Nic nie pamiętam. Kompletnie.

Nick zrobił zmartwioną minę.

-Szkoda. Jeśli jednak byś coś sobie przypomniała to daj mi znać- wyciągnął z kieszeni notatnik i długopis. Przystanął, nabazgrolił coś i dał mi wyrwaną stronę.- To mój e-mail. Naprawdę nie rzuciły ci się tam w oczy żadne charakterystyczne przedmioty?

-Na pewno, ale nic nie pamiętam- coś mnie tknęło.- Zaraz, a skąd u ciebie te zainteresowanie Egiptem?

Podejrzliwie mu się przyglądnęłam. Egipt dość źle mi się kojarzył z oczywistych przyczyn.

-Powiem ci, ale to tajemnica- znowu się rozglądnął na boki.- To tylko podejrzenia, więc nic nikomu nie mów. Oni i tak pewnie to wiedzą.

-Co?

-Podejrzewamy, że Bractwo Nowiu, pragnie wydobyć jakiś skarb z czwartej piramidy. Przez jakiś portal.

-My, to znaczy kto? I co to za Bractwo Nowiu?- byłam nieubłagana, zwłaszcza, że ta nazwa gdzieś już mi się obiła o uszy.- Albo mi wszystko wytłumaczysz, albo...

-Spokojnie, chcę ci wszystko wyjaśnić. My- to ja i Zina. Bractwo Nowiu to sekta, w której funkcjonował Colin jako szpieg. Jak zapewne wiesz, ten cały Colin zginął niedawno. Zina podejrzewa, że sprzątnęli go, bo dowiedział się zbyt wiele. A wszystko co wiedział przekazywał, chociaż nie powinien, Zinie. Ona mi o tym powiedziała z racji tego, że jestem strażnikiem. Poza tym, moglibyśmy coś wspólnie wygłówkować i im przeszkodzić.

Trochę się podekscytowałam wizją ratowania świata.

-I mnie również postanowiliście wtajemniczyć?

Już widziałam super trio, które razem stworzymy. Wprawdzie nie przepadałam za Ziną, a za Nickiem tym bardziej, ale a nóż się zaprzyjaźnimy?

-Tak. To co? Wchodzisz w to?

Przytaknęłam.

-Jak tylko coś sobie przypomnę to ci napiszę.

 

Rozdział XI

Mrok zacieśnia pętlę

 

1

Mijało południe. Alex korzystając z chwil wolności postanowił odwiedzić swoją nową znajomą i nieco ją poznać. Oczywiście wtedy, kiedy miał pewność, że nie ma jej w domu.

Stanął nad biurkiem i zeskanował wzrokiem sterty papierów zaścielające blat. W pewnym momencie rzuciły mu się zadrukowane kartki tekstami Shakespearowskich sonetów, a obok strona wyrwana z zeszytu zapisana pochyłym pismem.

 

Gdy srebrzysty blask księżyca pada na rozpostarte stronnice księgi,

Przypomina mi się dawna zdrada, którą dokonała ma Muza światła.

Ona, co rozświetlać mi drogę miała, ona, co pokazała mi istotę szczęścia,

Ona, co wywiodła mnie na szlak miłości opuściła mnie!

Gdy groziła mi utrata marzenia… Nie pomogła mi…

Gdy śmierć czyhała na mą duszę… Nie uratowała mnie…

Gdy miłość zdawała się oddalać… Nie dodawała mi otuchy…

Jednak teraz rozumiem mą Muzę,

Teraz gdy sama wyprowadzam mych uczniów na głęboką wodę

By ich tam pozostawić…

Teraz dopiero zrozumiałam- to nie była zdrada!

Tylko brutalny egzamin. Test, którego nie przeszłam.

Teraz muszę nauczać i trwać w okowach mej mądrości,

Zamiast w ramionach radości błogiej…

Ach!... Gdyby przemienić przeszłość…

Gdyby zdołało się naprawić tamte błędy…

Gdyby się wówczas zawołało: Muzo, ratuj!

Teraz wiem co to przekleństwo.

Teraz gdy patrzę na łunę oświetlającą wersy tej mądrej księgi

Przypominam sobie kim jestem- mądrością, nauką życia,

Która patrzeć musi jak kolejne osoby zawodzą,

Skazując się na wieczną tułaczkę w cierpieniu…

 

Dusza człowieka prosta

Kluczem do zbawienia.

 

Ze zmarszczonym czołem przeczytał to dwa razy. Niespecjalnie mu przypadł do gustu ten pseudo-wiersz. Chociaż morał był całkiem trafny. Wziął do ręki leżący niedaleko kartki długopis i zrobił kosmetyczną poprawkę. Taką niewielką, parokreskową. Odłożył długopis i jeszcze raz zerknął na jej ‘utwór’.

-Mam nadzieję, że to wystarczy.

 

2

Wczoraj nie miałam czasu i głowy na ratowanie świata, bo czekał mnie następnego dnia (czyli dzisiaj) niewesoły sprawdzian z chemii. Chemia nie jest czymś trudnym, dlatego zostawiłam sobie na nią właśnie tamte czwartkowe popołudnie… Jednak kompletnie nie potrafiłam się skupić na nauce z wiadomych względów i minęła dwudziesta, a ja nadal nic nie umiałam! Zaczęłam żałować, że wszystko zostawiam na ostatnią chwilę. Wtedy też po nagłym natchnieniu (w akcie desperacji) poprosiłam Ducha Świętego, żeby mnie oświecił już teraz i aby nie czekał aż zostanę bierzmowana. Potem przekartkowałam książkę i zeszyt… zanim doczytałam rozdział do końca zasnęłam.

Jaki z tego morał? Opłacało się Go poprosić, bo ponad ¾ pytań odnosiło się do tematów, które zdążyłam przeczytać! To tak na wstępie.

Dzisiaj po szkole przykleiłam się do Internetu i całkowicie pogrążyłam się Egipcie. Jutro weekend, więc mogłam sobie na to pozwolić.

Zdziwiła mnie ostatnia rozmowa z Nickiem. Już się dowiedziałam czym go tak Zina zagadywała. Ciekawe czy mogłabym powiedzieć o tym Dorze? Gdyby wczoraj odbyły się zajęcia to pewnie byśmy sobie pogadały, ale teraz… po przemyśleniu sprawy, myślę, że o niczym nikt nie może się dowiedzieć.

Szperałam w tym Internecie, aż w końcu wyszperałam parę ciekawostek….

Radiestezja i prądy energetyczne, w które weszliśmy gdy biegliśmy do wejścia, są nadal aktywne; teorie o portalach do innych światów; dziwny zbieg okoliczności- 3 piramidy są jak gwiazdy w pasie Oriona; niemożliwość wybudowania ich ludzką ręką; tajemnicze tablice napisane przez egipskiego boga z Atlantydy-Thota; klątwa faraona; do tej pory nie odnaleziono właściwego wejścia do piramidy Chefrena; chodzące mumie… Czego ludzka wyobraźnia nie wymyśli?

Nic z tych rzeczy nie przypomniało mi niczego z tamtych chwil spędzonych w Egipcie.

Chociaż… W sumie to widziałam portal. William wepchnął do niego mnie i Zinę. Pomyślałam dalej.

I nic nie wymyśliłam.

3

-Uprzedzając wasze pytania, dobrze się czuję- Will mówił do swoich uczniów wesołym głosem. Znajdowali się w sali, w której odbyły się jego pierwsze lekcje.- Przewidując kolejne pytania, odpowiadam, że dzisiaj zrobimy coś nietypowego, a mianowicie mały sprawdzian.

-Sprawdzian?

-Ojej!

W pomieszczeniu rozległ się zróżnicowany szmer.

Na twarzach  pojawiały się oznaki przerażenia, zniechęcenia, ciekawości. Przyjrzał się Wiktorii i Nickowi. Tylko oni zdawali się być półprzytomni, niezwykle rozproszeni. Postanowił zostawić ich na razie w spokoju. Później z nimi porozmawia.

-Nie martwcie się. To nic skomplikowanego. Nazwijmy go „Sprawdzeniem ile teorii tu usłyszanej przemienia się później w naszym życiu w praktykę”. Od chwili waszego przybycia do domów, do kolejnego spotkania, musicie dać z siebie wszystko. Pokażcie na co was stać. Będziecie obserwowani, a później was ocenię, więc nie traktujcie tego sprawdzianu zbyt lekko. Wymagam od was pełnej mobilizacji.

-A co mamy zrobić?- zapytała Wiktoria, której wróciła przytomność na słowach „was ocenię”.

-To od was zależy co uczynicie. Sami musicie zdecydować, w jaki sposób wykażecie się swoją wiarą.

Nagle do pomieszczenia weszła Jessica. Nic nie mówiąc, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami.

-Macie jeszcze jakieś pytania?

Odpowiedziała mu grobowa cisza.

-Daję wam dokładnie jedną dobę. Wykorzystajcie ją mądrze. Pokarzcie, co oznacza bycie Dzieckiem Boga.

Podszedł do szyby i otworzył przejście.

-Niech Jezus Chrystus udzieli wam Swego Pokoju.

Wszyscy zamyśleni po kolei przechodzili przez okno w milczeniu. Kiedy przyszła kolej na Nicka Will zagadnął:

-Coś cię trapi? Chętnie posłucham, nawet jeżeli to błahostka.

-Nie, jestem tylko trochę zmęczony.

Uśmiechnął się nieco energiczniej i zanurzył się w tafli, która zafalowała po raz ostatni.

-Coś z nim nie tak?- zapytała Jessica.

William rozmierzwił sobie włosy.

-Sam nie wiem. Taki był rozkojarzony dzisiaj. Jest strażnikiem, a na dodatek Alex mi powiedział żebym miał go na uwadze.

Jessica już otwierała usta, ale się rozmyśliła.

-Czemu przyszłaś?

-Poważna sprawa, Will- westchnęła boleśnie.- Klaus nie wytrzymuje. Musisz z nim porozmawiać.

-Co się dzieje?

Will podszedł do drzwi, które już zostały otworzone przez Jessikę.

-Zdiagnozowałabym to jako stan predepresyjny. Ogarnął go po rozmowie z mistrzem.

 

Puk, puk, puk.

-Mogę wejść?

Odpowiedziała mu cisza.

William delikatnie nacisnął klamkę i wszedł do niewielkiego pokoju Klausa, stylizowanego na średniowieczną komnatkę. Panował tu półmrok i rześki chłód.

Klaus siedział na fotelu i wpatrywał się w ponury kominek.

-Spójrz na ten chłód bijący z miejsca, w którym ongiś tańczyły gorące płomienie- powiedział filozoficznie Klaus nie spuszczając z wzroku wygasłego paleniska.

Will nic nie odpowiedział, ani się nie poruszył.

-Już wiemy wszystko, już wiem wszystko. Powiedziałby nam wcześniej gdyby nie ten chłód- kontynuował pełnym smutku głosem.- Pozwoliłby nam działać, gdyby nie ludzka oziębłość.

-Klaus…

-Colin Stick żyje, Will- przerwał mu grobowym tonem.

William przez moment zaniemówił.

-Jak to?

-No właśnie. Wiem również kto zastawił tę pułapkę. Jessica miała rację, to ona miała w nią wejść, taki przynajmniej był plan zdrajcy. Mistrz powiedział mi również, co wydarzy się już wkrótce na ziemi… Co i w jaki sposób.

-Wybacz, Klaus, ale nie możesz mi nic powiedzieć, co ma związek z Bractwem, bo…

-Nie zamierzam, nie chcę by ktokolwiek wiedział o tym o czym się dowiedziałem- Klaus spojrzał w jego stronę.- Przeraża mnie to, że ludzie tak mało widzą, choć patrzą, tak mało słyszą, choć słuchają… tyle nienawiści w nich się rodzi, choć zasiane zostały ziarna miłości. Williamie, ja mówię również o adeptach z Zamku. Ci którzy są najbliżej Boga, powinni iskrzyć dobrocią, a oto co kryją ich serca- wskazał ręką na kominek.- Gdyby ludzie na ziemi wierzyli, kochali Go… modlili się, te tragedie nie miałyby miejsca.

William podszedł do Klausa i przykucnął przy jego fotelu.

-Człowiek jest bardzo słabą istotą, ułomną, dopóki nie odnajdzie i nie zawierzy Prawdzie. Zawsze jest szansa, że owieczka zagubiona w najciemniejszym gąszczu odnajdzie się i powróci, potrzeba jednak wytrwałości. Jednak jeżeli pomimo wszelkich starań, owca będzie zapuszczać się coraz głębiej i utonie w bagnie, nie możesz siebie obwiniać. Ty już zrobiłeś wszystko co było w twojej mocy. Obwinianie siebie byłoby jak wskoczenie do bagna za owieczką. Oboje wówczas nie powrócicie.

Sądzisz, że ludzie Go nie kochają? Słusznie, nie kochają Go tak jak powinni. Oślepiła ich pycha, lecz nie wiesz jak wielu jest tych, którzy by Go pokochali gdyby odzyskali wzrok. Są ludzie, którzy kochają Pana niedoskonale, są tacy, którzy pragną Go pokochać… Nie jest aż tak źle z ludzkością, choć przyznaję, że jeżeli nie zniknie bielmo z ich oczu i nie poznają znaczenia miłości, dosięgnie ich Boża Sprawiedliwość.

Klaus, sam Bóg nie był w stanie przez trzy lata nieustannego wysiłku uratować duszy skażonej od wewnątrz. Jeżeli człowiek nie wkłada wysiłku by usunąć jad szatana ze swego serca, nawet nieustanne przebywanie u boku Chrystusa nie uratuje jego duszy.

Nie rozpaczaj, nie pozwól aby rozpacz tłumiła przebłyski nadziei. Nie martw się tym, czym Bóg się kłopocze, bo jesteś zbyt słaby, aby unieść Jego Krzyż. Poproś Go by pomógł ci nieść twój i zaufaj Mu. On wie co robić. On wszystko może uczynić. Nie potrzebuje do tego twych łez i współczucia, lecz ofiarnego serca i bezgranicznej ufności.

Klaus- Will zniżył głos do szeptu i położył dłoń na kolanie przyjaciela- rozpal ogień w kominku. Poproś Pana, aby cię zapalił i pozwolił by twe serce stało się pierwszą iskrą. Poproś, aby wsparł cię Swym płomieniem i Swym ogniem ogarnął wszystkie wychłodzone serca.

Zamilkł i obaj trwali w ciszy. Will poczuł, że na jego dłoń spadają pojedyncze krople łez z oczu Klausa. Po chwili powoli wstał i zbliżył się do kominka.

-Panie mój, ja Twój sługa, proszę Cię…

Mówiąc to ukląkł przed paleniskiem ze złożonymi dłońmi jak do modlitwy. Pochylił głowę. Trwał tak przez moment, a później wyciągnął obie dłonie przed siebie w geście ofiarowania. Klaus wstał z fotela i ukląkł obok Williama, na którego dłoniach świeciła czerwonym blaskiem pojedyncza iskierka.

-Spójrz, jak tego jest niewiele w moim sercu- powiedział cicho Will.- Jak mało mam w sobie miłości, dopóki Chrystus mnie nie obdarzy Swoją.

Klaus patrzył jak zahipnotyzowany na iskrę, która roztaczała malutką poświatę.

-Ale On obdarza cię Miłością.

-Każdego człowieka ogarnia Miłością, jeżeli się Go poprosi.

-Ja… ja nie potrafię żyć bez Niego, Will. Zaczynam tracić głowę- z oczu Klausa popłynął kolejny strumień łez.- Ty Go masz bezustannie w Swym sercu, ludzie mogą Go prosić, a my…

-A ty pokutujesz, ale to nie oznacza, że cię nie kocha. Przez cały czas zsyła na was, na ciebie, Swą łaskę Pokoju, która jest równie słodka Miłość. Nie trać wiary.[8] Proszę weź to.

Klaus spojrzał na iskierkę.

-Nie możesz…

-To moja miłość, nie Jego, spokojnie. Nie wznieci pożaru, ale może przynajmniej napełni cię ukojeniem.

William włożył obie dłonie do kominka i delikatnie położył iskrę na kupce popiołu. Po pewnej chwili w palenisku pojawiło się więcej iskier, aż w końcu kominek zapełnił się wesoło tańczącymi płomieniami.

-Będzie płonąć dopóki, moja miłość do ciebie nie wygaśnie- powiedział Will powoli wstając.

-Dziękuję- odpowiedział mu cicho Klaus.

 

          

 

Rozdział XII

Szyderczy śmiech

 

1

Jak za mgłą widziałam małego chłopaczka o diabelskim spojrzeniu… Mówił coś. Co mówił?

Gdy księżyc krew czerwona zaleje, mój kapłan, który dzierży klucz… czy coś w tym stylu.

Zerwałam się z łóżka. Było już bardzo późno i gdyby nie wielkie poświęcenie z mojej strony to nie opuściłabym tak cieplutkiego wyrka.

Zapaliłam lampkę nocną i rzuciłam się do komputera. Już myślałam, że zasnę, ale zdążył się otworzyć zanim sen mnie dopadł.

Nie zwlekając otworzyłam skrzynkę mailową.

 

Hej! Tu Wiktoria. Coś sobie przypomniałam. Wydaje mi się, że tą całą rozróbę zaplanowali na moment kiedy ‘księżyc krew zaleje’, cokolwiek to znaczy. Będą przelewać krew i potrzebują do tego kapłana i klucza. To mniej więcej tyle.

Miłego dnia J Miłej nocy

 

Zamyśliłam się na moment. To Anglik. Może nie zrozumieć po polsku kiedy nie jesteśmy w Zamku. Napisałam wiadomość jeszcze raz, tym razem po angielsku i wysłałam ją do Nicka, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego w Zamku wszyscy dogadujemy się bez problemów…

***

Wstałam z łóżka dopiero po 11. Nawiedziło mnie uczucie typu: Zapomniałam o czymś istotnym, ale o czym?. Dopiero po tym jak się ubrałam przypomniałam sobie i… myślałam, że padnę trupem. Kompletnie zapomniałam o tym sprawdzianie! Tyle godzin zmarnowałam na spanie, a w dodatku nie wymyśliłam co takiego mogłabym zrobić!

Rzuciłam się na schody i zbiegłam do kuchni. Po drodze napatoczył się na mnie Robert.

-Hej! Jadłeś śniadanie?

-Ta- odparł znudzonym głosem.

-A wszyscy już jedli?

Wzruszył ramionami i poszedł do swojego pokoju.

Machnęłam ręką i pobiegłam dalej. Znalazłam się w kuchni. Chyba dostałam porządną dawkę adrenaliny, bo w ogóle nie chciało mi się spać, choć to była sobota… Zabrałam się za sprzątanie, a trochę tego było. Zlew, stoły, podłoga… międzyczasie pomyślałam sobie, że sprzątanie to trochę mało, więc zrobiłam postanowienie, że będę pościć o chlebie i wodzie. Z dumą podeszłam do chlebaka i ukroiłam sobie kromkę chleba, którą przegryzałam sprzątając co tylko się da.

Po załatwieniu kuchni chwyciłam miotłę, a później mopa. A jaka była reakcja rodziny? Rodzice byli w szoku, babcię z trudem udało mi się przekonać, aby mi nie pomagała, a rodzeństwo w osobach w dwóch braci… no cóż, to że się powstrzymałam od uduszenia ich i wypowiadania kąśliwych odpowiedzi, dopisałam do listy ‘zasług’[9].

Potem pomogłam babci przy obiedzie i Dawidowi (mój młodszy braciszek) z matematyką.

Dopiero po dwudziestej wycieńczona padłam na łóżku z lekkim bólem głowy i poczuciem spełnionego obowiązku. Niedługo się należałam. Dość szybko pojawiła się moja ukochana winda…

***

Kiedy wszyscy już usiedli na swoich miejscach, William wstał z krzesła.

-Cieszę się, że was widzę i bardzo wam dziękuję, że wzięliście sobie moje słowa do serca i każdy z was starał się przeżyć ten miniony dzień jak najlepiej- odgarnął sobie włosy z czoła i mówił dalej:

-Na początek parę słów teorii. Chcę wam wyjaśnić, tak ogólnikowo, w jaki sposób się dowiedziałem o waszych poczynaniach. Otóż, każdy człowiek posiada swojego osobistego przyjaciela. Ten przyjaciel miłuje nas niemal tak mocno jak sam Bóg i jest w stanie uczynić wszystko, aby tylko dopomóc nam w odnajdywaniu ukojenia, przezwyciężaniu trudności, naprawianiu błędów… Twój przyjaciel pozostaje tobie wierny nawet jeżeli bezustannie zadajesz mu ból, zdradzasz go, śmiejesz się z jego dobroci, nie zauważasz jego istnienia… To on nieustannie wstawia się za tobą pod Tronem Najwyższego, szuka orędownictwa wśród świętych i próbuje nadrabiać twą letniość gorącem swej miłości do Boga. Tym przyjacielem jest Anioł Stróż, z którym jesteśmy nierozerwalnie złączeni, nawet po śmierci[10]. Jeżeli odwrócimy się od Prawdy zostajemy opuszczeni przez Boga, świętych, opiekunów…jednak Anioł Stróż czuwa przy nas niestrudzenie, starając się naprowadzić ku właściwej drodze. Tylko w przypadku potępienia następuje rozłączenie między duszą a jej aniołem.

To właśnie oni. Wasi Stróżowie opowiedzieli mi wszystko. Chcę wam przypomnieć, że ten sprawdzian jeszcze się nie skończył, co więcej- zaczął się już w chwili waszych urodzin. A wiecie kto będzie go sprawdzał? Gdy nadejdzie czas końca waszego życia, sami dostaniecie model odpowiedzi i przyrównacie go własnego arkusza. To wy będziecie się oceniać. Będziecie napełnieni Bożą Mądrością i w Jej świetle ukaże się brud waszych postępowań. Wiedzcie, że tylko nieskalani, idealnie czyści przestąpią próg Nieba.

Na sali zapanowało niemałe poruszenie. Po moich plecach przebiegły ciarki. Nigdy tak specjalnie nie zastanawiałam się nad przestępowaniem progów po śmierci.

-Wielu z was postąpiło bardzo dobrze. Pokazaliście, że wiecie czym jest życie modlitwą serca wznoszoną Trójcy Przenajświęt-szej. Inni miłość Bogu okazali przez uczynki miłosierdzia względem bliźniego. Próbowaliście najróżniejszych form pokuty, umartwień, zadośćuczynień… Jeżeli wasze intencje były czyste, pozbawione egoistycznych pobudek typu- muszę wypaść jak najlepiej, albo chociaż przyzwoicie; jeżeli cokolwiek czyniliście, robiliście z myślą o Bogu, któremu winniście służyć niewolniczo; jeżeli podejmowane pokuty ofiarowaliście w miłych Panu intencjach i połączyliście je z Ofiarą Doskonałą Baranka Bożego, to wiedzcie, że tego dnia spełniliście wasz obowiązek sługi, a spełnienie obowiązku nie jest zasługą. Mówcie o sobie jesteśmy bezużytecznymi sługami, gdyż wykonaliśmy tylko to co było nam nakazane z obowiązku. Nie zrobiliśmy nic ponadto. Panie uważ nam swe miłosierdzie.

-Nie martwcie się- dodał widząc nasze strapione miny (moja z pewnością należała do tych najbardziej strapionych).- Do zrozumienia Prawdy dochodzi się stopniowo. Stopniowo również doskonalimy się w dziele Miłości. Dziś niektórzy z was mogą nie zasługiwać nawet na miano sług, inni są bardziej bezużyteczni niż drudzy, lecz mając nieustannie na uwadze własną słabość i chęć przezwyciężenia jej, będziecie w stanie podjąć wysiłek doskonalenia się w dziele służby Bogu. W czym uchybiliście dzisiaj, jutro odrobicie z podwojoną gorliwością. Małymi krokami zdobywa się szczyty. Świętość jest szczytem, a my jesteśmy zobowiązani do osiągnięcia jej. Wytrwale, krok za krokiem, idźmy z pokorą i błagalną modlitwą o miłosierdzie i umocnienie Boskim Pokarmem, Owocem Miłości Doskonałej.

 

3

Adelajda weszła do swojego pokoju. Rzuciła torbę na bok, zdjęła bluzę i położyła na łóżku. Podeszła do biurka i zabrała się za uporządkowywanie papierów. Najlepiej jej się odrabiało lekcje po sobotnich zajęciach. W pewnym momencie rzucił jej się w oczy wiersz, który niedawno napisała. Przeczytała go.

Gdyby się wówczas zawołało: Matko, ratuj!

-Matko, ratuj mnie- wyszeptała.- Niesamowite, nie pamiętam abym napisała te słowa.

Zamyśliła się na moment i jeszcze raz zerknęła na kartkę.

-A już chciałam cię wyrzucić.

Zgięła ją w połowie i wsadziła do pierwszego lepszego zeszytu.

 

 

4

 Aniele Stróżu pomóż mi… Pomóż mi…

Chodziłam nerwowo po pokoju i wzywałam na pomoc mojego Anioła Stróża. Jak tu się nie denerwować? Nick przesłał mi maila, że to wszystko ma się zdarzyć tej nocy i jeśli będę chciała to wpadnie po mnie… Ja oczywiście chciałam, ale to nie znaczy, że wcale się nie bałam. A jak coś pójdzie źle? A co my w ogóle możemy zrobić? Nick powiedział, że ma jakiś plan, ale to marna pociecha… A może powinniśmy o tym komuś powiedzieć? Ale w sumie po co, skoro oni i tak wszystko wiedzą. A co jeśli to kolejny sprawdzian? I co by mieli sprawdzać tym razem? Odwagę? To w takim razie dobrze, że chcemy uratować świat…

Tysiące myśli, wątpliwości, obaw… Myślałam, że eksploduję! Na szczęście zanim doszło do eksplozji pojawiła się w moim pokoju winda. Podeszłam do niej. Wcale się nie zdziwiłam gdy w jej wnętrzu zobaczyłam bladego jak trup Nicka.

-A co z Ziną?- zapytałam zanim weszłam.

-Dojdzie do nas.

Drzwi bezszelestnie się za mną zasunęły i pomknęliśmy w gwiaździstą dal…

Dopiero kiedy wysiedliśmy z windy na środku jakieś pustyni przypomniałam sobie, że posiadam język.

-Co to za miejsce?- sceptycznie rozglądnęłam się dookoła.

Nick zrobił zmieszaną minę.

-Ehm, Egipt, tak przynajmniej powinno być.

-Super- starałam się panować nad poirytowaniem.- To może powiesz mi teraz swój plan?

Nick podrapał się po głowie i wyciągnął z kieszeni kompas. Po chwili wskazał ręką jakiś kierunek.

-Na początek musimy iść w tamtym kierunku, potem odnajdziemy Bractwo, które zgromadziło się na placu, gdzie powinna stać czwarta piramida i… będziemy improwizować.

Przez moment myślałam, że go uderzę.

-To twój genialny plan?!

-Nie gorączkuj się tak na mnie- odparł urażony.- Lepiej się pospieszmy, spójrz.

Wskazał na księżyc, którego cała tarcza jaśniała na czerwono. Po moim ciele przebiegły dreszcze.

-Krwawy księżyc.

-No, to nie zabawa- powiedział grobowym tonem.- To najprawdziwsza rzeczywistość.

Ruszyliśmy szybkim marszem w kierunku wskazanym przez Nicka. Nic do siebie już nie mówiliśmy. Z tego wszystkiego zapomnieliśmy nawet o Zinie! Przypomniałam sobie o niej dopiero gdy zobaczyliśmy zarysy piramid i sfinksa podświetlone przez upiorne, czerwonawe światło księżyca.

-Nick, zapomnieliśmy o Zinie.

-A niech to!- uderzył się w czoło i wypowiedział niecenzuralne słowo.- Ona miała nas podprowadzić pod ten plac! Bez niej tam nie trafimy!

-A może uda nam się…?- w głębi duszy poczułam ulgę, że nie ma Ziny. Jej nieobecność może byłaby wystarczającą wymówką aby nie zbliżać się zbytnio do tych diabelskich grobowców.

-Mogą tu się kryć jakieś pułapki…- Nick rozglądnął się dookoła.- No nic, nie mamy wyjścia. Musimy iść na przód. Z nią czy bez niej.

-Nick, poczekaj- chwyciłam go za rękaw i przytrzymałam.- Coś mi się wydaje, że nie powinniśmy iść dalej. Nie mówię tego ze strachu, ale mam przeczucie… Spójrz na te piramidy… Nie wydaje ci się, że się z nas szyderczo naśmiewają? Jeszcze ta czerwień… krwawy księżyc. Wpakowaliśmy się w coś o czym nie mamy pojęcia.

-Wiktoria, ja też się boję- odparł roztrzęsionym głosem.- Ale musimy uratować świat! Jeśli nie my, kto go uratuje? Zaszliśmy tak daleko, a ty się chcesz wycofać? Znajdźmy w sobie odwagę i chodźmy naprzód.

Zrobił zaledwie dwa kroki i wpadł do jakieś dziury. Zanim się zorientowałam Nicka już nie było.

-Nick!

Wrzasnęłam i rzuciłam się na miejsce w którym zapadł się pod ziemię. Nic. Żadnych dziur. Solidny piasek.

-Nick! Gdzie jesteś!?

Padłam na kolana i zaczęłam rękoma rozgrzebywać piasek gdzie tylko się dało. Po ponad minucie histerycznych wrzasków i kopania w piasku musiałam pogodzić się z myślą, że Nick został uprowadzony. Przełknęłam ślinę. Nie miałam złudzeń, że dostał się w sidła naszych wrogów.

Opuściły mnie resztki rozumu i puściłam się biegiem przed siebie. W stronę piramid.

   Rozdział XIII

Czysta krew została przelana

 

1

Pogoda była paskudna. Wiał nieprzyjemny wiatr, a niebo było zachmurzone. Ciemna i ponura noc z groźbą burzy wiszącą w powietrzu.

Alex spacerował sobie po wrzosowisku rozkoszując się ostatnimi chwilami wolności. Jego siedem dni ‘urlopu’ dobiegało końca….

-Hej, Alex!

Odwrócił się w stronę z której dobiegał głos. Ujrzał niewielkiego korpulentnego  mężczyznę biegnącego w jego stronę. Wyszedł mu naprzeciw.

-Witaj, Max. Jakie wieści?- zapytał nawet nie siląc się na optymistyczny ton.

-Sam przeczytaj.

Mężczyzna wyciągnął niewielką kopertę i wręczył ją Alexowi.

On ją otworzył i przeczytał list na głos:

-Góra nakazuje ci działać. Postępuj w sposób, który wyda ci się słuszny.

-To chyba dobrze, prawda?

Alex zgiął list na pół i razem z kopertą włożył do kieszeni.

-Wszystko co planuje Najwyższy jest dobre. Jednak nie wiem czy to się skończy dobrze dla mnie. Tym razem przyszłość została przede mną zakryta.

2

William siedział pod rozłożystym jaśminem i nieprzeniknionym spojrzeniem wpatrywał się w dal. Zina widząc go w tym zamyśleniu zatrzymała się i speszona nie wiedziała co ze sobą zrobić. W końcu straciła resztę odwagi, odwróciła się i zaczęła się powoli wycofywać. William nagle się ocknął i spojrzał w jej stronę. Zdumiony powiedział do oddalającej się:

-Zino, co tu robisz? Chciałaś może porozmawiać?

Przystanęła i odwróciła się. Obdarzyła go zlęknionym spojrzeniem.

-Co się stało? Nie musisz się mnie bać- mówił łagodnie, a jego oczy emanowały ciepłą troską.- Podejdź i powiedz mi co cię trapi.

Zrobiła parę kroków i niespodziewanie padła na trawę i zalała się łzami. Will poczuł, że w jego wnętrzu rodzi się kamień pełen goryczy. Starał się jednak zapomnieć o sobie i podszedł do zapłakanej dziewczyny. Przykucnął obok niej i powtórzył pytanie:

-Zino, co cię trapi?

Zapłakała głośniej, ale wydała się z siebie poza szlochem parę słów.

-Zrobiłam coś…okropnego! Jestem podła! Jak ja mogłam… teraz tego żałuję.

Will wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał jej. Kiedy ona zaczęła przecierać twarz, ciągle wylewając fontannę łez, powiedział:

-Opowiedz mi wszystko, nie płacz już, jeżeli twój żal jest szczery, twoje winy zostaną ci przebaczone, jakkolwiek okropne by nie były. Łzy żalu są najlepszą wodą oczyszczającą dla zabrudzonego serca. Powiedz mi o wszystkim, a może uda nam się wspólnie naprawić szkody, jeżeli nie będzie za późno. Nie płacz już.

Jego łagodny głos i spokój jaki roztaczało to miejsce uspokoiły Zinę. Jeszcze pochlipywała, ale nie była już fontanną łez.

-Colin mnie w to wszystko wciągnął, ale to nie była jego wina, wyprali mu mózg, w tej sekcie, gdyby nie ona nie zrobił by tego. Ta cała jakaś tam, nie pamiętam jej imienia, która była szefową sekty zakręciła sobie Colina wokół palca. Naopowiadała mu niewiadomo jakich historyjek, urosła w nim pewność siebie… W końcu zdradziła mu swój plan. Chodziło o to, żeby wykołować Anarchistów. Początkowo Nick się zgodził na współpracę z myślą o dobru ludzkości i… ja się zgodziłam go wspierać. Jednak potem okazało się, że robi to dla zaszczytów, które obiecała mu tamta kobieta. Obiecała mu władzę, dobrobyt i wspaniałe życie po odnowieniu oblicza Ziemi- westchnęła boleśnie.- Bractwo Nowiu zostało powołane po to, aby odkryć i wydobyć źródło wszelkiej wiedzy tajemnej- szmaragdowe tablice, spisane przez byłego opiekuna Atlantydy. Wiedza tam zawarta pomogłaby im lepiej kontrolować cały świat. Jednak to było podpuchą tego Złego. Pod pozorem wydobycia tablic, on pragnie wydostać się z więzienia i zapanować nad ziemią. Są dwie bramy, które należy otworzyć, aby on mógł powrócić. Jedna z nich już została otworzona, a znajdowała się w strefie zero… bardzo przepraszam… nie miałam pojęcia, że… w jaki sposób ją się otwiera, gdybym wiedziała nigdy bym tego nie zrobiła…- łzy zaczęły intensywniej płynąć z jej oczu.

-Nie przejmuj się już tym. Było, minęło. Wybaczam ci- Will poczuł, że powoli w jego gardle robi się sucho.- Zaprogramowałaś więc telelokator Jessiki…

-Tak jak mi kazał Colin- weszła mu w słowo.- Od czasu swojej rzekomej śmierci wysyłał mi listy mailowo i pisał w nich co mam robić. Nie mówił dlaczego i po co… Nie mam pojęcia dlaczego akurat Jessiki, nie pytałam go. Jak w ogóle mogłam być tak głupia!

-Spokojnie. A druga brama?

Zina spojrzała na niego z trudem powstrzymując się od płaczu.

-Druga brama znajduje się we współczesnym Egipcie. Dopiero dzisiaj Colin mi powiedział jak ją się otwiera, gdybym wiedziała wcześniej nigdy bym tego nie zrobiła…!

Wydała przeciągły, zduszony szloch.

-Czego byś nie zrobiła?- Will ostatnimi siłami starał się aby zachować spokój. Przychodziło mu to z coraz większym trudem.

-Tak jak Colin zamotał mnie, ja zamotałam Nicholasa. Colin zapewniał mnie, że muszę wtajemniczyć strażnika… zainteresować go tym tematem i sprawić, aby udał się do Egiptu tej nocy. Nie miałam pojęcia, że… och! w jaki sposób otwiera się przejście i że on jest im do tego potrzebny.

Zina rozpłakała się na dobre. Will siedział jak na szpilkach, ale w dalszym ciągu zachowywał spokój, pomimo że wszystkie wnętrzności go paliły.

-Co ma z tym wszystkim wspólnego Wiktoria?

-Colin mi powiedział, że niezbędne wskazówki dostała dziewczyna bezpośrednio od Złego. Kazał mi zaznajomić ją z Nickiem.

Z jej oczu poleciał kolejny strumień łez.

-Dzisiaj się zobaczyłam z nim, Colinem, po raz pierwszy od czasu jego… rzekomej śmierci. I już wiem dlaczego zwlekał z tym tak długo- przetarła oczy rękawem.- Nie chciał abym w niego zwątpiła… Bo Williamie, on… on zrobił coś strasznego.

-Co takiego?- zapytał łagodnie.

-Nie znam szczegółów… nie mogłam o tym słuchać. Och! jego duch opuścił jego ciało i… zamieszkał w innym. W każdym razie przez chwilę. Dopóki nie doszło do pogrzebu i te cało Bractwo mogło zabrać jego ciało z trumny bez wzbudzania podejrzeń… Czy to nie jest obrzydliwe? Jak ten co był strażnikiem, słuchał słowa Bożego niemal bezpośrednio od Aniołów, mógł uczynić coś tak ohydnego?

Już raz usłyszał to pytanie. Wtedy wiedział co odpowiedzieć. Teraz zabrakło mu słów.

-Czy on w ogóle jest jeszcze człowiekiem?

William wstał i powiedział nieco zachrypniętym głosem:

-Nie wiem, Zino. Jedynie Bóg zna serca ludzi. Jeżeli taka będzie Wola Pana, to Colin zostanie wyrwany Piekłu. Nie myśl o nim teraz, ale jeżeli rzeczywiście łączyła was miłość to nie ustawaj w modlitwie. Jeżeli nie nad nim, to może chociaż się zlituje nad tobą. Chodź zaprowadzę cię do miejsca, gdzie będziesz mogła odpocząć.

 

Zaraz po tym jak odprowadził Zinę, ruszył czym prędzej w stro-nę gabinetu mistrza.

Na szczęście zastał go tam, jak w samotności przeglądał jakieś papiery.

-Nie możemy nic zrobić- powiedział spokojnie mistrz, jak tylko ujrzał zadyszaną twarz Willa w uchylających się drzwiach.

Przez moment William stał nieruchomo w drzwiach nie wiedząc co się wokół niego dzieje. Po pewnym czasie otrząsnął się z szoku, odgarnął włosy opadające mu na czoło i zamknąwszy drzwi wszedł do środka.

-Wiedziałeś o wszystkim- powiedział zachrypniętym głosem.

-Tak, niedawno wspomniałem o tym Klausowi- odparł mistrz ze spokojem, ale widać było, że też nie przychodzi mu on łatwo.- I powiem ci tak, jak powiedziałem jemu. Bóg nic nie może uczynić, jeżeli ludzie nie poproszą Go o pomoc. Ludzie nie modlą się. Nie błagają Chrystusa o miłosierdzie, nie uciekają się pod opiekę Najświętszej Maryi. Jesteśmy organem wykonawczym Bożego Miłosierdzia. Działamy tyle na ile mamy pokrycie w zgromadzonych w skarbcu modlitwach. Jest ich niewiele, Will. Zbyt mało ludzi się modli. Bóg nie dał nam Swego pozwolenia na ingerencję.

William usiadł na fotelu i ukrył w dłoniach twarz.

-A co z Nickiem i Wiktorią… Oni tam są. Co się z nimi stanie?- podniósł głowę i spojrzał na mistrza.- Ile jeszcze modlitw brakuje? Co należy uczynić aby Najjaśniejszy zesłał Swe zmiłowanie?

-Sam jeden nie wystarczysz, Williamie. Masz gorące serce, ale jest ono za małe aby ogarnąć cały świat.

Will wstał z fotela.

-Wiem o tym, ale warto spróbować- spuścił wzrok i dodał:

-Nie chcę utracić nadziei.

-Co zamierzasz uczynić?- zapytał Giovanni spokojnie.

Will spojrzał na niego oczami przepełnionymi bólem.

-Mistrzu, pragnę uczynić pokutę wynagradzającą, która byłaby miła Panu. Proszę Go o tę łaskę. Proszę cię o twoją zgodę i pośrednictwo.

Przyklęknął na jedno kolano i schylił głowę. Czekał.

Mistrz wstał i obdarzył go bolesnym uśmiechem.

-Pan przyjmuje Twą gotowość. Wkrótce powie ci masz uczynić.

   

3

 Alex ponownie wchodził do pokoju Adelajdy przez uchylone okno. Przez jego umysł nieustannie zafrasowany poważnymi sprawami niespodziewanie przemknęła się niefrasobliwa myśl. Czyż odwiedzanie po zmroku młodej dziewczyny nie jest nieprzyzwoite?

Bardziej niż treść myśli, zdumiało go to, że w ogóle znalazła się w jego umyśle. Zanim zabrał się do dokładniejszych analiz wyczuł delikatny odór zgniłych jaj. Rozglądnął się po pokoju i zauważył, że nie jest jedynym Anarchistą znajdującym się w tym pokoju.

-Witaj, Alexandrze- Tamandra obdarzyła go najbardziej uwodzicielskim uśmiechem jaki miała w swoim repertuarze.- Dawno się nie widzieliśmy. Stęskniłam się za tobą.

Westchnął cicho i przetarł czoło. Przynajmniej już wiedział kto mu nasłał tamtą myśl.

-To super, a teraz wybacz, i wynoś się stąd.

Zaśmiała się słodko.

-Wyganiasz mnie? Nie uda ci się to tak łatwo, słodziutki.

-Tak myślisz?

Dziewczyna podrapała się za uchem.

-Od dawna przestałam myśleć. Ale widzisz, nie mogę stąd pójść bo pilnuję naszej miłej Adelajdy… jeszcze ktoś przez przypadek mógłby ją obudzić. Jakiś przystojny, sfiksowany, anarchistyczny zalotnik.

-Wynoś się stąd- powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

-No spójrz, czyż ona na swój sposób nie jest piękna? Długie czarne włosy, smukłe dłonie, niezwykłe rysy twarzy… Może ty w ogóle wolisz brunetki? Powinnam zmienić kolor włosów, chociaż z tego co pamiętam Jeanne miała kasztanowe włosy…

-Zamilknij i wyjdź stąd- przerwał jej poirytowany.

-Ha! Ani mi się śni! Teraz kiedy znaleźliśmy wspólny temat tak łatwo nie popuszczę. Nie wyjdę stąd dopóki nie zmącę tej twojej czystości uczuć.

Uśmiechnęła się powabnie, ale uśmiech dość szybko spełzł z jej twarzy gdy spojrzała na parapet. Alex również odwrócił się. Na oknie siedział czarny kot machający zwisającym ogonem.

-No, chyba że tak. Nie myśl tylko, że z tobą skończyłam- powiedziała pospiesznie, po czym rozpłynęła się w powietrzu.

Alexander spojrzał z wdzięcznością na kota.

-Jak zawsze ratujesz mnie w samą porę.        

  

4

Dobiegłam do piramid, ale nic nie ujrzałam. Nic. Żadnych placów, gdzie te całe Bractwo powinno się zabijać, żadnych ludzi, żadnego Nicka, ani Ziny. Niczego ani nikogo, kto mógłby mnie zainteresować. Weszłam do środka pierwszej lepszej piramidy. Co innego mogłam uczynić?

Szłam korytarzem, który normalnie powinien być ciemny, ale wypełniała go czerwonawa poświata. Szłam nie wiedząc gdzie idę, dlaczego idę… przecież mogłam zamiast pchać się w łapska sekciarzy iść i szukać pomocy! Oczywiście pomyślałam o tym kiedy było już za późno… Zrobiło mi się strasznie głupio, że znowu popisałam się moją inteligencją półgłówka. Jedyne co mi przyszło do głowy w obecnej sytuacji to… modlitwa. Stwierdziłam, że już chyba tylko Bóg może uratować mnie i Nicka z tego szamba. Zaczęłam na zmianę odmawiać trzy modlitwy, które znałam (aż wstyd mi było, że tak mało!) Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Pod Twoją Obronę… Więcej nie znałam. Hańba i wieczne potępienie dla mojej durnoty!

Ni stąd ni zowąd znalazłam się w ciasnej komnacie, w której znajdowało się z dwadzieścia zakapturzonych ludzi i mnóstwo świeczek oraz pochodni. Stali w kręgu i przepatrywali się czemuś z wielką uwagą. To coś znajdowało się w środku ich kółeczka.

-Podejdź bliżej, dzieweczko, nie bój się- usłyszałam jakiś kobiecy głos.

Oho! Zobaczyli mnie! Chciałam zwiewać, ale jeden z zapłaszczowanych, który stał najbliżej mnie opuścił krąg, podszedł do mnie, chwycił za ramię i zaciągnął do kręgu. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom wpatrywałam się w podłogę jak zahipnotyzowana.

W środku koła znajdowało się jakby okrągłe zwierciadło leżące płasko na posadzce. Jednak nie odbijał się na jego powierzchni sufit, lecz jakieś inne pomieszczenie. Dziwne ciemne korytarze, w których widziałam błąkającego się rozhisteryzowanego Nicka! Te lustro chyba pełniło funkcję podobną do kryształowej kuli- takiego czarnoksięskiego telewizora. Zaczęłam się trząść i dostałam dreszczy. Nie wiem dlaczego… chyba za dużo kręciło się tu demonów.

Nick nagle trafił na ślepy zaułek. Współczułam mu. Wiedziałam jak to jest trafić w ślepą uliczkę. Odwrócił się od ściany i zaczął coś mówić, a w jego oczach widziałam przerażenie… Po pewnym czasie ujrzałam to co on widział. Bardzo wysoką czarną postać z pistoletem wymierzonym prosto w Nicka. Postać przystanęła i poprawiła ułożenie spluwy. Nie wiem co się stało z moim sercem. Chyba przestało bić. Czas zwolnił tempo. Nick przymknął powieki i bezwiednie zsunął po murze. Nagle rozległ się potężny huk i zwierciadło rozprysło się w drobny mak.

5

Biegła przez ciemne korytarze. Biegła, a oni ją ścigali. Nie wiedziała kim byli. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Chcieli ją zabić i tyle jej wystarczyło. Nagle zobaczyła na posadzce leżący pistolet. Przystanęła i podniosła go. Usłyszała donośny ryk dochodzący z głębi korytarza, w którym stała. Cofnęła się do tyłu i podniosła do góry pistolet celując w nieprzeniknioną ciemność znajdującą się przed nią.

Powoli, krok za krokiem posuwała się naprzód. Nagle znalazła się w prostokątnym pomieszczeniu, niezwykle wąskim- o szerokości takiej jaką wcześniej miał korytarz i mającym zaledwie pięć metrów długości… Nie było nigdzie drzwi… Nie było gdzie się skryć… Bestia ryknęła przeraźliwie. To nie był ryk jednego zwierzęcia, to był syk węża, śmiech hieny, ryk pantery… to był dźwięk mrożący krew w żyłach. Całe pomieszczenie nagle zajaśniało czerwonawym, przytłumionym światłem.

Dziewczyna cofnęła się aż pod samą ścianę na widok przerażającej bestii, która stanęła naprzeciwko niej. Bestia o siedmiu głowach i dziesięciu rogach… szkarłatna bestia rodem z Apokalipsy…

„Bestia, którą widziałem podobna była do pantery, łapy jej- jakby niedźwiedzia, paszcza jej- jakby paszcza lwa.”[11]

Podniosła opuszczony pistolet i starała się zapanować nad roztrzęsionymi rękoma. Bestia przestąpiła krok naprzód…

Adelajda chciała się cofnąć, ale już nie miała dokąd. Była w pułapce… Powzięła decyzję. Wątpiła, że to coś da…Spróbuje zabić bestię, zanim ona zabije ją…

-Poczekaj!

Zdumiona spojrzała na bok. Ujrzała starszą kobiecinę. Poczciwą babcię z siwymi włosami i łagodnym wyrazem twarzy. Kompletnie zapomniała o potworze i całkowicie skupiła się na tej nieoczekiwanej współtowarzyszce.

-Tego potwora tu nie ma, moja droga. To tylko iluzja. Nie bój się i odłóż pistolet.

Oderwała wzrok od babci i spojrzała na przerażającą bestię apokaliptyczną.

-Nie bój się.

Z trudem udało jej się opuścić wyciągniętą dłoń i zwolnić z uścisku pistolet. Potwór wpadł w prawdziwą furię i rzucił się na nią. Zamknęła oczy i przeraźliwie krzyknęła, kiedy poczuła, że ta ‘rzekoma iluzja’ rozrywa jej ciało na kawałki…

6

W sali zakłębiły się wielkie ilości elektryczno-niebieskiego dymu, który napełnił te pomieszczenie dziwną rześkością. Nigdy nie spotkałam się z dymem o takim kolorze i tak rześkim zapachu…

-DOSYĆ!!!

Ten kobiecy ryk oznaczał, że ktoś wpadł w furię. Zapomniałam o dymie i znowu zaczęłam się niekontrolowanie trząść.

Dym nagle zniknął. W komnacie znowu śmierdziało stęchlizną i oświetlała go czerwona poświata. Ujrzałam kobietę z rozwaloną fryzurą i wściekłym spojrzeniem oczu o czerwonych tęczówkach… To bez wątpienia ona tu dowodziła. Później powiodłam za jej wzrokiem i ujrzałam… Nie, to niemożliwe… Ujrzałam Alexa, tego Alexa, który mnie uratował… Stał na rozbitym zwierciadle, a w ramionach trzymał nieprzytomnego Nicka. Tym razem wyglądał nieco gorzej niż ostatnio. Sprawiał wrażenie osoby porządnie zmachanej… włosy miał mokre, a cała twarz świeciła się od potu (ten Nick musiał być rzeczywiście ciężki). Jednak zachował w sobie to coś, tą godność…

-Ty! Jak śmiałeś!- syczała kobieta.

Alex rozglądnął się jakby nigdy nic po zgromadzonych. Zobaczył mnie. Podszedł do mnie i położył Nicka pod moimi nogami. Zaraz potem wyprostował się i zwrócił się do ‘szefowej’:

-Chciałaś abym przyszedł, oto jestem, pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?

-O, tak- wycharczała.- Zwiążcie go i przymocujcie do tamtej kolumny! Szybko!

W mgnieniu oka rzucili się na niego. Schyliłam się i chwyciłam za barki wciąż nieprzytomnego Nicka. Odsunęłam go do tyłu. Przez chwilę odniosłam wrażenie, że ucieczka nie byłaby głupim pomysłem, ale jakiś typek zagrodził mi drogę powrotu i chwycił za ramię. Chwilę później skądś się wyłonił drugi zakapturzony i podciągnął na nogi dochodzącego do przytomności Nicka.

No i po ucieczce.

-Zostało niewiele czasu- powiedział któryś z sekciarzy.

-Wiem. Colin, podaj mi skrzynię i przyprowadźcie ich bliżej- rozpoznałam głos ‘szefowej’.

Te ostatnie polecenie dotyczyło mnie i Nicka. Przepchali nas przez ścisk wysokich zakapturzonych, tak że znaleźliśmy się w ‘pierwszym rzędzie’. Do filaru stojącego po prawej stronie został przywiązany Anarchista, w pozycji klęczącej. Z tego co zauważyłam przykuli go tej kolumny kajdankami. Głowę miał schowaną, tak że nie widziałam jego twarzy. Ciekawe czym im podpadł, że tak go urządzili… Nagle coś sobie przypomniałam. Czy on przypadkiem nie uratował przed chwilą Nicka?

-Możemy zaczynać.

Spojrzałam teraz na stojącą naprzeciwko, w odległości niecałych sześciu metrów, szefową. Trzymała w ręce długą srebrną włócznię pobłyskującą szkarłatem.

-To klucz do bramy…- wyszeptałam ze zgrozą przypominając sobie, gdzie ją wcześniej widziałam.

-Potrzebuję jedno z was- szefowa oderwała wzrok z włóczni i spojrzała na mnie i Nicka.- Może ty.

Wskazała na mnie palcem. Ten który mnie trzymał popchnął mnie do przodu. Stałam teraz w połowie drogi między nią o związanym więźniem. Nie mam pojęcia jak to się stało, że stałam prosto na tak wiotkich nogach…

-Masz trzy możliwości- mówiła do mnie spokojnym, lekko syczącym głosem od którego włosy mi jeżyły na plecach.- Zabijesz go, lub wezmę pod uwagę, twoją dziecięcą niewinność, więc wystarczy że go skaleczysz, a jeśli nie zechcesz zrobić czegokolwiek i odrzucisz współpracę, wiedz, że najpierw ujrzysz jak twój towarzysz kona długą i bolesną śmiercią, ze świadomością, że później taki los spotka ciebie. Co wybierasz?

Świdrowała mnie spojrzeniem, które wypalało mi wnętrzności (w przenośni)… zbierało mi się na wymioty z tego wszystkiego. Wiedziałam o kim ona mówi. Jak uderzenia gongu moje serce mówiło całemu ciału- dłużniczka, dłużniczka… Jak w takich warunkach obmyślić genialny plan? Aniele stróżu pomóż, bo inaczej rozpęta tu się piekło…   

Przełknęłam ślinę.

-Wybieram drugą opcję.

-Podejdź.

Czułam się jak w transie. Koszmarnym śnie. Podeszłam do niej. Stojący obok niej adiutant w czarnym płaszczu wyciągnął dłoń, w której trzymał niezwykle fikuśny sztylet. Zawijany, z rękojeścią z kości słoniowej, z tysiącem okultystycznych emblematów. Roztaczał wokół siebie paraliżującą aurę mocy diabelskich. I ja miałam wziąć to do ręki!

Zacisnęłam wargi, a potem dostałam nieziemskiego napędu.

Wręcz wyrwałam mu ten sztylet z ręki i zanim sama zdążyłam się zorientować zrobiłam zamach i ciachnęłam nim po ręce szefowej. Po tej, w której trzymała włócznię. W tym samym czasie na podłogę padła włócznia i diabelski sztylet… Czułam, że zaledwie przez tę sekundę napłynęło do mnie tyle negatywnych i gwałtownych odczuć oraz wrażeń, że aż w głowie mi się zakręciło. Co by było gdybym go trzymała sekundę dłużej…?

Po rozbrojeniu szefowej kopnęłam jej adiutanta w brzuch i wyrwałam mu z ręki pistolet, który trzymał w pogotowiu. To wszystko działo się tak szybko, że ta cała zgraja w czarnych płaszczach dość długo[12] nie mogła się połapać co jest grane. Zdążyłam więc bez przeszkód dostać się do przywiązanego do filara Anarchisty i… przystanęłam. Jak go uwolnić nie mając ani klucza ani porządnej siekiery?

-Poproś o pomoc…- powiedział do mnie, ale koniec zdania zagłuszyły mi krzyki szefowej.

-Nie słyszę.

Spojrzałam na niego w skupieniu. Czas zwolnił tempo… Teraz to ja go ratuję…

-Poproś Niepokalaną, aby mnie uwolniła- nie krzyczał, mówił spokojnie, bez paniki… jakby wcale świat się nie walił.

Już chciałam się pytać- co? Jak? Dlaczego? Byłam skołowana! Ale jego spokój tak mi się udzielił, że bez chwili wahania powiedziałam:

-Panno Najświętsza, Niepokalana Maryjo, proszę, uwolnij swego sługę zakutego w kajdany.

Może to nie pierwszorzędna modlitwa, ale grunt że skuteczna. Wtedy to dla mnie było czymś mało zaskakującym widzieć opadające kajdanki, ale później nie mogłam się temu nadziwić. Nigdy jeszcze nie widziałam tak ekspresowo wysłuchanej modlitwy!

Chłopak wstał jak tylko skończyłam mówić i tak mocno mnie popchnął, że nie mogłam uchwycić równowagi. Padłam na ziemię. Przeszedł nade mną i stanął twarzą w twarz z szefową, która trzymała w zakrwawionej ręce sztylet, a w drugiej pokaźnych rozmiarów pistolet a’la karabin. Końcówka ostrza sztyletu znajdowała się parę centymetrów od klatki piersiowej uwolnionego.

Nagle zapadła cisza. Dopiero teraz zorientowałam się jaki wcześniej był zgiełk.

-Północ minęła- powiedział Anarchista beznamiętnie.

-Och!- zaśmiała się donośnym barytonem, który wszystkich przeraził (no, może poza Alexandrem).- To było niemal pewne, że się nie uda- mówiła znowu swoim syczącym, piskliwym głosem (przynajmniej już kobiecym)- jednak warto było spróbować. Najważniejsze, że ty nadal tu jesteś.

Niespodziewanie, nie robiąc wcześniej zamachu, przejechała sztyletem poprzek całej jego klatki piersiowej. Od jednego boku do drugiego. Cięcie nie wydawało mi się głębokie, ale trysnęła spora ilość krwi. Ugięły się pod nim kolana i… zanim padł na ziemię wykonała jeszcze jeden mistrzowski, rzeźniczy ruch- jeszcze jedno płynne cięcie- tym razem poprowadzone od prawego brzegu miednicy po lewy bark.

Przez moment stała w dziwnie wygiętej pozie, cała zbryzgana krwią i z szatańskim uśmiechem na ustach… W tym momencie wyglądała bardziej szatańsko niż sam szatan ze strefy zero. Martwą ciszę rozpraszał jedynie jej ciężki oddech…

Drgnęła jej ręka, już wiedziałam że zaraz zrobi zamach, aby zadać definitywny cios.

-Przestań!- krzyknęłam, irytującym piskliwym głosikiem. Wpływ paniki na struny głosowe.- Zostaw go! Przecież i tak już nie otworzysz bramy!

Ciągle zajmowałam pozycje półleżącą i wcale nie myślałam, kiedy to wywrzaskiwałam o ewentualnych konsekwencjach.

-To krwi pragnę! Krwi, a nie bramy!- wrzeszczała głosem przechodzącym od sopranu po męski baryton.- Ty będziesz następna! Wszyscy mi ją oddacie!

Parę słów a jaki efekt wzbudziły… Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Opętana szefowa na moment zapomniała o swojej ofierze i popatrzyła z zimnym bestialstwem na ludzi tłoczących do wyjścia. Machnęła w powietrzu ręką ze sztyletem. Momentalnie wszyscy ubrani w czarne płaszcze padli na ziemię i zaczęli się zwijać w przerażających konwulsjach i wydawać z siebie rozdzierające jęki.

-Głupcy- wycharczała.- Myśleliście, że wasz pan o was zapomni? Zapomnieliście do kogo należycie?

Schyliła głowę. Uśmiechnęła się upiornie i lekko kopnęła leżącego na brzuchu chłopaka. W każdym razie zdawało się, że lekko. Jego ciało zrobiło obrót o sto osiemdziesiąt stopni i z impetem wylądowało na ziemi z pół metra dalej.

-I cóż powiesz?- mówiła, albo raczej-mówił cicho.- Nic. Jedynie żałość może ogarnąć, że wszystko się tak boleśnie i gwałtownie kończy… nieraz chciałoby się niektóre momenty naszej egzystencji przedłużać w nieskończoność. Ale cóż możemy na to poradzić?

Byłam sparaliżowana ze strachu. Nie wiedziałam nawet, czy jestem czy już mnie nie ma. To był koszmar. Patrzeć na te martwe ciała, nienaturalnie wykrzywioną i zbryzganą krwią kobietę-szatana, z której ust toczyła się piana… na ledwo co unoszącą się i opadającą klatkę piersiową umierającego. I te czerwone, upiorne światło…    

Opętana kobieta przykucnęła obok bezwładnego Alexandra i bez pośpiechu, z matematyczną dokładnością, przyłożyła ostrze do jego serca. Zanim jednak je zagłębiła w ciele, zza jej pleców rozległo się przeciągłe miauknięcie.

Może mi się tylko wydawało, ale czułam, że paraliż ze strachu powoli ustępuje, a zamiast niego pojawiało się poczucie bezpieczeństwa…

Szefowa wstała i odwróciła się. Ja również spojrzałam w tamtą stronę. Ujrzałam czarnego kota. Jakoś mnie to nie zdziwiło.

Szedł w naszą stronę. Powoli, dostojnie, smutnie miaucząc. To nie był zwykły kot i to nie były zwykłe kocie dźwięki. To brzmiało jak pieśń, niezwykle piękna i tak wzruszająca, że nie mogłam powstrzymać wzbierających łez.

Szefowa stała nieruchomo z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wodząc wzrokiem za czarnym stworzeniem. Kiedy przechodził obok niej lekko się wzdrygnęła, ale nie przesunęła się.

Przystanął obok oblanego krwią chłopaka i zakończył swą pieśń. Delikatnie wyciągnął główkę i zaczął lizać jego rany.

Nie wiem jak długo to trwało. Nie wiem jak długo patrzyłam na tą scenę mającą w sobie tajemnicze piękno. Nie wiem nawet jak to się stało, że kot spojrzał na mnie swoimi niezwykłymi oczami, o barwie lazuru wchodzącego w indygo… Wiem jedynie, że potem już nic więcej nie pamiętałam. Zasnęłam, czy może raczej- straciłam przytomność. Wszystko jedno. Grunt że w sercu czułam błogi pokój.  

    Rozdział XIV

Powiernik

 

1

Jessica stała w drzwiach i z wyrazem ulgi na twarzy patrzyła na dwa łóżka, w których leżeli niedopieczeni uczniowie. To prawdziwy cud, że wyszli z tej przykrej przygody bez szwanku.

-I jak?- zapytała nie odwracając wzroku.

-Dobrze- odparł mistrz podchodząc do niej.- Myślę, że możesz ich obudzić. Lepiej zakończyć tą sprawę jak najszybciej.

Jessica podeszła najpierw do Nicka, a potem do Wiktorii. Oboje z lekkim trudem otworzyli powieki i byli przez moment całkowicie zaspani. Jednak kiedy spostrzegli zafrasowane oblicze mistrza od razu się doprowadzili do porządku.

Kiedy Jessica opuściła pokój, Giovanni usiadł na stołku stojącym naprzeciwko obu posłań.

-Przepraszamy- wymruczał całkowicie skruszony Nick spuszczając głowę.

Mistrz uśmiechnął się łagodnie.

-W takim razie nie czujecie się dumni z tego, że uratowaliście świat przed zagładą?

-Ale my przecież ściągnęliśmy na świat tą zagładę- odparła cicho Wiktoria.

-Cieszę się, że przynajmniej w tej kwestii nie ma między nami rozgłosu- mówił mistrz spokojnie.- Cieszę się, że zdajecie sobie sprawę ile zła spowodowała wasza lekkomyślna niesubordynacja, a ile jeszcze mogła spowodować.

Giovanni westchnął ciężko.

-Mówiłem wam na początku o ogromie odpowiedzialności jaką ponosimy za naszą najdrobniejszą decyzję. Nic nie pozostaje bez oddźwięku nawet takie drobnostki jak zwykłe ‘dzień dobry’ czy posprzątanie w pokoju. Szczegóły wcale nie są ważniejsze od rzeczy większych. To jak traktujecie najbanalniejsze aspekty waszego życia, jest zapowiedzią tego, w jaki sposób podejdziecie do spraw najwyższej wagi. Jeśli nie będziecie mali i ulegli wobec waszych ziemskich przełożonych, jak chcecie pełnić służbę u Boga?

Mówię to po to, abyście zdali sobie sprawę, że to nie jest zabawa. Życie nie jest zabawą, jakkolwiek ono wygląda. To co uczyniliście ewidentnie świadczy o tym, że nie zrozumieliście tej najważniejszej rzeczy. Nie jesteście bohaterami z komiksów, którzy nigdy nie zginą, bo zawsze zdarzy się coś co ich uratuje, niezależnie w jakich opałach by się znaleźli. Jesteście w PREX otoczeni całą chmarą istot nadziemskich, ale nie myślcie, że przychodzą oni z pomocą na każde skinienie nieposłusznego wychowanka. Jak sami zauważyliście tym razem nie mieliśmy prawa zaingerować, chociaż pragnęliśmy was uratować. Chciałem was ostrzec już wcześniej, ale nie mogłem wam nic powiedzieć. Każdy ma swoje życie. Każdy będzie rozliczany za swoje własne czyny, ewentualnie również za złe czyny bliźnich, jeżeli dopomógł im w ich realizacji. To był wasz sprawdzian. Wszechmogący sprawdzał waszą dojrzałość. Nie muszę chyba mówić, że nie poszedł wam najlepiej. Spytacie się mnie, czym jest owa dojrzałość. Nie zależy ona bowiem ani od wieku, ani od przebytych doświadczeń. Dojrzałość duszy… Miarą jaką liczy się dojrzałość naszych dusz jest… pokora. Pokora moi mili jest jak drogocenna perła niezwykle rzadko spotykana. Pycha i chciwość- nimi to skażone jest praktycznie każde ludzkie serce. Z nich rodzą się kolejne grzechy przeciwko miłości…

Wracając do was. Chcieliście uratować świat. W pysze nie dostrzegliście, że dwójka nastolatków nie jest w stanie uczynić czegokolwiek… nikt niczego nie jest w stanie dokonać, jeżeli działa bez Bożego Błogosławieństwa. Jak sami zauważyliście światem rządzą siły o których potędze nie macie pojęcia. Wszędzie słyszycie o demonach, złych duchach, ale dopóki nie ujrzycie ich namacalnie nie uwierzycie, że oni są wszędzie. W waszych domach, szkołach, na ulicy, w lesie… Oni są wszędzie i nie są bezczynni. Nieustannie szukają luk, aby zasiać swe ziarno w ludzkiej duszy. Tymi lukami są brudy. Dlatego tak istotna jest czystość. Jak najczęstsza kąpiel w Krwi Baranka podczas sakramentu spowiedzi świętej. Cóż może uczynić człowiek w obliczu tak żywej nienawiści złych duchów? Jeżeli nie posiada w swym sercu Boga to jest bezwolną kukiełką. Niczym więcej. Pamiętacie co się stało z tymi biedakami- członkami tej sekty? Myślę, że nie potrzebujecie więcej dowodów na to, że marny jest los kukiełki. Teraz zadam wam pytanie. Co was uchroniło od podzielenia ich losu?

Zamyślili się. Widać, że gorączkowo się namyślali, ale nie potrafili odnaleźć właściwej odpowiedzi.

-Możecie zastanawiać się na głos- podpowiedział mistrz nieznacznie się uśmiechając.

Nick odchrząknął i rozpoczął swój wywód:

-Na pewno nie nasza czystość skoro zgrzeszyliśmy pychą... a to, że nie należeliśmy do tej sekty chyba ma małe znaczenie...

-Może niewinność...?- wtrąciła nieśmiało Wiktoria.

Mistrz przytaknął.

-Przydała się wam, owszem, ale chodzi mi o coś co wyniknęło z waszej niewinności. Coś co otworzyło furtkę Bogu. On was uratował, ale nie mógłby tego uczynić gdyby...- zrobił krótką przerwę.- Gdyby nie wasza modlitwa, moi drodzy. Zresztą nie tylko wasza. Rozumiecie? Prośba to wasza jedyna broń. Przebłaganie- jedyny ratunek od śmierci. Dziękczynienie i adoracja- jedyne formy okazywania miłości. Nasze życie powinno być nieustanną modlitwą... Innym razem wam o niej opowiem, teraz pragnę abyście zrozumieli, że my, ludzie, możemy jedynie prosić o pomoc... nigdy niczego sami nie osiągniemy.

-Och! On kazał mi się pomodlić do Maryi...- powiedziała Wiktoria w nagłym przebłysku.

-Kto?- zapytał mistrz.

-No, ten... eee... ten Anarchista. Pomodliłam się, a Ona go uwolniła.

-Anarchista?- Nick był skołowany.- To ja już nic nie rozumiem.

-Dziwne...- odparła w zamyśleniu Wiktoria.- Cała ta noc była dziwna.

-Mam nadzieję, że nauka z niej wypływająca tak łatwo was nie opuści- rzekł mistrz wstając z krzesła.- Proponowałbym wam raz jeszcze przemyśleć, czy chcecie należeć do PREX. Jesteście wciąż na etapie, na którym możecie zrezygnować. Później już będzie za późno.

Wiktoria zmieszana spuściła głowę.

-Jaką dostaniemy karę?- zapytał Nick patrząc z niepokojem na przełożonego.

-Kary są niezwykłą łaską, Nicholasie- odparł łagodnie.- Wszechmogący zsyła je po to, aby otworzyć ludziom oczy... doprowadzić ich do Prawdy. Karanie ma czysto moralizatorski charakter. Myślę, że z mojej strony to by było na tyle. Jeżeli chodzi o dotkliwsze ‘kary’, to oddaję was pod jurysdykcję Chrystusa.

Mistrz uśmiechnął się serdecznie. To ich trochę ośmieliło.

-Mistrzu, jest coś co mnie niepokoi- Nick spojrzał na niego wzrokiem dziecka, nie mogącego czegoś zrozumieć.

-Co takiego?

-Jak to możliwe żeby Anarchista prosił o modlitwę? A w ogóle jak to możliwe... to wszystko co się stało... Nie rozumiem. Przyszedł ten kot i wszystko nagle się rozpłynęło... Wcześniej on mnie uratował, a przecież był zły, a skoro był zły to dlaczego ta opętana chciała go zabić? To oni są z jednej drużyny? Wygląda na to, że nie...

-Nicholasie, musisz się pogodzić z faktem, że czasami są rzeczy, które jedynie Bóg jest w stanie pojąć. Nie warto tymi zagadnieniami zaprzątać sobie głowę- Giovanni uśmiechnął się pocieszająco.- Im mniej wiesz, tym mniej jesteś pewien, że dobrze postępujesz, im mniej jesteś pewien za samego siebie, tym więcej ufności pokładasz w Chrystusie i łatwiej pozwalasz Mu sobą kierować. Innymi słowy- prostota dziecka, a tylko dziecko jest w stanie przestąpić próg Królestwa Niebieskiego.

     

2

Jessica stała pod drzwiami, kiedy spostrzegła zbliżającego się Williama.

-Musimy porozmawiać- powiedzieli równocześnie.

Jessica zaśmiała się cicho:

-Dobrze, że podobnie myślimy. Może przejdziemy się po ogrodzie?

Will przytaknął i oddalili się w stronę ogrodu. Przez cały czas szli w milczeniu. Dopiero kiedy weszli do słonecznej alejki lipowej Jessica zapytała:

-Widziałeś to co się działo w Egipcie?

-Nie, a ty?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

-Jednak oboje znamy ogólny przebieg wydarzeń- odparł opanowanym głosem, ale na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.

-Zwrócił nam na nią uwagę czarny kot- mówiła Jessica.- Kiedy była w szkole zobaczyła go... i straciła przytomność. Rozmawiałam z nią w przebraniu pielęgniarki. Wiktoria nie była jeszcze gotowa, nie zwerbowalibyśmy jej gdyby nie ten kot. Działaliśmy w ciemno, Will.     

Podniósł wzrok.

-Bóg najwidoczniej stwierdził, że wcześniej musimy się nią zainteresować.

Pokiwała głową.

-Dokładnie. Niedługo później została napadnięta przez te demony. Kim jest ten kot? Mistrz zapewne wie, ale nie chce nic mówić.

-Też coś nieco wiem- odparł nieśmiało.

Jessica szturchnęła go łokciem.

-No, wyduś to z siebie zanim eksplodujesz! Widać, że wiesz coś o czym musisz komuś powiedzieć, bo inaczej wybuchniesz.

-To nic takiego- bronił się nieudolnie.- Żadnych konkretów, które mogłyby cię zadowolić. Kot… on jest tak jakby przedłużeniem ręki Boga, nie zdziwiłbym się gdyby okazał się być aniołem. To wysłannik Opatrzności, który jest w pewien sposób związany z Alexem. Tamtej nocy było to doskonale widoczne. W ogóle to wszystko układa się w misterną mozaikę, w której pracę nadzorcy Bóg powierzył swojemu wysłannikowi tak oddalonemu od Nieba. Mogę się mylić, ale szczerze w to wątpię. Alexander zawsze służył tylko jednemu Panu, któremu na imię Miłość.

Jessica dopiero po głębszym przemyśleniu odpowiedziała:

-Duch święty przeze mnie zadziałał… Nie byłam w pełni świadoma tego co się wokół mnie dzieje. Wiadomość, że zostałeś katowany w królestwie Lucyfera, była dla mnie tak potężnym ciosem, że nie byłam w stanie niczego uczynić. Nawet chodzić. Dlatego oddałam swe ciało całkowicie do dyspozycji Chrystusowi. Wiesz co On zrobił?- spojrzała na Willa uważnie.- Zaprowadził mnie do Alexandra. Potem pozwolił mi mówić do niego jak przed laty… I wiesz? To go naprawdę wzruszyło. Nie odkrył się całkowicie jedynie dzięki temu, że zaproponowałam mu zapłatę. Poszedł tam. Wiem również, że gdyby tego nie zrobił ty nie stałbyś tutaj.

Jessica spojrzała w dal.

-Chrystus potrzebuje nieustannych ofiar, Will. Nieustannych ofiar wynagradzających. Nie trafiłeś do Otchłani, bo On wiedział, że to będzie zbyt ciężka próba dla ciebie. Jednak ofiara przebłagalna musi zostać zaniesiona pod Ołtarz Pana. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam… Jak wielką łaską jest uczestniczenie w dziele Odkupiciela. W Jego cierpieniu. Jak Chrystus musi kochać Alexa skoro skazuje go na tak nieziemskie udręki. Nawet takie drobnostki jak przeszłość, życzliwe spojrzenie… Dopiero ty ujrzałeś w nim zagubionego, a nie przeklętego. Otworzyłeś mi oczy, a w nim umocniłeś nadzieję.

William utkwił wzrok w błękitnym niebie.

-Tak, On go bardzo miłuje. Nie pozostawił go bez przygotowania. Kiedyś Alex powiedział mi, że Pan pozwolił mu przeczytać niektóre fragmenty Księgi Baranka.

-Stąd jego wiedza- odparła w zamyśleniu.

-Masz może Biblię?

Jessica przystanęła zdezorientowana.

-Dość nagła zmiana tematu. Mam tylko Nowy Testament. Do czego jest ci potrzebna?

-Przypomniałem sobie jak ostatnio mi powiedział, że odzwierciedlenia swego życia szuka w listach świętego Pawła. Mogłabyś mi je na moment dać?

Jessica wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza niewielkich rozmiarów książkę i podała Willowi.

Podziękował jej i otworzył na przypadkowej stronie. Przez moment stał zatopiony w lekturze, a potem podniósł znad tekstu zmienione oblicze i powiedział:

-Chyba znalazłem właściwy fragment.

Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą [odłączony] od Chrystusa dla [zbawienia] braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami.[13]

   Zamknął książkę i oddał ją Jessice. Zmierzali dalej w milczeniu. Gdy doszli do rozwidlenia skręcili w polną ścieżkę, która po paru krokach otworzyła przed nimi rozległe pole nad którym rozpościerał się niezwykły, rozgwieżdżony nieboskłon.

-To jedyne miejsce w ogrodzie, w którym panuje noc i nie pachną kwiaty- wyszeptała Jessica.

-Mimo to jest przepiękne- odparł w cichym zachwycie William wchodząc głębiej w pole.- Spójrz na księżyc, który roztacza blask nie mniejszy niż słońce! Jego srebrna tarcza jest pełna dostojeństwa… Jezus jest Światłością świata. Opromienia miłujący Go Wszechświat niczym słońce. Jednak co z tymi, którzy Go nie miłują? Co z tymi, którzy żyć muszą w ciągłej udręce na ziemskim wygnaniu? Na świecie pełnym ciemności szatana nie ma miejsca na światło? Jezus dał nam Swą Matkę, Najświętszą Maryję, aby oświetlała nam ścieżki prowadzące do Prawdy. Ona świeci dla nas niczym księżyc, który w niewielkim stopniu ustępuje słońcu. Natomiast święci i aniołowie to są te niezliczone gwiazdy. Spójrz na niebo, czyż nie jest piękne? Czyż ono nie sprawia, że rodzi się w nas pragnienie życia na Ziemi? Życie jest takie piękne, gdy czuwa nad nami sama Matka Boga, Królowa ze Swą świtą.

Will opuścił głowę i spojrzał na Jessicę.

-Cieszę się że się urodziłem- odwrócił wzrok.- Jestem nieskoń-czenie wdzięczny Bogu, że dał mi łaskę adorowania Swej Dosko-nałej Niepokalanej Lilii tu na ziemi… że pozwolił mi cierpieć dla Siebie… pozwolił zostać Swoim sługą… że dał mi łaskę skoszto-wania Najdoskonalszej Miłości, jako umocnienia dla znikomego wędrowcy. Och, Panie! Twa Krew Najdroższa i Ciało Najświętsze! Nie zasługuję na tak olbrzymią łaskę!

Klęczał, a twarz schował w dłoniach. Opuścił ręce i powoli począł wznosić wzrok ku rozgwieżdżonemu niebu wraz z psalmem, który wyśpiewał  pięknym i przejmującym głosem:

- Alleluja. 
Miłuję Pana, albowiem usłyszał 
głos mego błagania, 
bo ucha swego nakłonił ku mnie 
w dniu, w którym wołałem. 
Oplotły mnie więzy śmierci, 
dosięgły mnie pęta Szeolu, 
popadłem w ucisk i udrękę. 
Ale wezwałem imienia Pańskiego: 
"O Panie, ratuj me życie!"

Pan jest łaskawy i sprawiedliwy 
i Bóg nasz jest miłosierny. 
Pan strzeże ludzi pełnych prostoty: 
byłem bezsilny, a On mię wybawił. 
Wróć, moja duszo, do swego spokoju, 
bo Pan ci dobrze uczynił. 
Uchronił bowiem moje życie od śmierci, 
moje oczy - od łez, 
moje nogi - od upadku. 
Będę chodził w obecności Pańskiej 
w krainie żyjących.

Ufałem, nawet gdy mówiłem: 
"Jestem w wielkim ucisku". 
Powiedziałem w swym przygnębieniu: 
"Każdy człowiek kłamie!" 
Cóż oddam Panu 
za wszystko, co mi wyświadczył? 
Podniosę kielich zbawienia 
i wezwę imienia Pańskiego. 
Moje śluby, złożone Panu, wypełnię 
przed całym Jego ludem.

Drogocenną jest w oczach Pana 
śmierć Jego czcicieli. 
O Panie, jam Twój sługa, 
jam Twój sługa, syn Twojej służebnicy: 
Ty rozerwałeś moje kajdany. 
Tobie złożę ofiarę pochwalną 
i wezwę imienia Pańskiego. 
Moje śluby, złożone Panu, wypełnię 
przed całym Jego ludem. 
na dziedzińcach domu Pańskiego, 
pośrodku ciebie, Jeruzalem.[14]

 

Pochylił się do przodu i zanurzył głowę w trawie, dotykając czołem ziemi. Płakał. To płacz cichy, pełen miłosnej czci.

Jessica sama nie wiedziała kiedy do jej oczu napłynęły łzy. Słowa Willa… ten psalm, jakby sam go przed chwilą ułożył… sylwetka otulona srebrnym światłem… szloch poruszający jego ciałem…

Otarła dłonią oczy i jak najciszej wycofała się z polanki. Wiedziała, że nie powinna im przeszkadzać swoją obecnością. Teraz Wszechmogący i Jego świta dotrzyma towarzystwa Williamowi. 

3

Zaledwie mistrz opuścił salę, weszła Jessica. Nie wydobrzałam po pierwszej reprymendzie a tu druga się szykuje!

-Chodź Wiktorio, muszę ci coś powiedzieć.

Zrobiłam niepocieszoną minę, ale posłusznie wstałam z łóżka.

Jessica pospiesznym krokiem prowadziła mnie przez kolejne korytarze, tak że musiałam niemal biec truchtem, aby nadążyć za jej długimi krokami. Dała mi odsapnąć dopiero gdy znalazłyśmy się na łączce okolonej krzewami jaśminu. Rozpoznałam to miejsce od razu. Tego niezwykłego wrażenia bólu i radości, tego niesamo-witego pokoju po zanurzeniu się w strumyczku…

-Usiądź- Jessica wskazała na dość wygodnie wyglądający pień. Następnie sama usiadła na podobnym.

-Muszę powiedzieć ci coś niezwykle istotnego- powiedziała, kiedy się usadowiłam.- Może i nie pojmiesz wszystkiego od razu, ale pewnego dnia zrozumiesz i przypomnisz sobie moje słowa.

Otóż, nasz Najmiłosierniejszy Bóg, Zbawiciel, Jezus Chrystus, obdarzył nas darem o nieskończonej wartości, który przypieczętował własną krwią. Mam na myśli Owoce Jego Śmierci na Krzyżu. Są one wyrazem niebywałej troski, z jaką tylko Bóg może się troszczyć o Swe dzieci. Są one pokarmem i umocnieniem w naszej ziemskiej wędrówce. Dzięki nim jesteśmy w stanie kroczyć Drogą, którą jest sam Chrystus. Droga ta jest stroma, niezwykle niebezpieczna i wyczerpująca. On wiedział o tym i dlatego posadził przy niej krzewy rodzące owoce, które choć wygląd mają z ludzkiego punktu widzenia mało apetyczny, to dla podniebienia duszy są najwyższą rozkoszą… Te owoce dodają nam sił, otwierają umysł znękany bólem, ocierają pył i brud z naszych umęczonych stóp. Są cieniem, w którym kryjemy się, gdy słońce znajduje się w zenicie. Człowiek, który zapragnie kroczyć jedyną Drogą, a nie będzie spożywał Zbawczych Owoców, nie będzie długo nią zdążał. Jest bowiem wiele dróg. Cienistych, a nie wystawionych na skwar bezlitosnego słońca; obrośniętych milutkim mchem, a nie ostrymi cierniami; wokół których rośnie wiele drzew z najpiękniejszymi dla oka owocami i płyną strumyczki z najczystszą wodą. O tak, wiele jest fałszywych dróg, które kończą się nagle przepaścią. Czy można więc wytrwać na Drodze Prawdy nie umacniając się Jej Owocami?

Nie, nie można. Ten, który twierdzi, że tak czyni, okłamuje samego siebie i nie chce zrozumieć, że zdąża na potępienie…

Wiktorio, tymi Owocami są Najświętsze Sakramenty, których moc tkwi w bezgranicznej Miłości, Miłości która za nas, marny pył, oddała swe nieskalane życie. Łaska ta płynie prosto z Najświętszego Ciała wywyższonego na Krzyżu.

Musiałam zrobić ten wstęp, abyś lepiej pojęła znaczenie darów danych nam przez Miłość. To wcale nie oznacza, że Sakramenty Święte są jedynymi darami danymi nam przez Odkupiciela. Są jednym z wielu darów Boga, ale tylko na nich się teraz skupmy.

Jessica wzięła wdech i spojrzała na mnie uważnie.

-Tak jak jest siedem Sakramentów Świętych, tak też jest siedmiu Opiekunów Świętych, których zadanie polega na krzewieniu łaski jaka wypływa z poszczególnych Owoców Odkupienia. Każdy Sakrament ma więc swego Opiekuna, który jest jednocześnie nauczycielem jednego ziemskiego ucznia. Ci ziemscy uczniowie dostali miano Powierników Tajemnic.

Miejsce, w którym się teraz znajdujemy, ten ogród, to Ogród Niepokalanej. Ona to jako Pośredniczka wszelkich łask, zsyła na Ziemię łaski spływające z Nieba. Tak jak niosła przez całe Swe życie w dłoniach Syna Człowieczego, tak teraz w ręce zostały włożone dary Boga Najwyższego dla ludzkości.

Kwiaty. Nieodzowny atrybut Niepokalanej i Świętych. Przepiękne dzieła doskonałego Rzemieślnika, które są zaledwie marnym cieniem Jego Wspaniałości w Niebiosach. Nieustannie nam przypominają o Jego Chwale i Pięknie Nieskończonym. Każdy Sakrament ma swój własny zapach. Roztacza niepowta-rzalną niebiańską woń.

Zapach, który tu czujesz, to orzeźwiająca słodycz jaką jest Sakrament Chrztu Świętego. Czyż obmycie z grzechu pierworodnego nie jest dla duszy orzeźwieniem? Czyż nazwanie cię dzieckiem Najwyższego nie jest samą słodyczą jego Ojcowskiej Miłości? Czyż odrodzenie cię dla łaski nie sprawia, że stajesz się bielsza nad biel kwiatu jaśminu?

Zamilkła i z rozpromienionym obliczem wpatrywała się w dal. Jej nastrój również mi się udzielił. Czułam błogie ukojenie… niemą radość serca.

Jednak nie mogłam wytrzymać w cichej refleksji zbyt długo.

-Ty jesteś Opiekunem Chrztu Świętego?- zapytałam z podziwem patrząc na tą piękną dziewczynę.

Zaprzeczyła śmiejąc się serdecznie.

-Nie, nie jestem Opiekunem, moja mała. Opiekun jest Świętym. Tylko ten co ongiś żył na Ziemi a teraz znajduje się w Niebie, u boku Najwyższego, może wstawiać się za ludźmi. Opiekunem sakramentu Chrztu jest święty Jan, ten który wodą z Jordanu ochrzcił Baranka, umiłowanego Syna Bożego. Ja jestem jedynie jego uczennicą. 

-A pozostałe Sakramenty?- moja ciekawość nie zna granic.

Jessica zmarszczyła czoło.

-Nie wiem czy zaspokojenie twojej ciekawości będzie miało sens. O wszystkim dowiesz się we właściwym czasie, wtedy kiedy będzie to konieczne dla twego rozwoju duchowego.

-Więc na razie tylko chrzest?

Byłam niepocieszona.

-Masz jeszcze jakieś pytania?

Zastanowiłam się na moment.

-Czy wszystkie Sakramenty są równej wartości? Czy też raczej nie? Najważniejszym jest Eucharystia, prawda? Najświętszy Sakrament.

-Tak, Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Pana jest najważniejszy. Przemiana wina i chleba w Ciało i Krew jest największym cudem uczynionym przez Chrystusa. Największym i najpiękniejszym. Żaden Sakrament nie jest mniej ważny, jednak biorąc pod uwagę naszą słabość, te które możemy przyjmować wielokrotnie są niezwykle ważne. Dlatego też nie sądzę, abym źle zrobiła gdybym po Eucharystycznym Ciele i Krwi postawiła sakrament Spowiedzi Świętej.

-Kto jest Opiekunem Eucharystii?

-Ten, który jest godzien otwarcia Księgi, bo przez własną Krew przypieczętował Swą władzę królewską nad całym Wszech-światem. Syn Boży, Jezus Chrystus trzyma pieczę nad Najświęt-szym Sakramentem. Nad Swym Drogocennym Ciałem i Przenaj-świętszą Krwią.

-Och… A kto jest Powiernikiem?

-Dowiesz się w swoim czasie.

Zrobiłam skwaszoną minę. Wszystko w swoim czasie! Czemu nie może być prędzej?   

-A gdzie w tej całej pogadance znajdzie się miejsce dla mnie?- zapytałam po tej krótkiej zadumie.

Jessica uśmiechnęła się.

-Jesteś jednym z Powierników Tajemnicy, Wiktorio. Nie wiemy którego Sakramentu, ale poznanie przyjdzie w swoim czasie. Do tego czasu musisz robić wszystko co w twojej mocy, aby zbliżyć się Trójosobowego Boga i Najświętszej Panny Maryi. Musisz pokochać Boga prawdziwie. Dopiero wtedy On da ci poznać smak Swej Łaski i poznasz tego, który się tobą opiekuje.

Byłam w szoku.

-To jakaś pomyłka! Nie, naprawdę, musieliście się pomylić! Nie jestem żadnym Powiernikiem!

-Ależ jesteś, tylko na razie uśpionym. Poza tym, każdy na początku jest ułomnym grzesznikiem, dopiero gdy Pan napełnia go Swą Miłością, staje się kimś wartościowym, bo sprawia radość Bogu.

I tak byłam nieprzekonana.

-To jak poznaliście, że niby nim jestem skoro nie różnię się niczym od innych grzeszników?

-Kiedy patrzy się oczami duszy, Duch Święty wskazuje to co należy zobaczyć. Kiedy byliście w Egipcie… w strefie zero… William właśnie to w tobie zobaczył, twoje posłannictwo, ale nie chciał zdradzić żadnych szczegółów.

Znowu byłam w szoku. Z jednej strony, że tak się we mnie wpatrywał… a z drugiej- co on mógł we mnie zobaczyć? No, ale William to William. On z pewnością patrzy tak jak mu Duch Święty nakazuje, więc nie będę się już kłócić… Ale daleka droga żebym cokolwiek coś z tego do swego serca przyjęła! Na razie pozostanie w umyśle. To i tak niezły wyczyn.

-Jessico…- postanowiłam zmienić temat.

-Tak?

-A czy William też jest Powiernikiem?- nie mogłam nie zadać tego pytania.

Jessica westchnęła ciężko.

-Tak. Jednak nie nadeszła pora abyś poznała kim on jest. Jeszcze jest za wcześnie. Wiedza ta mogłaby bardzo ci zaszkodzić. Mogłabyś to źle zrozumieć.

Zrozumiałam. Znowu ten czas, który jeszcze nie nadszedł…

  

  Rozdział XV

Zanurzenie w Chrystusie

 

1

Adelajda obudziła się z tak koszmarnym bólem głowy! W do-datku pokój oświetlała jesienna szarzyzna porankowa. Idealnie odzwierciedlała jej nastrój. Stęknęła i chwyciła się za głowę.

Czuła wszystkie kości i jakieś chorobliwe ciepło rozproszone po całym ciele… Miała rozpaloną twarz. Była spocona, rozgrzana, a jednocześnie miała dreszcze i chętniej otuliłaby się szczelnie kołdrą.

-Dopadła mnie grypa- wyszeptała patrząc z marsowym obli-czem w sufit.

Wstała z łóżka. Poszła do łazienki po termometr. Po niecałych trzech minutach spojrzała na niego i znalazła potwierdzenie swoich domysłów.

-Trzydzieści osiem siedem. No pięknie. To na dzisiaj można zapomnieć o szkole.

Po ciężkiej, prawie bezsennej nocy i jeszcze z objawami grypy! Nie, w takim stanie nie będzie nawet myśleć o nauce na próbną maturę z czegokolwiek, a co dopiero z biologii.

Wróciła do pokoju i położyła się na łóżku. Odczuwała takie zmęczenie, że sen szybko ją ogarnął. 

  

2

Zeszłam do kuchni na śniadanie. Po radosnym gwarze dochodzącym z dołu domyśliłam się, że wszyscy już wstali i rozpoczęli biesiadę. Niedzielne śniadania w naszej tradycji rodzinnej zostały nazwane- wspólne ucztowanie. Trwały z ponad godzinę, śniadanie było przygotowywane grupowo, grupowo zjadane, każdy najadł się do syta i nagadał się do woli. W tygodniu wszyscy mamy tyle obowiązków, że dopiero w niedzielę jest czas, aby zdać raport z minionych dni roboczych… a po właściwym posiłku zawsze kawka, herbatka i wyborne ciasto przekochanej babuni.

Weszłam do kuchni, pokrzątałam się trochę i pomogłam nieco przy śniadaniu. Potem zasiedliśmy do stołu.

-Wiecie, że w naszej parafii rozpoczęły się misje święte?- powiedziała w pewnym momencie babcia.- Wypadałoby gdybyście chociaż raz na nich byli.

Właśnie wepchnęłam sobie sporą pajdę weki z miodem.

-Pójdziemy dzisiaj na mszę- odparła uspakajająco mama.

-Oj!- stęknął boleśnie Robert.

Sama nie wiem czy to na dźwięk słowa- msza, czy może zabolał go ząb.

-Po mszy świętej o dwunastej w południe odbędzie się nabożeń-stwo odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych- kontynuowała babcia.- Dobrze by było gdybyśmy zamiast iść na szesnastą, poszli na dwu-nastą.

Wszyscy popatrzyli na babcię dość niechętnie. Jeżeliby się zgo-dzili, musielibyśmy się już zbierać…

-Chętnie babciu- odparłam pospiesznie.- Dzisiaj najwyżej kawę wypijemy po kościele.

Reszta rodzinki porządnie zdziwiła się moją gorliwością, tak że nikt nie pomyślał nawet, aby powiedzieć choć słowo protestu.

-No, w zasadzie dlaczego nie?- odparł po chwili tata.- Skoro to tak ważny dzień.

No, kropka nad i została postawiona. A ja w głębi duszy (dość egoistycznie) cieszyłam się, że odnowię przyrzeczenia chrzcielne i może choć trochę pójdę na przód w moim rozwoju duchowym

 

-Pytam się każdego z was: Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych?

-Wyrzekam się- odpowiedziałam wraz ze wszystkimi zgromadzonymi. Serce tłukło się we mnie jak oszalałe. Chyba ze stresu…

-Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował?

-Wyrzekam się.

-Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu?

-Wyrzekam się.

-Czy wierzysz w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi?

-Wierzę.

Oczywiście, że wierzę. Co za pytanie…

-Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Jego Syna Jedynego, a na-szego Pana, narodzonego z Maryi Dziewicy, umęczonego i pogrze-banego, który powstał z martwych i zasiada po prawicy Ojca?

-Wierzę.

-Czy wierzysz w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, obcowanie Świętych, odpuszczenie grzechów, zmartwychwstanie ciała i życie wieczne?

-Wierzę.

-Czy przyrzekasz za pomocą łaski Bożej zachowywać wiernie przykazania Boskie i kościelne?

-Przyrzekam.

…i proszę Boże, nigdy mi nie skąp tej łaski.

-Taka jest nasza wiara. Taka jest wiara Kościoła, której wyznanie jest naszą chlubą w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

-Amen.

-Przez chrzest staliście świątynią Boga, na podziękowanie za wszystkie otrzymane dobrodziejstwa odmówmy razem:

W imię Trójcy Przenajświętszej, i imię Ojca, który nas stworzył, i Syna, który nas odkupił, i Ducha Świętego, który nas uświęcił, wobec Najświętszej Maryi Panny, Niepokalanej Bogarodzicy, naszych Aniołów Stróżów, naszych świętych Patronów i wszys-tkich Świętych, wobec tu zgromadzonych wierzących, odnawiamy Przymierze przy chrzcie świętym zawarte. Postanawiamy żyć i umierać w wierze świętej katolickiej. Pozostaniemy wierni Jezusowi Chrystusowi i Jego Ewangelii. Ojcze Przedwieczny, użycz nam do tego Twej pomocy. Przez Chrystusa, Pana naszego, który z Tobą i z Duchem Świętym żyje i króluje na wieki. Amen.

 

 

 

 

                           Epilog

pamiętnik

 

Wiedza. To ogromny ciężar. Zawsze łatwiej jest żyć, jeżeli się wie mniej niż więcej.  To, że człowiek nie wie co go czeka, jest niewiarygodną łaską. Człowiek wpada do dziury, ale nie widzi jej. Nie dostrzega czeluści, w którą wpadnie za parę kroków. Wie, że ona istnieje dopiero po tym jak do niej wpadnie... Zobrazuję to przykładem. Wyobraź sobie, że właśnie wychodzisz z domu na od dawna wyczekiwaną premierę. Nie wiesz, że podczas seansu nastąpi awaria i sala kinowa wybuchnie. Teraz wyobraź sobie, że wychodzisz z domu ze świadomością tego, że nie przeżyjesz tego seansu. Idziesz do kina i nie możesz nic zrobić aby zapobiec tragedii, nikogo ostrzec, zrezygnować z oglądnięcia filmu... Tak mniej więcej wygląda moje życie. Jednak nie narzekam. Chcę tylko, aby ci, którym dano łaskę nieświadomości, również się cieszyli. Tyle zaoszczędzonego cierpienia! Co prawda, mam czas, aby do niego się przygotować- czasami są to dni, miesiące, lata, stulecia, minuty. Z tym że te przygotowanie ma na celu spotęgowanie bólu, a nie złagodzenie go. Zawsze lepiej jest mar-twić się z niepowodzenia po nim, a nie już przed.

Za każdym razem kiedy bierze mnie chęć na ‘płakanie nad sobą’, przywołuję obraz Nauczyciela, który w Getsemani prze-żywał wprost niewyobrażalnie wielki ból. On, sam Pan, wydał się na sponiewieranie i śmierć i widział... widział rzesze ludzi, których akt Jego wielkiej Miłości strącił do Piekła. Właśnie w tamtym ogrodzie mękę, jaką Mu sprawiła świadomość, że uratuje tak nielicznych... tak nieliczni pokochają Go za łaskę jaką On nam dał, za łaskę nazwania Dzieckiem Wszechmogącego. Nawet Aniołowie nie mają takiego przywileju, a tyle dzieci mówi swemu Ojcu- ‘Jesteś za stary i zbyt nachalny. Wolę iść i z dreszczykiem emocji taplać się w gnojowisku Lucyfera’. Nic dodać nic ująć... Można tylko płakać nad ich głupotą.

Tak, brak opanowania w obliczu zdrady jest moją dość znaczącą wadą. Dlatego niezmiernie się cieszę, że Pan nie obdarzył mnie znaczącym stanowiskiem, np. takiego papieża. Sprowadziłbym ko-niec świata zaraz po rozmowie z pierwszym bluźniercą. Ziemia przestałaby istnieć w pierwszym stuleciu naszej ery… zgodnie ze słowami św. Jana, czy św. Pawła, już wtedy roiło się od Anty-chrystów. Miłosierdzie i cierpliwość Pana są niewiarygodne. Podziwiam Go za to, jak traktuje tych wszystkich nieszczęśników, w których poczet się zaliczam. Tak sobie myślę, że nie czuję do nich niechęci. Każdy człowiek jest dla mnie jak brat czy siostra i to normalne, że czasami się zdarza uczucie irytacji na widok młod-szego brata, który robi zupełnie na odwrót niż mu doradzasz. I tak jak w rodzinie jest się w stałej gotowości do zrobienia wszys-tkiego, aby pomóc ukochanej osobie w osiągnięciu szczęścia, chcę zrobić wszystko aby im pomóc.

Wiem, że strasznie kręcę, powtarzam się itd. widać, że już dawno nic w tym dzienniku nie zapisywałem. Ale cóż zrobić? Ciężkie czasy nadeszły.

 

Westchnął przeciągle i zamknął zeszyt. Kiedy był ‘młodszy’ i mniej ‘doświadczony’ prowadził ten pamiętnik… Ten zapis zrobił niedługo potem jak wpisał się na ‘służbę’. Kiedy jeszcze miał w sobie resztki zapału. Gdyby teraz miał w nim pisać z pewnością lepiej by mu to wychodziło pod względem stylistyki. Na chwilę wpadł w stan zadumy. A co by właściwie w nim pisał?

Bezwiednie potarł ręką klatkę piersiową. Nic. Brak najmniejszej blizny. Tak jakby nic się nie wydarzyło… Może rzeczywiście, było to taką błahostką, że nie warto się tym całym zajściem przej-mować? Pokręcił głową. To nie była błahostka. To był jeden z naj-gorszych koszmarów. Ale z drugiej strony… uśmiechnął się na wspomnienie o darze Niepokalanej… o niesamowitej łasce Najwyższego, zesłanej w postaci kota. Tak. Bez zastanowienia zgodziłby się przeżyć raz jeszcze ten horror, by doświadczyć ponownie słodyczy Jego miłości. Niestety, należy wrócić do mrocznej, gorzkiej rzeczywistości.

Gdy wkładał dziennik do szuflady rzuciła mu się w oczy niewielka karteczka leżąca na wierzchu. Wziął ją do ręki. Roz-poznał w niej list jaki przed parunastoma dniami otrzymał od Maxa:

 

Jefte złożył też ślub Panu: Jeżeli sprawisz, że Ammonici wpadną w moje ręce, wówczas ten, kto (pierwszy) wyjdzie od drzwi mego domu, gdy w pokoju będę wracał z pola walki z Ammonitami, będzie należał do Pana i złożę z niego ofiarę całopalną. Wyruszył więc Jefte przeciw Ammonitom zmuszając ich do walki i Pan wydał ich w jego ręce. Rozgromił ich na przestrzeni od Aroeru aż do okolic Minnit, co stanowi dwadzieścia miast, i dalej aż do Abel-Keramim. Była to klęska straszna. Ammonici zostali poniżeni przez Izraela. Gdy potem wracał Jefte do Mispa, do swego domu, oto córka jego wyszła na spotkanie, tańcząc przy dźwiękach bębenków, a było to dziecko jedyne; nie miał bowiem prócz niej ani syna, ani córki. Ujrzawszy ją rozdarł swe szaty mówiąc: Ach, córko moja! Wielki ból mi sprawiasz! Tyś też wśród tych, co mnie martwią! Oto bowiem nierozważnie złożyłem Panu ślub, którego nie będę mógł odmienić! Odpowiedziała mu ona: Ojcze mój! Skoro ślubowałeś Panu, uczyń ze mną zgodnie z tym, co wyrzekłeś własnymi ustami, skoro Pan pozwolił ci dokonać pomsty na twoich wrogach, Ammonitach!(…)

Minęły dwa miesiące i wróciła do swego ojca, który wypełnił na niej swój ślub.[15]     

 

Świt jest coraz bliżej. Nie trać promienia Nadziei.

                            Uniżony sługa Króla Wszechmogącego

                                            

                                     Niech Bóg będzie z Tobą.

 

Gdy po raz pierwszy odczytywał słowa tam zawarte, odrodziła się w nim otucha…ale  zarazem smutek. Nawet w tej chwili nie mógł odpowiedzieć, co odczuwa po przeczytaniu tych słów… Nie wiedział. Uśmiechnął się boleśnie. Nie wszystko jest mu wiadome.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                              SPIS TREŚCI:

Wstęp. 3

 PROLOG.. 15

 PROLOG II 15

 I  PIerwsze Kroki 15

 II Nowy Świat. 29

 III  Ciemność i jasność. 37

 IV  Ziarno zostało zasiane. 59

 V  Królestwo upadłego anioła. 83

 VI „O panie, jam twój sługa” 85

 VII W oczekiwaniu na światło. 85

 VIII  Fundament łaski 85

 IX  Chwila ciszy. 85

 X  Nieme cierpienie. 85

 XI  Mrok zacieśnia pętlę. 85

XII  Szyderczy śmiech.. 85

 XIII  Czysta krew została przelana. 85

 XIV  Powiernik.. 85

 XV  Zanurzenie w Chrystusie. 85

Epilog  pamiętnik.. 85

 

 



[1] Oddział Leczniczy, leczy zranione, osłabione dusze i ciała

[2] Aeternum Silencium- tryb uniemożliwiający podsłuchiwanie prowadzonej rozmowy przez osoby trzecie. Odnosi się głównie do Istot z Podziemia, które normalnie są non-stop monitorowane. Zgodnie z Uchwałą Wieczystą wszystkie rozmowy w czasie prowadzenia śledztw są prowadzone w tym trybie.

[3] Kiedyś się przekonam, że jednak można, ale o tym innym razem.

[4] Dzięki różnicy wzrostu nie ma problemu z odróżnianiem ich, na jedną po prostu się mówi Emma M. (mała), a na drugą analogicznie- Emma D.

[5] Na podstawie: Maria Valtorta, Poemat Boga-Człowieka

[6] Rz 6, 3-7

 

[7] Juliusz Słowacki, Kordian, Akt 1, scena 1

[8] Aniołowie, pracownicy PREX, nie mogą odczuwać cierpienia i nie mają łaski zanoszenia modlitw, jednak dobrowolnie przyjęli na siebie umartwienie (zastępujące modlitwę w intencji miłosierdzia dla ludzkości) którym jest przebywanie z dala od Bożej Miłości; żyją natomiast w Bożym Pokoju

[9] Tuż pod sprzątaniem i postem.

[10] Fulla Horak, O życiu pozagrobowym

[11] Ap, 13,2

[12] Z dziesięć sekund

[13] Rz 9, 1-3

[14] Ps 116

[15] Sdz 11,30-36, 39a

Zegar
 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
Sposoby Kontaktu
 
Żywy Płomień kontakt:

Tel-kom: 601 27 96 32

viviflaminis@gmail.com

gg -5388746
Inne po nawiązaniu kontaktu ze mną.
Licznik Gości Strony.
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja