Obiawienia w Licheniu.

Licheń Stary

 

Objawienia z Orędziami Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski

 

Tomasz Kłossowski (1813) i Mikołaj Sikatka (1850-1852)

 

Fragmenty książeczki: „Objawienia Matki Bożej w Licheniu” – za pozwoleniem władzy duchownej

 

Mimo, że nie jest tu opublikowana cała treść książeczki to są tu wszystkie znane Orędzia Matki Najświętszej - pogrubiony tekst.

Objawienia, Orędzia Matki Bożej w Licheniu.

 

(...) Dnia 20 października 1813 r. dobiegła końca wielka bitwa narodów pod Lipskiem w Saksonii. W śmiertelnym boju, trwającym cztery dni, brało udział pół miliona żołnierzy, pochodzących ze wszystkich krajów Europy, z czego na pobojowisku legło 130 tysięcy.

 

Wielki Napoleon, cesarz Francuzów, „bóg wojny" — ostatnia nadzieja Polaków — przegrał bitwę. Ta klęska wojsk francuskich i polskich spowodowała nie tylko upadek cesarstwa, ale doprowadziła do tzw. czwartego rozbioru Polski. Pod Lipskiem zgasły ostatnie nadzieje Polaków, pokładane w Napoleonie. Spodziewano się, że pokona on Rosję, Prusy i Austrię — trzech naszych zaborców — wróci wolność naszej ukochanej Ojczyźnie i zjednoczy naród rozdarty na trzy części.

 

Na polu walki oddało życie w obronie kraju ponad 10 tysięcy żołnierzy polskich z wodzem naczelnym, księciem Józefem Poniatowskim. Na Kongresie Wiedeńskim, gdzie ustalono nowy porządek w Europie, żadne z konferujących państw nie upomniało się o nas.

 

Zaborcy wykreślili Polskę z mapy świata, a nieszczęsny naród — przez wszystkich opuszczony — skazali na zagładę.

 

Polacy nie chcieli się jednak pogodzić z losem niewolników. Raz po raz wybuchały krwawo tłumione powstania. Morze krwi i łez wsiąkało w tę nieszczęsną ziemię. Więzienia, twierdze i kazamaty zaborców zapełniały się najlepszymi synami narodu.

 

Przez sto lat na ciemnym horyzoncie nie świeciła Polakom żadna gwiazda nadziei, poza jedną: Maryją, Matką Bożą. Ta Gwiazda nigdy nie zagasła prześladowanemu narodowi. Szedł naród do Matki Bożej, do Jej sanktuariów, przed Nią się żalił, skarżył i płakał, a Ona krzepiła ducha, umacniała wiarę, w zwątpiałe serca wlewała nadzieję, że przyjdą lepsze czasy, że przyjdzie zmartwychwstanie, że wzejdzie słońce wolności. Naród nie miał ani swego rządu, ani swego wojska, ani swej szkoły. Miał tylko wiarę i Matkę Bożą, która nigdy go nie opuściła i pozostała na swym tronie jako Królowa Polski.

 

Piękny pałac w obszernym parku i rozległe tereny żyznej kujawskiej ziemi w pobliżu Izbicy Kujawskiej należały do Tomasza Kłossowskiego. Był to dobry dziedzic dla ludzi, ofiarny dla ojczyzny i dzielny w jej obronie. Brał udział w wojnach i powstaniach przeciwko zaborcom, za co został surowo ukarany.

 

Zabrano mu majątek i grożono więzieniem. Przebrany w chłopską sukmanę przybył do Izabelina w parafii Licheń, kupił sobie 4 morgi ziemi i mały domek, przy którym wybudował kuźnię. Klepał w niej chłopskie lemiesze, a może i wojenne pałasze; podkuwał chłopskie konie, a może i konie powstańców? W niedługim czasie znów wybuchła wojna, więc Tomasz zamknął swą kuźnię i poszedł walczyć o Polskę. Przewędrował pół Europy, zaznał gorzkiego losu żołnierza; do ostatniej kuli w magazynku walczył pod Lipskiem. Widział bohaterską śmierć księcia Józefa, a potem nieprzyjacielskie kule rozszarpały jego prawą nogę, bok i poraniły głowę.

 

Na skutek odniesionych ran i ogromnego wyczerpania Tomasz był bliski śmierci. Ostatkiem sił zaczołgał się w gęste zarośla i, oczekując niechybnego zgonu, zaczął żarliwie wzywać pomocy Matki Bożej.

 

Żołnierskie serce ogarnęła wielka żałość i tęsknota za ojczystym krajem. Nie chciał umierać między obcymi, na niemieckiej ziemi, więc wyciągnął medalik Matki Boskiej Częstochowskiej, który miał na piersi, całował go i modlił się o pomoc, o cud, bo tylko on mógł go uratować.

 

Według ludowej tradycji Maryja wysłuchała ufnego błagania biednego żołnierza i przybyła mu z pomocą. W zorzy krwawo zachodzącego słońca, na tle jesiennych mgieł ujrzał Tomasz Najświętszą Panienkę, jak szła przez pobojowisko, w amarantowej sukni, w złocistym płaszczu, na którym były widoczne symbole Męki Pańskiej, w królewskiej koronie na głowie. Przepięknej urody twarz Niepokalanej była niewymownie bolejąca. Spod przymkniętych powiek smutne oczy patrzyły na Orła Białego, którego Boża Rodzicielka rękami przytulała do piersi.

 

Pochylając się nad rannym Maryja obiecała mu zdrowie i powrót na ojczystą ziemię. Jednocześnie poleciła, aby się postarał o Jej wizerunek. „Dobrze mi się przypatrz — miała napomnieć — abym na tym obrazie wyglądała tak, jak mnie tu widzisz. Ten wizerunek umie-ścisz w miejscu publicznym w swych rodzinnych stronach. Naród mój będzie przed tym wizerunkiem się modlił i będzie czerpał moc łask z rąk moich w najtrudniejszych dla siebie czasach".

 

Po tym widzeniu zapadła noc, podczas której jacyś ludzie odnaleźli w zaroślach rannego i, tknięci litością, zabrali do swego domu. Tam wezwali lekarza i otoczyli go troskliwą opieką, dzięki temu szybko odzyskał zdrowie i siły. Wiosną 1814 r. Tomasz Kłossowski powrócił do ojczyzny i zamieszkał w Izabelinie, 7 kilometrów od Lichenia. Na nowo otworzył kuźnię i ciężką pracą zarabiał na kawałek chleba. Żył oszczędnie, gromadził drobne grosze, aby każdego roku jeden miesiąc poświęcić na pieszą pielgrzymkę do jakiegoś świętego miejsca. Pamiętał o poleceniu Matki Bożej.

 

Poczuwając się do wdzięczności za ocalone życie, pobożny kowal przez wiele lat daremnie poszukiwał upragnionego obrazu. Wędrował po miejscach pielgrzymkowych, sławnych klasztorach i kościołach, spotykał najrozmaitsze obrazy Matki Jezusowej, ale tej przepięknej bolesnej twarzy, jaką widział wtedy i miał wyrytą w duszy, nigdzie nie mógł znaleźć.

 

W 1836 r. odbył Tomasz pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę do Częstochowy, na odpust Matki Bożej Siewnej w dniu 8 września. Tam był u spowiedzi i Komunii św. Modlił się i skarżył przed Maryją, że Jej życzeń nie może spełnić, że daremnie już tyle lat poszukuje upragnionego Jej wizerunku.

 

Wracając z odpustu w dniu 9 września, gdy uszedł zaledwie 9 km drogi, we wsi Lgota zauważył, że jacyś pielgrzymi, którzy również wracali z odpustu, całą gromadą zatrzymali się na modlitwę przy kapliczce zawieszonej na drzewie rosnącym na polu, niedaleko gościńca. Kłossowski dołączył się do modlących, a gdy oni ruszyli w dalszą drogę, zbliżył się do kapliczki i ujrzał obraz tak dawno poszukiwany.

 

Wizerunek Matki Bożej namalowany był farbami olejnymi na modrzewiowej desce. Twarz Najświętszej Panny pełna była bolesnej zadumy, smutku, a zarazem uroku. Spod lekko opuszczonych powiek wyraziste oczy patrzyły na Białego Orła rozpostartego na Jej piersiach, a zarazem głęboko przenikały w serce Tomasza.

 

Całe oblicze pełne było powagi, majestatu i skupienia, było bolesne, a jednocześnie pełne dobroci i ufnej nadziei. Na złocistym płaszczu widniały symbole Męki Pańskiej: cierniowa korona, bicze, gwoździe, włócznia; na głowie — korona królewska. U stóp Orła napis: „Królowo Polski, udziel pokoju dniom naszym".

 

Stan malowidła świadczył, że obraz nie był nowy, że powstał dziesiątki lat temu, może nawet w czasie konfederacji barskiej w 1772 r., gdy w ten sposób malowano obrazy.

 

Kto go malował i kto na tym drzewie zawiesił — nie wiadomo. Tomasz uradowany i do głębi przejęty padł na kolana i łkając ze wzruszenia nie mógł oczu oderwać od świętego oblicza. Wspomnienia powróciły falą do serca, wydawało mu się, ze znów jest na wojnie, że wyczerpany i opuszczony czeka na śmierć, a tu nad nim pochyla się Maryja i wyciąga ku niemu matczyne ręce. Ale dlaczego jest taka zbolała?! To chyba dlatego, że patrzy na okrutne narzędzia męki, które rozdzierały ciało Jej ukochanego Syna.

 

W tej chwili zabłysła mu inna myśl: Maryja patrzy w głąb jego serca, w jego duszę, widzi jego grzechy i słabości! To właśnie sprawia Jej tę niewymowną boleść! Ból i łzy Matki nad niedobrym dzieckiem... A wreszcie miał i to wrażenie, że grzechy i niewierności całego narodu polskiego były tymi mieczami, które przeszyły Serce Matki Bożej i Królowej Polski.

 

Pobożny kowal patrzył, modlił się i szeptał: „Najświętsza Panienko, nie odejdę z tego miejsca bez Ciebie, muszę Cię zabrać do swych rodzinnych stron".

 

Od ludzi, którzy na sąsiednim zagonie kopali ziemniaki, dowiedział się Tomasz, że właścicielem pola, drzewa i obrazu jest Niemiec, kolonista, który kilka lat temu nabył tę ziemię i sprowadził się do ich wioski.

 

Niemiec był protestantem i bez pieniędzy ofiarował obraz Tomaszowi, wyjaśniając: „On tu usiadł ten obraz na tym drzewie pewnej nocy... i od tego czasu mam na polu wielkie szkody. Bo wszyscy ludzie, co idą do Częstochowy, albo wracają, zatrzymują się koło tego obrazka, klękają, modlą się i chodzą na kolanach przed nim. Przez to pole jest zdeptane i nic na nim nie rośnie. Weź pan darmo ten obrazek, ja nie chcę żadne pieniądze". Tomasz z radością i wzruszeniem zdjął obraz z topoli, od jakiejś gospodyni kupił kawałek lnianego płótna ,owinął wizerunek i na piersiach przyniósł do swego domu w Izabelinie.

 

Osiem lat obraz był w mieszkaniu Kłossowskiego otoczony czcią i ogromnym szacunkiem. Podanie głosi, że w tym czasie twarz Madonny pokrywała się niekiedy kroplami potu. Ludzie zwracali uwagę, że jest to jakiś znak, ale kowal ani myślał pozbyć się obrazu Madonny, który bardzo pokochał. Ludzie szeptali, że kowal ma na pewno na sumieniu jakieś ukryte grzechy, bo w jego domu nawet obraz Matki Boskiej źle się czuje. Nic dziwnego — powtarzano — tłukł się na wojnach, włóczył się po całym świecie, a wiadomo, że żołnierz i wojacy świętymi nie są.

 

Tomasz wiedział, o co Matce Bożej chodzi. Kropelki potu z twarzyczki Najświętszej Panienki obcierał delikatnie ręcznikiem, milczał przed ludźmi i wcale nie miał zamiaru oddać obrazu z domu, choćby i do kościoła.

 

Był 1844 r. — kowal ciężko zachorował. Nic nie pomógł lekarz przywieziony z Konina, nie przyniosły ulgi lekarstwa. Wydawało się, że zbliża się śmierć. Wezwano kapłana, zeszli się sąsiedzi. Proboszcz, Florian Kosiński, wyspowiadał chorego, namaścił świętymi olejami. Tomasz był tak wycieńczony chorobą, że nie miał siły nawet się przeżegnać.

 

Po odjeździe księdza sąsiedzi się rozeszli, a żona Tomasza poszła na podwórko wykonać wieczorne obrządki. Chory sam pozostał w pokoju i wtedy usłyszał jakiś dziwny głos pochodzący z obrazu:

 

-— Tomaszu, wynieś mnie z twego domu do puszczy. Tomasz przerażony odpowiedział:

 

        Najświętsza Panienko, jak Cię mogę wynieść, kiedym taki chory i słaby, że na nogach ustać nie mogę. Wybacz mi, Maryjo, ale Cię nie wyniosę, bo nie mogę.

 

        Będziesz zdrowy — usłyszał tajemniczy głos. I w tej chwili jakby dziwny prąd przeniknął całe jego ciało i poczuł się zdrowy. Wyskoczył z łóżka, ubrał się i wyszedł przed dom na podwórko. Widząc to żona narobiła krzyku, zbiegli się ludzie ogromnie zdziwieni, że przed godziną Tomasz był prawie konający, a teraz zdrowy i wesoły.

 

        Co się stało — pytano.

 

        Najświętsza Panienka wróciła mi zdrowie, ale Jej obraz muszę wynieść do lasu. '

 

Następnego dnia kowal udał się do pewnego stolarza w Koninie i zamówił u niego małą kapliczkę dla obrazu Madonny. Za kilka dni kapliczka była gotowa. Przy-wiózł ją do Izabelina bliski sąsiad Kłossowskiego, niejaki Mertowski. Z bólem serca niósł Tomasz wizerunek Najświętszej Panienki do grąblińskiej puszczy. Od gospodarza Machowczyka z Grąblina pożyczył drabiny, znalazł przy leśnej ścieżynie potężną sosnę, liczącą setki lat, i na niej umieścił kapliczkę dość wysoko nad ziemią. Każdej niedzieli, gdy szedł lub wracał z kościoła, skręcał do leśnej gęstwiny, aby swe oczy i serce ucieszyć widokiem Najświętszej Panienki. Mijały kwadranse na serdecznej rozmowie starego żołnierza z Matką Bożą.

 

Tomasz zmarł 7 sierpnia 1848 r. Pamięć o nim jako o wielkim patriocie, o człowieku szlachetnym i wielkim czcicielu Matki Bożej do dziś jest żywa. W 1967 r. mieszkańcy Izabelina wystawili mu nowy grobowiec na zboczu licheńskiego wzgórza, w pobliżu świątyni, na miejscu grobowca zniszczonego przez Niemców w czasie ostatniej wojny.

 

Wielkopolska, Kujawy, Kruszwica, Mogilno, Gniezno, Poznań, Konin. Wielkie równiny, pola żyzne i piaszczyste. Tafle polodowcowych jezior. Rozległe łąki i głębokie lasy. Przed wiekami tu zaczęła się Polska. Przed tysiącem lat tu najpierw zabłysło światło Ewangelii, tu wbito — w tę polską ziemię — Krzyż Zbawienia. Tu nasi praojcowie usłyszeli słodkie imię Bożej Matki — Maryja i pokochali Ją całym gorącym słowiańskim, polskim sercem.

 

Tu wzięło początek to, co trwa do dziś i czym dziś jesteśmy. Na tę ziemię, synów tamtych pokoleń, dziś zakutych w niewolę naszych sąsiadów i w niewolę grzechu, spojrzały najczulsze oczy Niebieskiej Matki i Królowej naszego narodu. Maryja postanowiła zstąpić z nieba, stanąć na tej ziemi i przyjść z pomocą i ratunkiem uciśnionym swoim dzieciom.

 

I stało się.

 

W grąblińskiej puszczy pasał bydło pasterz Mikołaj Sikatka, urodzony w Grąblinie w 1787 r. Całe swoje życie mieszkał w rodzinnej wiosce i tam pracował w majątku hrabiego Kwileckiego najpierw jako fornal, potem jako włodarz, a na starość jako pasterz dworskiego i włościańskiego bydła. Był żonaty, miał dwóch synów.

 

Ani w życiu, ani w pracy nie wyróżniał się niczym specjalnym. Jednak między ludźmi poważnymi miał opinię człowieka prawego, pobożnego, roztropnego i prawdomównego. Mówiono o nim, że jest głęboko religijny i uczciwy. Znający go osobiście literat, Julian Wieniawski, tak pisze o Mikołaju w swych wspomnieniach z 1852 r.:

 

„Był to człowiek wielkiej zacności i dziwnej u chłopów słodyczy. Bieluchny jak gołąb, pamiętał dawne przedrewolucyjne czasy, pamiętał parę generacji dziedziców i rodowody wszystkich niemal chłopskich rodzin we wsi. Żył pobożnie i przykładnie, od karczmy stronił, w plotki się nie bawił, przeciwnie — siał dookoła siebie zgodę, spokój i miłość bliźniego".

 

Mikołaj pasał bydło nie tylko dworskie, ale i włościańskie, w zamian za to poszczególne gospodynie żywiły go kolejno, dając mu śniadanie i kolację w domu, a obiad przynosząc do lasu. Podczas pilnowania stada Mikołaj miał zwyczaj odmawiania różańca lub koronki.

 

Od czasu do czasu zachodził w gęstwinę leśną, gdzie na sośnie był zawieszony obraz Matki Bożej, i tam się modlił. Kapliczkę omiatał z pajęczyny oraz ubierał kwiatkami i sprzątał koło sosny. Po śmierci kowala Kłossowskiego był zapewne jedynym człowiekiem, który wiedział o leśnym obrazie i otaczał go czcią. Jego też wybrała Matka Najświętsza na Swego herolda. Jemu przekazała Swe niebiańskie posłannictwo.

 

W sierpniu 1850 r. pasterz Mikołaj zaczął z wielkim przejęciem opowiadać ludziom, że w lesie, w pobliżu obrazu na sośnie, ukazała mu się kilkakrotnie nadzwyczajna kobieta. Ludzie słuchali tych opowiadań z wielkim zdziwieniem, mogli się domyślać, że to była sama Najświętsza Maryja Panna. O widzeniach tych zeznawał pasterz pod przysięgą przed świątobliwym swym proboszczem, ks. Florianem Kosińskim, późniejszym prałatem i oficjałem kapituły włocławskiej, a przez pewien czas nawet administratorem diecezji kujawsko--kaliskiej. Był to kapłan prawy, roztropny, daleki od egzaltacji i dlatego jego wypowiedzi, zdania i opinie w całości zasługują na wiarygodność.

 

Proboszcz ów w urzędowym piśmie z dnia 5 września 1852 r., skierowanym do konsystorza generalnego w Kaszu, z wielkim umiarkowaniem, w niczym nie uprzedzając sądu swej władzy, tak pisze o widzeniach pasterza Mikołaja:

 

„Od kilku lat w parafii Licheń znajdował się w borze, pod wsią Grąblin, obraz Matki Boskiej, na sośnie przybity przez jednego z parafian tutejszych, już zmarłego. W tymże boru, w bliskości obrazu, pasterz bydła z pomienionej wsi, od dwóch lat miał widywać osobę nieznaną, jakoby z innego świata, która za pośrednictwem tegoż pasterza starała się zachęcać lud tutejszy do prawdziwej pokuty, odmiany dotychczasowego, z wielu miar nagannego życia, z poleceniem zebrania na trzy Msze św. jałmużny z całej parafii, na uproszenie od Boga odwrócenia wiszących kar i chorób nad występnymi — przestrzegając zarazem, aby obraz wspomniany z miejsca tego na ustroniu, bo tylko nad ścieżką położonego, został przeniesiony na inne dla zabezpieczenia go od zniewag niewiernych, które w boru przytrafić się mogły i spełniać bez świadków, a następnie bez obawy kary. Polecenie to i zachęcenie miała ponawiać po kilka razy. Badany tenże później pasterz przez wójta gminy miejscowej w Gosławicach zeznał toż samo do protokołu. Następnie odesłany przez tegoż do wojennego naczelnika w Koninie, ponawiał takież zeznanie".

 

Tyle mówi urzędowe pismo ks. Kosińskiego o nabrzmiałych w treść wydarzeniach, jakie miały miejsce na terenie parafii Licheń w latach 1850—1852. Pismo jest krótkie, ale zawiera wszystkie najważniejsze elementy objawień, losów pasterza i obrazu Matki Bożej.

 

Pismo to powstało w czasie, kiedy już doszło do pewnego konfliktu pomiędzy proboszczem Kosińskim a Mikołajem Sikatką na tle rozpoczętej budowy kaplicy na miejscu objawienia. Dlatego jest ono takie lakoniczne i nawet nie podaje imienia pasterza. W piśmie są celowo pominięte wszystkie elementy natury patriotycznej i przepowiednie odnoszące się do przyszłych losów Polski. Ksiądz proboszcz ani nie miał prawa, ani nie chciał sam — bez zgody swej władzy duchowej — przeprowadzać urzędowych przesłuchań wizjonera. Całą tę dosyć kłopotliwą i niebezpieczną wobec zaborczych władz cywilnych sprawę pozostawiał do decyzji swych zwierzchników.

 

Jednak dzięki temu pismu Jak również dzięki pomocy najrozmaitszych wydawnictw, które ukazywały się w zaborach austriackim i pruskim bezpośrednio po tych wypadkach i później, a także korzystając z żywej do dziś tradycji ludowej możemy niemal w najdrobniejszych szczegółach odtworzyć przebieg samych objawień Matki Bożej oraz początek kultu Cudownego Obrazu Najświętszej Maryi Panny w Licheniu.

 

Pasterz Mikołaj pierwszy raz ujrzał Matkę Najświętszą na początku maja 1850 r .A było to w ten sposób:

 

Zbliżało się południe. Bydło najedzone bujną, wiosenną trawą odpoczywało na łące, a pasterz swym zwyczajem ukląkł na suchej kępie trawy i odmawiał różaniec. Dzień był ciepły, słoneczny, pełen woni wiosennych kwiatów. W gęstwinie drzew od wczesnego ranka wesoło rozświergotane ptactwo — teraz przycichło. Modląc się Mikołaj zauważył, że zbliża się do niego jakaś niewiasta, ubrana zwyczajnie jak wszystkie wiejskie kobiety. Miała na sobie długą, jasną suknię, a na głowie białą chustę. Gdy podeszła bliżej, pochwaliła Pana Boga, mówiąc:

 

        Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

 

        Na wieki wieków. Amen — odpowiedział pasterz, będąc przekonany, że któraś z gospodyń przyniosła mu południowy posiłek. Gdy jednak przyjrzał się dokładniej tej kobiecie, stwierdził, że nie jest ona żadną ze znanych mu gospodyń grąblińskich. Jej twarz była nieziemskiej urody. Zmieszany niespodziewanym spotkaniem pasterz stał w milczeniu, a wtedy nieznajoma odezwała się do niego:

 

        Mikołaju, ogłoś ludziom, że za ich grzechy zbliża się kara Boża. Zaraźliwa choroba będzie trapić całą ludność tej okolicy. Ludzie jak muchy będą padać nagłą śmiercią na polach i w domach swoich. Zachęcaj ludzi do pokuty i modlitwy; gdy się nawrócą, kary nie będzie. Zwłaszcza niech ludzie modlą się na różańcu, rozważając życie i mękę Pana Jezusa.

 

Po tych słowach Pani ukazała Mikołajowi długi różaniec składający się z piętnastu tajemnic.

 

        Naród się zepsuł. Gdy się nie nawróci, wkrótce przyjdzie ciężka wojna, od której wielu ucierpi. Przyjdzie zaraźliwa choroba, podczas której wielu ucierpi i umrze. Mikołaju, proszę cię, abyś się udał do sosny, na której wisi święty wizerunek, i zrób tam porządek, bo cały naród tu przyjdzie i moc łaski czerpać będzie.

 

Po tych słowach nieznajoma Pani zamilkła. Przez dłuższy czas stała ogromnie smutna, zbolała, prawie zapłakana. Jeszcze raz spojrzała boleśnie na pasterza i zaczęła się oddalać. Mikołaj zauważył, że idąc nie dotyka miękkiej łąki, ale płynie lekko nad trawą w jasnym, złocistym obłoku. Wtedy zadrgało w nim serce, zrozumiał, że widzi osobę nie z tego świata. Padł na kolana, wyciągnął ręce, chciał wołać, ale nie mógł. Przepiękna Pani zatrzymała się jeszcze raz na chwilkę, a potem wszystko roztopiło się w jasnych promieniach południowego słońca.

 

Gdy pasterz ochłonął z wrażenia, nie było na rozległych łąkach żywej duszy. Stado przeżuwało pokarm, cisza i spokój zawisły w ciepłym powietrzu. W licheńskim kościele dzwoniono na Anioł Pański.

 

Tak klęcząc, odmówił pacierz i różaniec, a przed oczyma ciągle widział tę dziwną Osobę i słyszał smutny jej głos. Następnie udał się do lasu pod sosnę i z ogromnym przejęciem cały plac koło drzewa oczyścił z gałązek, zeschłych liści, posypał go czystym piaskiem i ogrodził kamieniami. Kapliczkę z obrazem Matki Bożej ozdobił zielenią i kwiatami. Pomodlił się i wrócił do bydła. Wieczorem przygnał stado do wioski, przejęty tym, co widział i słyszał w południe. Bojąc się jednak złośliwych i szyderczych ludzkich języków nikomu nie mówił o widzeniu, nie zachęcał ludzi do pokuty. Tylko sam poświęcał dużo czasu na modlitwę tak w ciągu dnia, jak i w nocy. Pościł, pokutował i coraz częściej udawał się do kapliczki w lesie, dbał o schludność tego miejsca i spędzał tam wiele czasu na gorącej modlitwie. Z różańcem nie rozstawał się ani na chwilę. Jego palce przebierały paciorki, usta szeptały Ojcze nasz i Zdrowaś, a serce zatapiało się w niezgłębionych tajemnicach Wcielenia, Odkupienia i Chwały Bożego Syna i Jego Przeczystej Matki.

 

Jedno z objawień miało miejsce wtedy, gdy pasterz Mikołaj, klęcząc przed kapliczką wiszącą na sośnie, modlił się na różańcu. Wpatrywał się w przepiękne oblicze Najświętszej Panienki, gdy nagle usłyszał szelest nadchodzącej osoby. Odwrócił głowę i ujrzał, że leśną ścieżką od Grąblina nadchodziła ku niemu jakaś Pani. Miała na sobie białe szaty, a w ręku niosła koszyk, do którego kładła zerwane leśne kwiaty. Niespotykana uroda i jasne promienie, którymi była otoczona, zdradzały, że pochodziła nie z tego świata. Gdy Ją ujrzał, padł na kolana. Najświętsza Panna zatrzymała się przy nim i ganiła go za to, że nie wzywa ludzi do pokuty i modlitwy. Potem znów zaczęła przepowiadać o nadchodzącym Bożym gniewie:

 

        Naród się zepsuł, obraża Boga ciężkimi grzechami. Syn mój bardzo zagniewany, będzie ciężko karał winnych. Błagam Syna, by się jeszcze ulitował, ale już nie mogę udźwignąć sprawiedliwej Jego ręki. Gdy się ludzie nie poprawią i nie będą pokutować, rychło spadną na nich bicze kary, ginąć będą od zarazy. Niebawem całą Europą wstrząśnie długa, mordercza wojna. Morze będzie czerwone od krwi. Zginie mnóstwo ludzi. Będzie słychać rozpaczliwy płacz wdów i sierot.

 

Matka Boża przepowiedziała tu zbliżającą się wojnę krymską, która zachwiała potęgą carskiej Rosji, a Polakom dawała nadzieję na wyzwolenie się spod jarzma zaborcy. Naród nie wykorzystał jednak tej okazji. Późniejsze powstanie styczniowe, kiedy to Rosja otrząsnęła się już z ran i z poniesionej klęski z Turcją, nie mogło mieć większej szansy powodzenia.

 

        Niech ludzie — mówiła dalej Maryja — odmawiają różaniec i błagają Boga o miłosierdzie. Ty zaś idź po całej okolicy i zbieraj ofiary na Msze święte przebłagalne. Niechaj wszyscy, nawet najbiedniejsi, złożą jałmużnę. A kapłani niech odprawiają święte ofiary na uproszenie u Boga odwrócenia wiszących nad występnymi kar i chorób. Gdy kapłani otoczeni ludem stają przed Bogiem z Najświętszym Ciałem i Krwią Chrystusa w dłoniach, zawsze uproszą miłosierdzie, przebaczenie win i łaski błogosławieństwa. Msze święte ratują grzeszącą ludzkość. Niechaj więc naród słucha swoich kapłanów i nie da się od nich oderwać, bo wtedy zejdzie na manowce i zginie.

 

Moi kapłani, módlcie się i błogosławcie, zawsze błogosławcie ludziom. Nie narzekajcie na ludzi, nie zniechęcajcie się, ale błogosławcie. Jestem najczulszą i wyrozumiałą Matką dla każdego kapłana. Gdy się modli i czyni pokutę, podniosę go, oczyszczę, umocnię ,obronię, jego serce napełnię radością. Przyjdą na to miejsce rzesze kapłanów, tu ich obdarzę szczególnymi łaskami, tu odzyskają równowagę ducha i pierwotną gorliwość. Synowie moi, tu będę na was zawsze czekała z tęsknotą, tu będę was wyglądała.

 

Po tych słowach Maryja dłuższą chwilę spoglądała na obraz w kaplicy, potem rzekła:

 

— Mikołaju, usilnie staraj się, aby ten obraz był uczczony i zabezpieczony przed zniewagami niedowiarków. Niech cały naród jak najszybciej czyni pokutę, a sam Bóg poprowadzi go drogą krzyża i chwały. Jeśli nie będzie powszechnej poprawy życia, pokuty za grzechy, jedności między braćmi, jeśli nie będzie nawrócenia, to spadną na ten nieszczęsny kraj nowe, straszne cierpienia i prześladowania. Najlepsi jego synowie padną w walce, zdradzeni i opuszczeni przez fałszywych sprzymierzeńców. Jedni nie ujrzą więcej słońca w więzieniach, kości drugich będą bielały na wygnaniu. Matki i żony będą okryte dożywotnią żałobą. Przyjdzie wielka próba wierności dla Kościoła. Ściany kościołów będą zbryzgane krwią swych obrońców. Dzieci będą katowane za ojczystą mowę. Owczarnia będzie szarpana, rozpraszana, a pasterze będą skuci kajdanami. Najpierw oni będą cierpieć okrutne prześladowania, ale dam im zawsze wytrwanie, nie staną się nigdy zdrajcami wiary, Kościoła, narodu. Kapłani, którzy wyjdą z tego ludu, będą dokonywać wielkie znaki i dzieła, będą podziwiani przez cały świat.

 

Po tych słowach Najświętsza Panna z ogromnym smutkiem spoglądała na pasterza, a następnie przysłoniła Ją świetlista jasność, w której znikła.

 

Bolesne orędzie Matki Bożej jak ogromny ciężar zwaliło się na skromnego i cichego pasterza. Z jednej strony rozumiał, że musi wyjawić wszystko, co widział i słyszał, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że naraża się na wielkie pośmiewisko ludzkie, trudności i prześladowanie. Kto mu uwierzy, że widział Matkę Bożą? Kto weźmie do serca Jej wezwanie do pokuty i zmieni swe grzeszne życie? Jak ma udowodnić prawdziwość swych słów? To ponad jego siły. Sam podwajał modlitwy i praktyki pokutne. Przystępował do sakramentów świętych, opiekował się świętym wizerunkiem wiszącym na sośnie i tak mijały tygodnie, a on nie wyjawiał swej tajemnicy ludziom.

 

Dzień 15 sierpnia tego roku był szczególnie piękny. Wyschnięta upalnym latem ziemia doczekała się upragnionego deszczu ,który padał obficie przez całą wigilię Wniebowzięcia. Po północy deszcz przestał padać, lekki wiatr rozpędził resztki chmur, nastał ranek jasny, orzeźwiający, pachnący kwieciem i ziołami, które spieszący do kościoła ludzie nieśli na swych rękach. Stary pasterz z radością patrzył na sąsiadów i sąsiadki, którzy odświętnie ubrani spieszyli na sumę do licheńskiego drewnianego kościółka. W dzisiejsze święto jemu wypadła kolejka pilnowania stada, nie mógł więc zostawić bydła i razem z innymi udać się na uroczyste nabożeństwo ku czci Matki Bożej Wniebowziętej. Zbliżało się południe, napasione stado pokładało się na murawie w cieniu drzew, a Mikołaj swym zwyczajem udał się pod sosnę i tam wielbił Maryję pieśnią i modlitwą różańcową. Wpatrywał się długo w przepiękną twarzyczkę Najświętszej Panienki w zawieszonym na sośnie obrazie i wydawało mu się, że on jest winien tej boleści, jaka się malowała na słodkim obliczu. On jest winien, bo milczy, bo się boi, bo więcej dba o ludzkie względy niż o sprawy Boże.

 

— Matuchno Boża, nie gniewaj się — zaczął szeptać stary człowiek — ale widzisz sama, jak mało się ludzie ze mną liczą, kto mi uwierzy, kto usłucha dworskiego pastucha? Daremne będą moje wysiłki, nikogo nie nawrócę, a nazwą mnie obłąkańcem i ciężko będzie mi żyć na świecie.

 

Tak modlił się Mikołaj i płakał, łzy rękawem wycierał i szeptał pacierze, a potem wyszedł na pobliski pagórek, by zobaczyć, czy stado nie rozeszło się po lesie. Bydło odpoczywało na dawnym miejscu. Starzec powoli zszedł z pagórka i stanął tuż przy drodze wiodącej do Grąblina i Lichenia. O tej godzinie była ona pusta. Ludzie nie wracali jeszcze z kościoła. I nagle jak gdyby nowe słońce zapaliło się nad całym lasem. Pasterz odwrócił się i ujrzał jakby iskrzącą się promieniami światła kulę, która z błękitnego nieba spływała nad lasem i zatrzymała się między drzewami na pagórku. Światłość zaczęła się zbliżać ku niemu i zatrzymała się tuż przy drodze. Zdumiony Mikołaj przysłonił dłonią oślepione oczy, a gdy po chwili odjął rękę od czoła i spojrzał przed siebie, kolana same ugięły się pod nim. Ujrzał przepiękną postać Bożej Rodzicielki. Była ubrana w amarantową lekką suknię przepasaną białym paskiem, białozłocisty płaszcz spływał fałdami od głowy na plecy aż do stóp, na brzegach płaszcza błyszczały symbole Męki Pańskiej. Głowa uwieńczona była kosztowną koroną, na piersiach widniał Biały Orzeł podtrzymywany delikatną dłonią. W drugiej ręce trzymała długi różaniec. Młodziutka twarzyczka pełna bolesnej zadumy.

 

Bolesna Królowa Polski — przemknęło przez myśl Mikołaja — taka sama, jak na świętym wizerunku z sosny. Klęczał zapatrzony, drżąc ze szczęścia i przejęcia, a Maryja zaczęła przepowiadać:

 

— Ludzie ciągle grzeszą, nie myślą o pokucie i poprawie swego życia. Nie minie już wiele czasu, a będą za to surowo przez Boga karani. Nadejdzie na kraj zaraźliwa choroba, od której wielu zginie. Będą padać śmiercią nagłą, a ich ciał nie będzie komu pogrzebać. Zginą starcy, jak też i dzieci przy piersiach swych matek. Młodzieńcy i panny karani będą, małe sieroty będą opłakiwać rodziców. Potem przyjdzie długa i sroga wojna. Zginą miliony ludzi.

 

Po tych słowach strasznej przepowiedni Najświętsza Panna zamilkła. Jej twarz pokrył niewymowny smutek i boleść, a oczy nabrzmiały łzami. Widząc w duchu te dni pełne grozy i żałoby bolała nad Swoim ludem. Jej Macierzyńskie Serce przeszywał ostry miecz. Po chwili, jak gdyby chcąc stropionemu narodowi zostawić nadzieję na ratunek, zaczęła mówić dalej:

 

— Miłosierdzie Ojca Niebieskiego jest nieprzebrane, wszystko może być jeszcze odmienione. Gdy naród będzie miał świętych, cały może być uratowany. Potrzebne są narodowi święte matki... Miłuję wasze dobre matki. Zawsze będę je wspomagać w każdej potrzebie. Rozumiem je: byłam bardzo bolesną matką... Najbardziej podstępne zamiary ciemięży cieli rozbiją się o wasze matki. One dadzą narodowi liczne i bohaterskie dzieci. Te dzieci w czasie powszechnej pożogi świata wywalczą wolną ojczyznę.

 

Szatan będzie siał niezgodę pośród braci. Nie zagoją się jeszcze wszystkie rany i nie dorośnie jedno pokolenie, a ziemia, powietrze i morza obleją się krwią tak obfitą, jakiej dotąd nie było. Ta ziemia będzie przesiąknięta łzami, popiołem i krwią męczenników świętej sprawy. W sercu kraju młodzież legnie na ofiarnym stosie. Niewinne dzieci poginą od miecza. Ci nowi a nieprzeliczeni męczennicy będą za wami błagać przed tronem Sprawiedliwości Boga, gdy będzie bój ostateczny o duszę całego narodu, gdy będzie sąd nad wami. W ogniu długich doświadczeń oczyści się wiara, nie zagaśnie nadzieja, nie ustanie miłość. Będę chodziła między wami, będę was bronić, będę wam pomagać, przez was pomogę światu. Ku zdumieniu wszystkich narodów świata z Polski wyjdzie nadzieja udręczonej ludzkości.

 

Wtedy poruszą się wszystkie serca radością, jakiej nie było przez tysiąc lat. To będzie największy znak dany narodowi na opamiętanie i ku pokrzepieniu. On was zjednoczy. Wtedy na ten kraj udręczony i upokorzony — spłyną wyjątkowe łaski, jakich nie było od tysiąca lat.

 

Młode serca się poruszą. Seminaria duchowne i klasztory będą przepełnione. Polskie serca rozniosą wiarę na wschód i zachód, północ i południe. Nastanie Boży pokój.

 

Mikołaju, mów o tym wszystkim, karć i pocieszaj. Pokutujcie i bądźcie czujni. Gdy nastaną te ciężkie dni dla ludu, gdy smutek ogarnie serca, ci, którzy przyjdą do tego obrazu, będą uratowani. Będę uzdrawiać chore ciała i dusze. Wybudują studnię głęboką będą pić wodę orzeźwiającą, a ich serca będą napełnione radością. Jeśli naród polski się poprawi, będzie pocieszony, ocalony, wywyższony, za przykład dawany innym narodom. Szatan będzie z nim walczył wszelkimi sposobami, aby nie dopuścić do jego odrodzenia, ale ostateczne zwycięstwo będzie ze mną. Tu, gdzie zabłysło światło wiary ku zbawieniu, zabłyśnie moje światło ku odrodzeniu i powstaniu z grzechów. Nie dajcie się uwieść piekielnemu smokowi, ale dochowajcie wierności Bogu. Ja was okryję Swym płaszczem i obronię od śmiertelnych nieszczęść.

 

Ile razy ten naród będzie się do mnie uciekał, nigdy go nie opuszczę, ale obronię i do Swego Serca przygarnę jak tego Orła Białego.

 

Obraz ten, wiszący na sośnie w gęstwinie leśnej, niech będzie przeniesiony na godne miejsce i niech odbiera publiczną cześć, aby był zabezpieczony przed zniewagami ludzi niewiernych. Tu, do mego obrazu, przyjdą pielgrzymi z całej Polski i znajdą pocieszenie w ciężkich swych strapieniach. Ja będę królowała memu narodowi na wieki. Prędzej czy później będzie wybudowany na tym miejscu wspaniały kościół ku mej czci.

 

Jeżeli nie postawią go ludzie, aniołów przyślę i oni go wybudują. Na tym miejscu będzie zbudowany klasztor, gdzie mi będą służyć moi synowie. Między tym klasztorem a Biniszewem będzie prosta droga.

 

Mikołaju, będziesz wiele cierpiał, ale tym się nie zrażaj, tylko rozgłaszaj to, coś widział i słyszał. Aby ludzie bardziej ci wierzyli, uczynię, że będziesz odmłodzony.

 

Po tych słowach długie i białe jak mleko włosy na głowie i brodzie pasterza pociemniały, a stara, pomarszczona twarz została wygładzona i pokryła się młodzieńczym rumieńcem. Pasterz klęczał nieruchomy i patrzył szeroko otwartymi oczami na niebiańskie zjawisko. Jego serce tłukło się mocno w piersi; jakaś dziwna moc i niezłomna odwaga wstępowały w niego. Jest pełen zapału, aby pójść i po całym kraju głośno wołać; „Ludzie, co czynicie, zastanówcie się, nie grzeszcie, nie gniewajcie Boga, bo przebierze się miarka Bożej cierpliwości i zacznie się smaganie krnąbrnych dzieci!" Rzeczywiście wstanie i pójdzie do swej wsi i będzie wołał: „Narodzie Polski, popraw się, nie grzesz więcej! Czyż wam mało rozdarcia Ojczyzny przez zaborców, czyż wam mało kajdan niewoli, czyż wam mało haniebnych upokorzeń, czyż nic nie rozumiecie? Czemu wyciskacie łzy z oczu waszej Niebieskiej Królowej?"

 

— Bolesna Królowo Polski, bądź pocieszona, nie płacz już więcej, nie będę więcej opieszały, pójdę i wypełnię Twoje polecenie, będziesz uczczona na tej ubogiej licheńskiej ziemi — szeptały usta i serce bogobojnego pasterza, a Najświętsza Panienka patrzyła nań litościwie i miłosiernie.

 

I nagle przeczystą Dziewicę zaczęła ogarniać złocista światłość. Przed oczyma pasterza jakby otwarło się niebo. Zobaczył Maryję w nadludzkim majestacie chwały, w ogniach piorunów, wśród połysku mieczów anielskich, wielką, groźną, niezwyciężoną. Ujrzał Potężną Królową Niebieską rozkazującą piorunom, wichrom kosmicznym, hufcom archanielskim i czuwającą nad Kościołem. Zrozumiał słowa z pierwszych kart Pisma Świętego: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a Niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo Jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę". (Ks. Rodzaju 3.15).

 

Maryja jaśniała w potędze i chwale jako Królowa Nieba, jako Królowa świata, jako Królowa Polski. Nowa fala złocistego światła ogarnęła postać Matki Bożej, która zaiskrzyła się tysiącem barw w cichym powietrzu i uniosła hen, ponad las, w jasny błękit nieba.

 

Dawno już znikło w przestworzach niebiańskie zjawisko, a Mikołaj ciągle klęczał z wyciągniętymi rękami, jakby chciał zatrzymać na dłużej ten cudowny widok; modlił się i przysięgał Maryi swą wierność.

 

W takiej postawie znaleźli go ludzie powracający z Lichenia po świątecznej sumie. Gromadą otoczyli zdumieni odmłodzonego starca i zaczęli pytać, co się z nim stało, dlaczego tak klęczy przy drodze, co widział?

 

Wtedy zaczął opowiadać, że już od kilku miesięcy widywał w tym lesie i na łące dziwną postać w jasności i że dziś była znowu tu, na tym miejscu, jeszcze ślady jej stóp pozostały na piasku... Zaczął opowiadać, jak zjawiając się, ta Pani zapowiadała zbliżające się kary Boże, jak żądała pokuty, modlitwy i czci dla świętego wizerunku na sośnie.

 

Gruchnęła wieść po wiosce i okolicy, że pasterzowi Mikołajowi zjawiła się Najświętsza Maryja Panna. Daremnie jednak bogobojny pasterz wzywał ludzi do pokuty i modlitwy, na próżno opowiadał o tym, co widział i co słyszał. Słowom jego nie wierzono. Ludzie — podobnie jak dziś, tak i wtedy nieskorzy do pokuty — woleli raczej wątpić w opowiadania Mikołaja, niż się nawracać i porzucać swe grzeszne nałogi.

 

Obrażano Boga pijaństwem i nieczystością, przekleństwami i niezgodą, zdradami małżeńskimi i gwałceniem dni świętych. Mało kto się modlił, za to plotki, oszczerstwa i kłótnie były na porządku dziennym. Kościoły podczas nabożeństw świeciły pustkami tak, że nie miał kto na procesji nieść świętego obrazu. Za to żydowskie karczmy w każdej wsi rozstępowały się w węgłach od natłoku i hulanek. Szlachta z dobrobytu rozpasała się ponad miarę i bez miłosierdzia gnębiła poddanych. Zdarzało się, że za ciężką pracę robotnikom folwarcznym zamiast pieniędzy i ziarna dawano gorzałkę. Bezbożne kobiety po domach pędziły samogon, który tanio sprzedawały nie tylko dorosłym, ale i młodzieży. (…)

Zegar
 
Przycisk Facebook "Lubię to"
 
Sposoby Kontaktu
 
Żywy Płomień kontakt:

Tel-kom: 601 27 96 32

viviflaminis@gmail.com

gg -5388746
Inne po nawiązaniu kontaktu ze mną.
Licznik Gości Strony.
 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja